niedziela, 31 maja 2020

JEFFERSON AIRPLANE - Surrealistic Pillow /1967/


1. She Has Funny Cars (3:13)
2. Somebody To Love (2:57)
3. My Best Friend (3:03)
4. Today (3:00)
5. Comin' Back To Me (5:24)
6. 3/5 Of A Mile In 10 Seconds (3:45)
7. D.C.B.A.-25 (2:40)
8. How Do You Feel (3:35)
9. Embryonic Journey (1:52)
10. White Rabbit (2:32)
11. Plastic Fantastic Lover (3:44)


- Marty Balin / vocals, guitar
- Grace Slick / vocals, piano, organ, recorder
- Jorma Kaukonen / lead & rhythm guitars, vocals
- Paul Kantner / guitar, vocals
- Jack Casady / bass, fuzz bass, rhythm guitar
- Spencer Dryden / drums, percussion

With:
- Jerry Garcia / musical and spiritual adviser



Gitarzysta Grateful Dead, Jerry Garcia opisał brzmienie tego albumu jako tak surrealistyczne, jak opadająca w puchu miękka poduszka. I ma w dużej mierze rację, bo jak poznamy ten zestaw to z łatwością znajdziemy mnóstwo surrealistycznych nutek, które unosząc się w powietrzu, tworzą lekki krąg puchowego dymu. Na przykład „Comin’  Back to Me”, napisane przez lidera grupy, Marty Balina, brzmi jak spokojny, lekko wietrzny las delikatnie śpiewający hymn. Tylko gitara i towarzyszący jej flet ukazują nam przemyślane obrazy. „Spacerując po wzgórzach z widokiem na brzeg/Zdaję sobie sprawę, że byłem tu wcześniej/Cień we mgle mógł być kimkolwiek”.

Albo ”How Do You Feel” to kolejna perełka z wykorzystaniem fletu, który ciągle pobrzmiewa w tle numeru. Szczególnie ciekawe jest zastosowanie echa w wokalu i sposób w jakim dociera to do twojej głowy, zwiększając potrójność melodii. Środkowa część instrumentalnie nasila się, a wokaliści rozpadają się na boki. Marty Balin przejmuje wokal a Grace Slick przechodzi na zaplecze. I co ona robi?! Sposób w jaki używa swojego głosu jako instrumentu, trzymając pierwszą nutę stabilnie i dodając niezbędnych smaczków do sekcji instrumentalnej godny jest wysłuchania. Zresztą wokalne rozgrywki są na tej płycie wielkim smaczkiem. Posłuchaj „She Has Funny Cars” i tą wychodzącą z mgły pierwszą zwrotkę, ale to nie wszystko. Przy drugiej pojawia się dwugłos idealnie rozpracowany przez Grace. To działa i doprowadza do psychodelicznej odmiany ludowej harmonii.                                                                   

„Surrealistic Pillow” jest drugim albumem Jefferson Airplane i został nagrany w San Francisco w 1967 roku. Już wtedy słynne hasło „Turn On, Tune In, Drop Out” wyszło na ulicę a młodzież, która zaczęła tworzyć nowe społeczeństwo potrzebowała ścieżki dźwiękowej będącej nowym wyznacznikiem sztuki i stylu bycia. Jefferson Airplane był jednym z pierwszych zespołów ustawionych w kolejce na nowej scenie muzycznej. Byli gotowi zaspokoić tę nową nieprzewidzianą potrzebę a „Surrealistic Pillow” sprawił, że żadna tęcza nie dotknęła jeszcze ziemi. 
Nagle pojawiły się niezapomniane popowe melodie, a jednym z nich były dwa wielkie przeboje Jefferson Airplane: „Somebody to Love” i „White Rabbit”. Pierwsza to wielka wyprawa w namiętny wokal i melodię, która wciska wzmocnione końcówki nerwów jeszcze głębiej, w duszę pełną radosnych chwil. Ale kiedy usłyszysz „White Rabbit”, nigdy nie zapomnisz tej melodii. Ma rytm bolera i psychodeliczne teksty oparte na „Alicji w Krainie Czarów”; „jedna pigułka sprawia, że jesteś większy, a druga czyni cię małym, idź zapytaj Alicję, która ma dziesięć stóp wzrostu”. Inne postacie są wciągane w dziwaczne teksty, takie jak „nargile paląca gąsienica”, biały królik, biały rycerz, który „mówi do tyłu”, czerwona królowa, która „nie ma głowy” oraz koszatka. Grzybowe halucynacje otwierają wrota w które zanurzasz się ale „pamiętaj co powiedział suseł: Karm swoją głowę! Karm swoją głowę!”. To jest krzyk ruchu Flower Power a wszystko to zostaje uchwycone w dwie i pół minuty, idealne arcydzieło koncepcyjne. To jest kanon kontrkultury i psychodelii. Marty Balin i Paul Kantner są współautorami kilku utworów folk rockowych. Są one zagrane z wielkim wyczuciem. „Today” to taka piosenka. Jerry Garcia, który był aktywny w wielu aspektach nagrania tego albumu, tutaj gra na gitarze rytmicznej. Uwielbiam przestronność gitary, delikatnie kołyszącą się i dryfującą na środek oceanu. Ten wzruszający klimat doprowadza do stanu pełnej błogości. Mocniejszym akcentem jest „3/5 of Mile in 10 Seconds”, numer mający brzmienie kwasowo-rockowe i to potężne uderzenie werbla. „D.C.B.A.-25” brzmi bardzo przyjemnie a Balin i Slick znowu ładnie się wokalnie uzupełniają, a atrakcyjna solówka Kaukonena wprowadza po raz kolejny błogi nastrój. Jorma Kaukonen dużo dla grupy nie napisał, ale ten zaprezentowany przez niego piękny, melancholijny utwór idealnie wpasował się w ten krążek. Zagrany na gitarze akustycznej „Embryonic Journey” nie pozostawia nic innego. Usiądź i pozwól mu zabrać cię na wzgórza i daleko stąd. Płyta kończy się kolejną melodią Balina, kwaśnym hymnem „Plastic Fantastic Lover”. Surowe akordy gitarowe Kaukonena i wokalne krzyki Balina są w najlepszym stylu garażowego grania, a podobne dźwięki pojawią się ponownie dziesięć lat później na dziesiątkach albumów punkowych. Biorąc pod uwagę czas i pewnie swobodny przepływ różnych substancji poszerzających umysł w studio pełnym pobłażliwych muzyków Airpalne, nie wspominając o wspaniałym uczestniku, Jerry Garcia powstała płyta będąca przełomem w muzyce. Utrzymująca się siła „White Rabbit”, „Somebody to Love” a nawet „Embryonic Journey” pchnęła młodych ludzi na barykady do tej nierównej walki ze skostniałym światem mocarzy. 
Jefferson Airplane był zdecydowanie dużą częścią nonkonformistycznej, artystycznej rebelii, która wyrosła ze sceny w północnej Kalifornii, ale ich ciągłe zanurzenie w zbiorniku pełnym narkotyków pozbawiło ich perspektywy działalności na dalsze lata. Po nagraniu „After Bathing at Baxter’s” zaczęli skręcać ku prostszemu rockowemu graniu by z czasem przekształcić się z Samolotu w Kosmiczny Jefferson.








niedziela, 17 maja 2020

NEIL YOUNG - After The Gold Rush /1970/


01. Tell Me Why - 2:57
02. After The Gold Rush - 3:46
03. Only Love Can Break Your Heart - 3:07
04. Southern Man - 5:31
05. Till The Morning Comes - 1:15
06. Oh, Lonesome Me (Don Gibson) - 3:48
07. Don't Let It Bring You Down - 2:56
08. Birds - 2:33
09. When You Dance I Can Really Love - 3:44
10. I Believe In You - 3:25
11. Cripple Creek Ferry - 1:33


- Neil Young - lead vocals, guitar, harmonica, vibes, piano, producer
- Danny Whitten - guitar, vocals (Crazy Horse)
- Greg Reeves - bass (Crazy Horse)
- Ralph Molina - drums, vocals (Crazy Horse)
- Nils Lofgren - vocals, piano
- Jack Nitzsche - piano
- Billy Talbot - bass
- Stephen Stills - vocals



Wolność artystyczna to koncepcja, która przemawia do wszystkich wykonawców, muzyków i twórców sztuk pięknych. Czy to jesteś malarzem, czy pisarzem fajnie jest prowadzić podróż według własnego projektu bez żadnych nacisków z góry. Kiedy twoja praca uosabia twoją wizje, wtedy rozumiesz, że to wyłącznie twój projekt i robi się magicznie. Niestety nie wszyscy doświadczają tego duchowego uwolnienia. Nie wszyscy narażają swoje marzenia na szansę na sukces. Tworzą z piętnem i myślą o innych. No i ciągle pamiętają aby zadać sobie pytanie: czy to się sprzeda?
Jednak są tacy artyści, którzy tworzą własne prace bez względu na koszty. Nie patrzą czy na tym zarobią, czy to będzie sukces. Neil Young należy do tych odważnych Artystów. Jego kariera obfituje w wiele artystycznych wpadek, ale są to przemyślane wpadki i podejrzewam, że gdyby Young miał możliwość zrobienia czegoś jeszcze raz, to i tak zrobiłby to tak samo.
Po wydaniu trzeciej swojej solowej płyty „After The Gold Rush”, recenzja w magazynie „Rolling Stone” była negatywna. Oto płyta zawierająca straszne nudy.
Na szczęście redaktorzy magazynu mylili się.
Neil Young stworzył płytę dla mnie i myślę, że i dla ciebie.
Ta muzyka ukazuje sielankowe, proste życie, pokazuje jazdę przed siebie bez celu. Prosta autostrada ciągnie się między karłowatymi krzewami, czasami drogę przebiegnie jakiś piesek preriowy. Albo taki obraz: siedzisz na werandzie, huśtasz się na bujanym fotelu, nogi oparte o balustradę, obok ukochany pies. Powoli zachodzi słońce a niebo czyściutkie bez żadnej zmarszczki dzieli się swoim pięknem. Podróżując spotykasz różnych ludzi, czasami podobnych do ciebie, czasami innych. Ale nastawieni są oni pozytywnie, nie odczuwasz wrogości. Wchodzisz do baru, zamawiasz whisky, potem następną i wychodząc rzucasz dolara na ladę. Nawet mało kto cię zauważy. Byłeś tam? Widział cię ktoś?
Obrazy są różne, jak świat. Życie jest różne, ale to po prostu życie.
Dawno odkryłem tą płytę. Od pierwszych chwil zauroczyła mnie, jestem wdzięczny za takich Artystów i bardzo się cieszę, ze mogę ich słuchać.
After The Gold Rush” jest godnym wejściem w następną dekadę po pełnych luzu i wesołości latach sześćdziesiątych.
Muzyk porusza tutaj sprawy ważne i wali prosto z mostu nie przejmując się reakcją.
I dobrze. Najważniejszy numer płyty„Southern Man” brzmi jak monumentalna pieśń polityczna napędzana kwaśnym językiem przeciwko rasistom i segregacjonistom z Południa. Naprawdę wyładowuje naboje w hipokryzję i niesprawiedliwość. A ostre atakujące sola gitarowe i pływający fortepian pod koniec utworu wprowadza chaos i wybuch złości, co mogę zrobić?
Człowiek z południa, lepiej nie trać głowy/nie zapominaj, com ówi twoja dobra księga/południowa zmiana w końcu nadejdzie/teraz twoje krzyże płoną szybko/człowiek z południa”. Niby temat oklepany ale tak naprawdę Young pokazuje, że ten świat nie jest idealny, że to dalej trwa, że ideały hippisowskie nie wszystkich dotknęły. „Lily Belle, twoje włosy są złocisto brązowe/widziałem, jak twój czarny się tu kręci/przysięgam na Boga, że zaraz go zetnę/słyszałem krzyki i świsty batogów/jak długo? Jak długo?”.
Większość utworów na płycie to nagrania akustyczne ale jak to u Younga ich siła jest niedopowiedziana. Jego wokal sprawia, ze album ten jest prawdziwy, ze nie ma tu żadnych bzdur. Zagrywki gitarowe są tym, co zawsze chcielibyście usłyszeć na płycie z akustycznym rockiem, ale tak naprawdę na żadnej innej płycie nie zostały one tak uchwycone jak na tym lp. Jest tu i więcej instrumentacji, choćby w „When You Dance I Can Really Love” gdzie bezpośredni fortepian łączy się niczym pył z kurzem za sprawą gitarowej ścieżki. Szczególnym miejscem w moim sercu zostaje piosenka „Only Love Can Break Your Heart”. To tutaj spotykam na swojej drodze tą dziewczynę. Popatrz jak ona wygląda w tym połyskujący słońcu nad falą wzburzoną. Jej włosy powiewają w morskiej bryzie a ryby prowadzą ją ku sobie. Jeszcze odwraca się, jeszcze kiwa palcem, jakby mówiła chodź ze mną. Słońce wisi nad horyzontem, patrzę za moją dziewczyną ale tylko puste fale biją o brzeg morza.
Spokojną przestrzeń płyty wypełniają dwie miniatury. „Till the Morning Comes” i „Cripple Creek Ferry”. Kończący pierwsza stronę „Till the Morning Comes” rozbraja uroczymi dźwiękami trąbki a „Cripple Creek Ferry” to rozpromieniona melodia z ukochanym harmonicznym wokalem.
Tymczasem tytułowy numer oparty na delikatnej melodii i marzycielskich poduszkach fortepianu jest bardziej jak obietnica miłości niż piosenka o końcu cywilizacji. Jak zgaśnie słońce to kto nam powie co będzie?
Noc? Czy na pewno?
I Believe In You” to szczera i otwarta ballada fortepianowa w towarzystwie charakterystycznego głosu Younga o wyższym tonie nosowym. Jego głos przenika jednak utwór w zaskakująco wygodny sposób i wtapia się w muzykę, podobnie jak w „Only Love”. Smutną i przygnębiającą piosenką jest „Don’t Let It Bring You Down”. I cóż z tego, że spotkasz na swojej drodze starego człowieka gdy już mu nie możesz pomóc. Takie jest życie. „Starzec siedzący na skraju drogi/wzdłuż mknące ciężarówki/księżyc w pełni tonący pod ciężarem ładunku/i budynek dotykający nieba/Zimny wiatr rozdzierający świtem dolinę/podrywający poranne gazety/trup leżący na skraju drogi/z błyskiem dziennego świata w oczach”.
W 1970 roku Neil Young był już postacią znaną w świecie muzycznym. W moim domu zamieszkał dziesięć lat później i takimi płytami jak „After The Gold Rush” sprawił, że drzwi na zawsze pozostawię dla niego otwarte.



poniedziałek, 11 maja 2020

BOB DYLAN - Under The Red Sky /1990/



  1. Wiggle Wiggle
  2. Under the Red Sky
  3. Unbeliavable
  4. Born in Time
  5. T.V. Talkin' Song
  6. 10, 000 Men
  7. 2 X 2
  8. God Knows
  9. Handy Dandy
  10. Cat's in the Well
Under The Red Sky” ukazał się 11 września 1990 roku.
I muszę Wam powiedzieć, ze jest to jedyna płyta Dylana, której nie mam na półce. Myślę, że nic się nie wydarzy jak też tej płyty nie będziecie mieli.

niedziela, 3 maja 2020

CANNED HEAT - Livin' The Blues /1968/


Disc-1
1. Pony Blues (Charley Patton) – 3:48
2. My Mistake (Alan Wilson) – 3:22
3. Sandy's Blues (Bob Hite) – 6:46
4. Going Up the Country (Wilson) – 2:50
5. Walking by Myself (Jimmy Rogers) – 2:29
6. Boogie Music (L.T. Tatman III) – 3:19
7. One Kind Favor (Tatman) – 4:43
8. Parthenogenesis (Medley) (Canned Heat) – 19:57
a) Nebulosity
b) Rollin' and Tumblin
c) Five Owls
e) Bear Wires
f) Snooky Flowers
g) Sunflower Power
h) Raga Kafi
i) Icebag
j) Childhood's End

Disc-2
1. Refried Boogie (Parts 1, 2) (Canned Heat) – 40:51

Canned Heat
*Bob Hite – vocals
*Alan Wilson – Slide Guitar, vocals, Harmonica
*Henry Vestine– Lead guitar
*Larry Taylor – Electric Bass
*Fito de la Parra – drums
Guest Musicians
*Dr. John Creaux - Horn Arrangements, Piano (Boogie Music)
*Miles Grayson - Horn Arrangements (Sandy's Blues)
*Joe Sample - Piano (Sandy's Blues)



Wszyscy powinni znać „Going Up the Country”, prawda? Wszyscy, którzy kiedyś widzieli film „Woodstock” i pamiętają ten sielankowy widok Dzieci Natury gromadzących się na spokojnych, nieszkodliwych rytuałach na tyłach lasu. Dźwięki, które towarzyszą tej beztroskiej sielance pochodzą właśnie z numeru zespołu Canned Heat, a słodki zapach fletu dokłada kolejny obrazek w tym raju znalezionym w ciele. Jest to utwór Henry’ego Thomasa z 1928 roku ale wersja Canned Heat ma dodatkową zaletę. Jest nią ścisła praca sekcji rytmicznej oraz wspaniały Alan Wilson ze swoim dziecięcym głosem, tak idealnie pasującym do dźwięków fletu. To kwintesencja Lata Miłości, która na zawsze kojarzyć mi się będzie w tym festiwalem.
Płyta „Livin' the Blues” została zrealizowana w listopadzie 1968 roku i jest trzecim albumem Canned Heat, do tego podwójnym. Trwający ponad 88 minut, „Livin' the Blues” był, jak przystało na koniec lat sześćdziesiątych, niezwykle ambitny. Znalazło się na nim tylko dziesięć utworów (lub dziewięć, jak za chwile zobaczycie) i kilka znanych postaci sceny muzycznej – w tym Dr. John, John Mayall, John Fahey i Jim Horn.
Pierwsza strona albumu zawiera sześć piosenek – w tym „Going Up the Country”, który wydany został również na singlu. Numer ten osiągnął 19 miejsce w Wielkiej Brytanii i 11 w Stanach.
Trzeba przyznać, że wszystkie sześć utworów jest świetnych i bardzo beztroskich podobnie jak czasy w których zostały nagrane. „Pony Blues”, Charliego Pattona tu nierozpoznawalny, zawiera kilka leniwych zagrywek gitary Vestine’a a „My Mistake” wlecze się jak walec po niedokończonej drodze, powoli, powoli bez przystanku. Bez wątpienia utwór Boba Hite’a „Sandy’s Blues” należy do standardów blues rockowej tematyki. Pozornie prosty blues, ma świetną aranżację dęciaków Milesa Graysona, a dramaturgii smutku dodaje wokal i wypływająca z rękawa solówka gitarowa. Kolejne nagrania utrzymane są w konwencji bluesa lub boogie i doskonale sprawdzają się w następnych minutach odtwarzania.
Druga strona rozpoczyna się od świetnej wersji „One Kind Favor” Blind Lemon Jeffersona. Słuchając tego nagrania ma się wrażenie, że Hite czuje się jak u siebie w domu. Nie dziwmy się. Kolekcjonując, podobnie jak Al Wilson od lat płyty z muzyką bluesową przestudiował bluesa „od A do Z” zanim zaczęł go grać.
I teraz zaczyna się rozdział zatytułowany psychodeliczno-bluesowa jazda. Dwudziestominutowy „Parthenogenesis” otwiera bramy idyllicznej świątyni wprowadzając atmosferę przepełnioną tajemniczą mantrą, szukającą niewidzącego oka w każdym z nas. W rzeczywistości utwór ten podzielony został na dziewięć sekcji i całość wisi w obrazie bluesa z dodatkowymi elementami. Lśniące pasaże głównego gitarzysty Henry „Sunflower” Vestina stanowią mocną stronę tych numerów, podobnie jak rozgrywająca mistrzowski mecz sekcja rytmiczna, którą stanowią basista Larry Taylor i perkusista Adolfo De La Parra. Po paru minutach bluesowych przywilejów wchodzimy w bardziej zakręcone dźwięki a to za sprawą sfuzzowanej gitary Wilsona i solówek Vestina. Mantra zawiodła nas do ciemnych obszarów, trzyma mocno. Pogłębia się nastrój niepokoju a gitary nie zamierzają przestać. Do czasu. Wreszcie powoli wstaje świt. To czuć. Ten brzask wypływa z zielonej dżungli, wisi pozornie ponad nią. Klimat stworzony przez Wilsona na harmonijce ustnej wnika w mgliste rejony. Rozprzestrzenia się i otacza całe ciało. Wypływasz z czystego jeziorka w sam środek zabawy. Powtórnie ster przejmuje Vestine i jego gitara. Tu już prowadzi improwizacje na całej szerokości. Posłuchajcie tej końcówki nagrania. Przecież to mogłoby nadal trwać, ale nie. Wracasz do domu. Zadowolony. Tajemnicza mantra znowu powoli przesłania twój umysł, otula cię i wprowadza w stan uniesienia.
Klasyczny skład Canned Heat pokazał na tym albumie różne ścieżki bluesowej psychodelii pozostawiając po sobie świetny drogowskaz powykręcanych torowisk. Niestety Al Wilson, Bob Hite, jak i Henry Vestine grają już dla innej publiczności a nam pozostaje jeszcze czwarta strona albumu „Livin' the Blues”.
Nagrany na żywo w klubie The Kaleidoscope w Hollywood, ponad czterdziestominutowy „Refried Boogie” jest podzielony na dwie części, tak jak to było na winylu. Stąd moja uwaga na początku o 9 lub 10 numerach na płycie. Epicki jam „Refried Boogie” ukazuje mocne akordy linii basu, gitary i perkusji. Czuć ogień wywołany transem muzyków, to zapamiętanie w graniu jest idealnie widoczne. Posłuchaj tego! Podążaj za tymi nutami. Gdy Larry Taylor dokonuje swojego odjazdu a jego bas przemieszcza się z jednego stanu do drugiego dodatkowe konie dokłada De La Parra. Ten duet ucieka swobodnie po bezkresnej drodze przemierzając Amerykę ze wchodu na zachód. Po drodze mijamy obskurne moteliki, zapuszczone stacje benzynowe i miasteczka w których czas nie gra roli. Chłopcy czują się świetnie i to słychać. Ale jak już dojdziemy do Vestina i jego samotnej podróży, to nie usiedzę na miejscu. Te dźwięki wychodzą z ciała, to nie grają struny naciskane palcami, to dusza muzyka walczy z emocjami, zabiera cię ze sobą, by po chwili porzucić cię. Teraz stery przejmuje De La Parra. Obraz tańca nad ognistą prerią wyprowadza radosne chwile. Czujesz, że za chwilę się to skończy ale jeszcze tańcz, baw się i nie zapomnij o boogie!