środa, 26 kwietnia 2017

ERIC BURDON AND THE ANIMALS - The Twain Shall Meet /1968/


1. Monterey 4:18
2. Just the Thought 3:47
3. Closer to the Truth 4:31
4. No Self Pity 4:50
5. Orange and Red Beams 3:45
6. Sky Pilot 7:27
7. We Love You Lil 6:48
8. All Is One 7:45

Eric Burdon - vocals
John Weider - guitar, violin
Vic Briggs - guitar
Danny McCulloch - bass, vocals on "Orange and Red Beams"
Barry Jenkins - drums

Pewnego weekendu 16-18 czerwca 1967 roku ponad 200 tysięcy młodych ludzi udało się do Monterey, małego nadmorskiego miasteczka niedaleko San Francisco by przeżyć coś niezwykłego. To był początek „Lata Miłości”, początek nowej formy muzycznej, nowego rodzaju zgromadzeń, początek ruchu politycznego i duchowego. Monterey Pop Festiwal było wydarzeniem, które zmieniło nasz świat od wewnątrz, poprzez nasze uszy, oczy i umysły stworzyło nową kulturę i ukierunkowało ją na przyszłość. Ten niezwykły festiwal odbył się pod hasłem „Muzyka, miłość i kwiaty” 
a hasło to rozlało się po całych Stanach tego pamiętnego lata 1967 roku. 
Na festiwalu wystąpiło 31 grup i solistów a Janis Joplin, Jimi Hendrix i Otis Redding uzyskali po nim status supergwiazdy. Potrafili oni najpełniej wyrazić swoją muzyką ducha czasów i uczynili ze swoich występów magiczny przekaz prowadzący prosto w kosmiczne przestrzenie. Innym wykonawcą, który także potrafił to uczynić był Hindus Ravi Shankar ze swoim zespołem.
Płyta grupy Eric Burdon and The Animals, „The Twain Shall Meet” została wydana w 1968 roku a otwiera ją swoisty hołd jaki Burdon złożył właśnie festiwalowi w Monterey.
Utwór „Monterey” doskonale oddaje ducha tego co stało się pewnego letniego weekendu 1967 roku. Rozpoczyna go delikatne wejście sitaru, jakby powolne rozpalanie świateł na scenie, jeszcze nie ma wykonawców ale już dźwięk nadlatuje. Po tym delikatnym wstępie następuje wybuch blues rockowy z basem przesuwającym się po liniach pełnych kwasowatości. 
Burdon śpiewa: „Ludzie przychodzili i słuchali/niektórzy przychodzili i bawili się/inni dawali kwiaty/w Monterey”. 
A potem pokazuje narodziny nowych Bogów: ”The Byrds i Airplane latały/Och, muzyka Ravi Shankara sprawiła, że płakałem/The Who wybuchł w ogniu/muzyka Hugh Maskeli była czarna jak noc/The Grateful Dead rozpalili umysły/Jimi Hendrix , kochanie, uwierz mi, poprowadzi świat w ogniu/dziesięć tysięcy elektrycznych gitar eksplodowało/w Monterey”.
 Utwór „Monterey” przechodzi gładko w „Just the Thought”, który snuje się jak niczym nie powstrzymywane strumienie świadomości. To jest głęboka podróż w krainę LSD. Rozmyte kolory w postaci wokalu Burdona doprowadzają do nierzeczywistych obrazów teraźniejszości. „Closer to the Truth” to znowuż czarny blues z delty Mississippi a kolejne dwa numery tylko potęgują ociekające psychodelią klimaty. „No Self Pity” to raga-rock malujący w oparach haszyszu budzący się świt i kończący pierwszą stronę lp utwór „Orange and Red Beams” zaśpiewany przez basistę zespołu Danny McCullocha ze świetnie zaaranżowanymi orkiestralnymi akcentami.
„Sky Pilot” otwierający drugą stronę płyty jest anty-wojenną pieśnią , pełną podróży do otwartych wrót kosmosu. Instrumentalny „We Love You Lil” jest kolejną drogą snującą się po cienkiej linii w narkotycznej podróży. Fajnie, spowalniająco zagrana solówka gitarowa Vica Briggsa wciąga rozkosznie odrętwiały Twój umysł słuchaczu w klimat tego utworu.
Całość kończy hinduski hipnotyczny „All Is One”, koniec bycia na haju? Zjazd w dół?
No cóż, rzeczywistość nie jest przyjemna po tęczowej podróży.
Ten album został nagrany z nowymi The Animals, podobnie jak dwie poprzednie płyty.
Urok jaki wywarło na Burdonie, Lato Miłości został udokumentowany czterema albumami.
Dwa już opisałem, na kolejne dwa przyjdzie niebawem czas.




 


środa, 19 kwietnia 2017

HEARTS AND FLOWERS - Of Horses, Kids And Forgotten Women /1968/


A1   Now Is The Time For Hearts And Flowers      1:25
A2   Highway In The Wind      4:05
A3   Second-Hand Sundown Queen      3:25
A4   She Sang Hymns Out Of Tune      3:04
A5   Ode To A Tin Angel      4:30
B1   When I Was A Cowboy      3:33
B2   Legend Of Ol' Tenbrookes      3:07
B3   Colour Your Daytime      3:55
B4   Two Little Boys      2:55
B5   Extra, Extra / Rock And Roll Gypsies / Extra Extra      3:50

Larry Murray - gtr,voc
Dave Dawson - autoharp,voc
Bernie Leadon - banjo/gtr

Hearts and Flowers jest folk rockową kapelą pochodzącą z Los Angeles i jest to prawdopodobnie najbardziej znany zespół gitarzysty i jednego z założycieli grupy The Eagles, Bernie Leadona. Muzycy Hearts and Flowers spotykali się w trakcie całonocnych folkowych jam session w klubie The Troubadour. Najpierw Rick Cunha i Dave Dawson występowali jako duet a potem dołączał do nich Larry Murray.
Murray:”Brzmieliśmy bardzo dziwnie, mieliśmy taki unikatowy drive. Słuchając nas spotykałeś się z tradycyjną piosenką, starą folkową pieśnią, muzyką hillbilly. To stało się podstawą tego co potem robiliśmy.”
Lokalne występy zespołu przyniosły mu sławę i przyczyniły się do wielu naśladowców stylu grupy. Pozwoliło to na rozwój kolejnej gałęzi muzyki rockowej. Otóż połączenie jej z country doprowadziło do powstania stylu country rock.
W 1966 roku zespół Hearts and Flowers podpisał kontrakt płytowy z odłamem Capitol Records, Folk World. 
Nagrywając swój pierwszy album skierował się bardziej ku muzyce folkowej a trzem muzykom towarzyszyli sesyjny pomagacze (m.in. Terry Paul /Kris Kristofferson/, Pete Carr/The Hor Glass/, Karen Carpenter/The Carpenters/).
Jednak po nagraniu tej płyty napięcia w zespole dały znać o sobie i jesienią 1967 roku Cunha opuścił grupę zajmując się pisaniem utworów country oraz produkcją.
Leadon zastąpił Cunhę na drugiej płycie, która została nagrana w 1968 roku.
Wcześniej ten muzyk występował w zespole Scottsville Squirrel Barkers, grupie bluegrassowej pochodzącej z San Diego odpowiedzialnej za rozpoczęcie kariery takich muzyków jak: Chris Hilman (The Byrds, Flying Burrito Brothers, Manassas) i Kenny Wertz (Flying Burrito Brothers, Country Gazette).
„Of Horses, Kids and Forgotten Women” jest drugą i finalną płytą grupy, która po jej nagraniu rozpadła się. Płyta zaskakuje świeżym dźwiękiem, pełnym anielskich harmonii, niezwykłym wykorzystaniu instrumentów ludowych i pełnym słońca klimatem, który wprowadza nas w świat młodzieńczych, nostalgicznych lat. Pamiętasz swoją pierwsza miłość? Tę długowłosą, szczupłą dziewczynę z lekko zadartym noskiem i trzema piegami na policzkach, która przechodziła przez ulicę w zwiewnej sukience w tęczowe kwiaty. Albo idąc razem trzymając się za ręce i wszystko stawało się prostsze. Wystarczył jeden uśmiech abym słońce przyniósł jej 
i pierwszych kwiatów biały płaszcz. To właśnie taka jest ta płyta. Pełna radosnych chwil i wspomnień.
Dźwięki wydobywające się z tego lp są proste ale szerokie harmonie wspaniale łączą się z rockowymi uczuciami i instrumentami. Niebagatelną rolę odgrywają aranżacyjne partie orkiestrowe. Jest tu cover Arlo Guthriego „Higway in the Wind” gdzie struny gitar pozostają unoszące się w niesamowitej kolorowej głębi, jest też utwór Jesie Lee Kincaida „She Sang Hymns Out Of Tune” w ciekawej aranżacji, jest wreszcie mój ulubiony „Colour Your Daytime” z pięknym wykorzystaniem klawesynu.
Pozostałe utwory „Second Hand Sundown Queen”, „When I Was A Cowboy”, „Legend Of Ol’ Tenbrookes” czy piękny „Extra,Extra/Medley” to klasyczne, wczesne country rockowe piosenki, które zdecydowanie przetrwały próbę czasu i nadal przyjemnie się je słucha.
Wielowarstwowa epopeja psychodeliczna w utworze „Ode To A Tin Angel” pokazuje, że Hearts and Flowers uwielbiali styl Americana.
I to tyle.
Leadon opuścił grupę i związał się z zespołem Dillard & Clark, Murray nagrał solowy lp a następnie zajął się produkcją a Dawson został mechanikiem samochodowym.








środa, 12 kwietnia 2017

BENT WIND - Sussex /1969/


1   Touch of Red 4:10
2    Riverside 6:13
3   The Lions 3:38
4   Gong to the City 2:51
5   Hate 4:02
6   Look at Love 5:23
7   Mistify 3:14
8   Scared Cows 5:29


Gerry Gibas - guitar, voc
Marty Roth - guitar, voc
Pelaia Sebastian - bass
Eddie Thomas - drums


Sussex Avenue jest ulicą śródmiejską wybiegającą z alei Spadina w Toronto. W marcu 1969 roku większość domów na tej ulicy zajmowała miejscowa hipisowska bohema wynajmująca pokoje lub mieszkania. Prawie w każdej z kamienic działał jakiś zespół 
i idąc ulicą dochodziły do nas różne dźwięki powstającej muzyki. Wydawało się, że wszyscy się znają, a niektóre postacie mieszkające na Sussex Avenue pozostały żywą legendą tamtych lat.
Oczywiście w jednym z takich domów, gdzieś w piwnicy próby odbywał zespół, którego płyta okrzyknięta została Świętym Graalem kanadyjskiego rocka psychodelicznego. 
Czterech muzyków Gerry Gibas, Marty Roth, Sebastian Palaia oraz Eddie Thomas powołało do życia zespół, który nazwali Bent Wind. Oczywiście jak to w tamtych czasach było chłopaki oprócz grania zajmowali się również poszerzaniem swoich świadomości oraz odbyli niejedną podróż w kosmiczne przestrzenie. 
M.Roth tak wspomina ten okres: „Razem z moją przyjaciółką prowadziłem mały sklepik na rogu Sussex i czasami dochodziły do nas dziwne dźwięki spod numeru 57. Jak się okazało mój bliski przyjaciel ze szkoły G.Gibas montował zespół pod 57 a ja trochę grałem i pisałem jakieś numery więc poszedłem tam na próbę. Tam spotkałem innych kumpli ze szkoły. Chłopaki młócili jakiś numer a Sebastian (Palaia) stojący gdzieś tam w kącie i grający na basie, śpiewał „In A Godda Da Vida, honey!””.
Mała wytwórnia płytowa Trend Records, której studio mieściło się w West Hill w Toronto zaproponowała muzykom nagranie płyty. Właściciel wytwórni Merv Buchanan tak wspomina spotkanie z zespołem: „ Na początku roku organizowałem festiwal muzyki pop dla lokalnych zespołów z Toronto. Każdy z nich miał około godziny do zagrania ale Bent Wind rozpoczynali jako pierwsi i wiadomo, zanim wszystko zaczęło sprawnie działać to już uciekło 45 minut z grania. Grupa zagrała przez piętnaście minut z takim wykopem i czadem, że już potem nic nie chciało mi się słuchać.” Buchanan zaproponował chłopakom nagranie płyty i udostępnił swoje studio nagraniowe.
Album „Sussex” ukazał się w 1969 roku, niestety wydany został w niewielkiej ilości egzemplarzy i jak wiele płyt z tamtych lat przepadł gdzieś w otchłaniach kosmosu.
No dobrze, dzięki reedycji na kompakcie możemy zapoznać się z tym oryginalnie prawie niedostępnym albumem.
„Sussex” jest płytą gdzie psychodeliczną atmosferę buduje gęsto grająca sekcja rytmiczna a całość uatrakcyjniają solówki gitarowe Gibasa, które praktycznie ciągnął się od pierwszych sekund płyty do końca. Ostre garażowe, hard rockowe utwory wypełniają ten album i jeśli w pełni wejdziesz w ten klimat to zagłębisz się w wieczny trans ognia bez nadziei.
„Riverside” czy „Going to the City” to ciekawie zaaranżowane numery z w miarę spokojnym wokalem dzięki czemu nie ma tylu zgrzytów, ale w tle za to lecą pod kopytami demonicznych koni, które drżą w obliczu śmierci niesamowite sola gitarowe. I taka jest ta płyta.

Hard rock, blues oblane psychodelicznym sosem tworzą ten zapomniany lp. zapomnianej kapeli z Kanady, Bent Wind.




środa, 5 kwietnia 2017

GRATEFUL DEAD - In the Dark /1987/


01. Touch Of Grey 
02. Hell In A Bucket 
03. When Push Comes To Shove 
04. West L.A. Fadeway 
05. Tons Of Steel 
06. Throwing Stones 
07. Black Muddy River

  • Jerry Garcia - guitar, vocals
  • Mickey Hart - drums
  • Bill Kreutzmann - drums
  • Phil Lesh - bass
  • Brent Mydland - keyboards, vocals
  • Bob Weir - guitar, vocals
„In the Dark” jest kolejnym albumem studyjnym Grateful Dead, który ukazał się dopiero po siedmiu latach od wydania poprzedniej płyty. Jest to come back w wielkim stylu na wielu płaszczyznach. To jest powrót grupy do stylu najsłynniejszych albumów jakie Grateful Dead nagrało w latach siedemdziesiątych. Nieoczekiwanie dla samych muzyków płyta ta wywędrowała na szóste miejsce listy albumów Bilboardu, co uczyniło z „In the Dark” najbardziej prestiżowym albumem w długiej karierze grupy. Ponadto płyta pojawiła się, gdy gitarzysta i główny frontman Grateful Dead, Jerry Garcia miał poważne problemy ze zdrowiem. Rok wcześniej muzyk stracił prawie życie, kiedy przez kilka dni przebywał w cukrzycowej śpiączce. Choć przeżył ten incydent, to spowodował on pewne zaburzenia w jego grze i Garcia musiał ponownie nauczyć się wielu swoich technik gitarowych.
Płyta została nagrana w niezwykły sposób. Grupa ciągle koncertowała i przez te siedem lat w trakcie których nie wydano płyty studyjnej nazbierało się materiału na nowy lp. Muzycy postanowili nagrywać te nowe utwory na żywo w pustej i zaciemnionej sali Marin Veterans Audytorium. Proces ten dał tytuł płycie i pomógł grupie osiągnąć bardziej autentyczny dźwięk. Później w studio dokonano tylko kilku korekt i dograno parę rzeczy.
Dźwięk zespołu w latach osiemdziesiątych był wyjątkowy. Za sprawą Brenta Mydlanda i jego gry na organach, brzmieniowo zespół nawiązał do ery psychodelicznej.
Płyta zaczyna się od najbardziej znanego utworu „Touch Of Grey”, jednej z czterech kompozycji duetu Garcia-Hunter. Ta piosenka stała się pierwszym i jedynym hitem w ich trzydziestoletniej karierze! Na koncertach utwór ten grany był już od 1982 roku, a Garcia śpiewał szczery tekst swojego starego współpracownika Huntera:”Oh,well a touch of grey, kinda suits you anyway, that’s all I’ve got to say, it’s Albright.”(„Lata lecą, włos siwieje, nic nie wskórasz, tak się dzieje, jest, jak jest”). Radosnemu refrenowi zespołu: „I will survive”(”Przetrwamy”) publiczność odpowiadała: „We will survive”(„A my z wami”). Grateful Dead namówiono nawet do nagrania wideoklipu, który zaprezentowany w MTV przysporzył grupie nowe pokolenie fanów. Lakoniczny Garcia oświadczył, że „zamurowało go” w obliczu takiej sławy. 
W podobnym relaksującym klimacie jest „When Push Comes to Shove” z świetnym rytmem napędzanym przez obu perkusistów, bluesowy pamięci Johna Belushiego „West LA Fadeaway” i fantastyczna ballada „Black Muddy River” nawiązująca do największych utworów grupy. Ale nie tylko Garcia wymyślił najlepsze piosenki od lat. Weir po raz kolejny daje nam niesamowitego rockera w postaci „Hell In a Bucket” z melodyjnym haczykiem granym przez wszystkich muzyków. Zwłaszcza Garcia i Lesh są ozdobą tego utworu. „Throwing Stones” to jeden z ulubionych kawałków zespołu granych na żywo, znowu z niesamowitą gitarą Jerry’ego.
No cóż, jak posłuchamy „In the Dark” to przede wszystkim uderza nas dźwięk oraz to jak dobrze bawią się muzycy nagrywając studyjny album. Album dodajmy nie mający nic wspólnego z dźwiękami z lat 80-tych, które zdominowały epokę i zrujnowały niejedną płytę nagraną w tamtym okresie.
Grateful Dead dostarczył nam jeden z najlepszych lp w czasie, gdy nawet fani grupy cieszyli się tylko koncertami nie czekając już na nic nowego ze studia.
A to, że po trzydziestu latach „In the Dark” nadal brzmi świeżo i klasycznie świadczy tylko o wielkości tej płyty.