Ciężki psychodeliczny rock, z
pewnością bliski Vanilli Fudge zawiera jedyna płyta zespołu The Surprise
Package, nagrana w 1969 roku a zatytułowana „Free Up”. Grupa powstała w Seattle
i była jednym z najlepszych współczesnych zespołów z lat sześćdziesiątych z
tego miasta. Początkowo nazywali się Viceroys i mieli nawet instrumentalny hit
„Grannys Pad”. Wtedy zespół tworzyli, grający na gitarze Greg Beck, wokalista
oraz grający na saksie Kim Eggers, perkusista Fred Zeufeldt oraz basista i
pianista Michael Rogers. W 1966 roku po odbyciu kilku tras i koncertów w
popularnym show Dicka Clarka „Where the Action Is” wraz z zespołem Paul Revere &
The Riders, nagrali kilka piosenek dla wytwórni Columbia Records. Podczas
miksowania producent The Mamas and Papas, Lou Adler zasugerował zmianę nazwy na
The Surprise Package, ponieważ The Viceroys wydawała mu się przestarzałą.
Nagrali wtedy cztery numery napisane przez Jimmy’ego Griffina i Michaela
Gordona: „Eastside, Westside”, „Going Out of My Mind”, The Merry Go Round” i
„The Other Me”. Niestety, najwyraźniej mnogość artystów jakich miała Columbia u
siebie spowodowało, że The Surprise Package uzyskała bardzo małą promocję. Pod
koniec 1967 roku Kim Eggers opuścił zespół, a na jego miejsce zatrudniono wokalistę
Roba Lowreya. Ich jedyny album został wydany w marcu 1969 roku w maleńkiej
wytwórni LHI należącej do słynnego artysty/producenta Lee Hazelwooda. Niestety
jak większość płyt i kapel opisywanych na tym blogu album ten zniknął w
przepastnych otchłaniach czasu. W 1970 roku zespół opuścił Mike Rogers a z
klawiszowcem Gene Hubbardem, który zajął jego miejsce muzycy zdecydowali się
zmienić nazwę grupy na American Eagle. W tym samym roku nagrali eponimiczny
album a następnie się rozpadli.
A szkoda.
„Free Up” zawiera głównie ciężką,
podróżującą, dość intensywną muzykę z mnóstwem fragmentów organów Hammonda,
głośnymi i przytłumionymi partiami gitarowymi oraz solidnym bębnieniem. Całość
z pewnością powinna stać na półce w jednym rzędzie z Vanilla Fudge i Iron
Butterfly.
Już od pierwszych sekund
otwieracza „New Way Home” muzycy jammują z fajnym fuzzem gitarowym i organami.
Głośny wokal odbija się od bramy a całość napędza się w ostrych rytmach
przeszłości. Kolejnym sprawdzianem władzy muzyki nad słuchaczem jest ponad siedmiominutowy
„100% Vision”. Od początku gitara zawodzi i bez skrupułów rozbija fale w uszach
a wszechobecne organy naznaczają rytm przy wściekłym wybiciu perkusji. Zresztą
Fred Zeufeldt wykonuje tu naprawdę dobrą robotę. Nikogo nie trzeba oskarżać,
tracisz na chwilę żywe poczucie osobowości i całkowitej swobody poruszania się
ale to tylko sen. Dźwięk kościelnych organ doprowadza nas do „Breakaway”,
zdecydowanie najbardziej popowego utworu na płycie. Ale on się broni. Moc
gitary i perkusji podtrzymuje wcześniejszy klimat a balladowe zagrywki miło
przypisują obrazy sielskich prywatek. Rozkręcana z minuty na minutę płyta bez
wątpienia doprowadza nas do prawie szesnastominutowego finału.
„Free Up” strukturą jest trochę
podobny do „In A Gadda Da Vidda”, zespołu Iron Butterfly ale podobnie jak on
jest to świetne dzieło i nie powinno być niezauważalne. Zaczyna się basowym
riffem, po którym następuje gitara elektryczna i organy. Znakomite zakręcone
improwizacje gitarzysty otwierają kolejne ścieżki w kwaśnym umyśle. Ten koszmar
zostaje ukryty w kątach mroku, gorączka, która wodzi swym kikutem po mojej
twarzy, wyciąga krwawe szpony, posłuszne mojej woli. Chwila wytchnienia,
sprawia, że upiory siadają nad wezgłowiem i raz szeptem, kiedy indziej rykiem
giną z końcem świata, żeby moje ciało nurzało się w jeziorze cierpienia. Choć
bezsenność popycha w otchłań te mięśnie, które już mają zapach cytrusów,
teraźniejszość wydaje się trucizną. Nie wiem, czy jestem zrozpaczony ale gdy o
tym myślę, spoglądam w głąb a tam właśnie rozchylają się kwiaty i śpiewają
ptaki. Wszystko znika po ostatnim dźwięku. „Free Up” zamyka drzwi a klucz
musisz znaleźć w głębinach oceanów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz