niedziela, 26 stycznia 2020

FAIRFIELD PARLOUR - From Home to Home /1970/



1. "Aries"
2. "In My Box"
3. "By Your Bedside"
4. "Soldier of the Flesh"
5. "I Will Always Feel the Same"
6. "Free"
7. "Emily"
8. "Chalk on the Wall"
9. "The Glorious House of Arthur"
10. "Monkey"
11. "Sunny Side Circus"
12. "Drummer Boy of Shiloh"


*Peter Daltrey - Vocals, Piano, Mellotron, Harpsichord, Organ, Tambourine
*Eddy Pumer - Vocals, Classical, Acoustic Twelve String And Electric Guitars, Mellotron, Organ, Harpsichord
*Steve Clark - Bass Guitar, Flutes
*Dan Bridgeman - Vocals, Drums, Pedal Tympany, Tubular Bells, Tambourine, Bongos





Peter Daltrey: „Zrobiliśmy kupę sesji radiowych, nagraliśmy dwie płyty długogrające i jako Kaleidoscope nadal byliśmy w tym samym miejscu. Dave Symonds był naszym mentorem. Dobrze się dogadywaliśmy. Był miłym facetem. Było jasne, że nasza dotychczasowa wytwórnia płytowa, Fontana straciła do nas cierpliwość, pomimo że nie była to nasza wina. Pewnego dnia Dave powiedział: „Czy myślałeś o ucieczce z Fontany?, Trzeba iść dalej. Twoja muzyka rozwija się. Dlaczego się nie ruszysz? Zgodziliśmy się. Opracowaliśmy plan. Ed i ja zaczęliśmy pisać o wiele bardziej dojrzałe piosenki i teksty, poszerzyliśmy instrumentację i zmieniliśmy nazwę grupy. Na Fairfield Parlour”.
W całej historii muzyki chyba na ogół to nie jest normalne, aby zespół zmienił nazwę, pozostając tym samym zespołem. Zdarza się to, gdy grupa rozpada się lub lider odchodzi wraz ze swoją nazwą lub gdy dopiero stawiane są pierwsze kroki w tym biznesie.
W tamtym czasie płyty grupy Kaleidoscope niestety nie osiągnęły spodziewanego sukcesu, dopiero po latach otrzymały należne im uznanie.
19 listopada 1969 roku muzycy weszli do studia i odbyli pierwsza sesję nagraniową jako Fairfield Parlour. Dziesięć dni później sesja została zakończona a dwanaście piosenek zostało zmiksowanych, dopracowanych i odkurzonych by w 1970 roku ujrzeć światło dzienne jako „From Home to Home”. Płytę wydała wytwórnia Vertigo.
Od razy muszę zaznaczyć, że Kaleidoscope należy do moich ulubionych kapel brytyjskiej psychodelii a płyta „Faintly Blowing” jest jednym z najlepszych albumów z tamtych lat.

Nic dziwnego, że „From Home to Home” przemawia do mnie w podobny sposób, a że jest to fantazyjna hybryda czerpiąca pełną garścią z kolorowych kwaśnych fabuł tylko dodaje pełnego smaku. Struktury piosenek zebrane zostały w pop, folk, blues i rock przez siły duetu autorskiego Daltry/Pamer i podobnie jak na wcześniejszych płytach zaszczepione zostały psychodelicznymi jajnikami, szukającymi rozkosznych fantazji. W tym albumie panuje również smutny, żałobny nastrój, doskonale oddany przez wyraźnie prześladujący wokal Petera Daltreya.
Kompozycje zawarte na „From Home to Home” skradają się i pełzają, splatają piękne melodie dając im długie życie. Melodyczne doświadczenia w dużej mierze oparte zostały na Beatlesowskich sentymentach ale orkiestracja poszczególnych numerów dodała im nutki baśni i przejścia na drugą stronę lustra. Otwierający płytę numer „Aries” jest słodko-gorzkim wspomnieniem i poczuciem żalu w formacie elektroakustycznym podobnie jak kolejny „In My Box” ale „By Your Bedside” jest już folkową podróżą wzmocnioną partią fletu i doprowadzającą do obnażonych wierzchołków śnieżnych krain. I tak łatwo słucha się tych melodii i pogrąża się w tym nierealnym świecie, który osiąga zenit w majestatycznej „Emily”, wywołującej smutek podkreślony orkiestracją. Jest jedno żywe wspomnienie o tym utworze. Daltrey: „Podczas ostatniej sesji miksowania w Olympic Studios w Barnes, Dave przedstawił nam mix „Emily”. Był tak dobry, że ludzie będący w studio przez dłuższy czas pozostawali ze łzami w oczach. Zebrane harmonie wokalne sprawiły, że wszystkie anioły były dumne. Odtwarzanie odbyło się na poziomie wywołującym trzęsienie ziemi. Potem pojechaliśmy do domu Dave’a przekonani, że stworzyliśmy najlepszy utwór muzyczny, jaki kiedykolwiek postanowiono nagrać na taśmie. Chociaż ostateczna wersja jest dobra, Dave stracił coś z tego majestatu w kolejnych miksach. No cóż lubił się bawić”.
Ale i tak jest to numer krzyżujący wspaniałe oblicze psychodelicznej działki.
Figlarne podejście do muzycznych inspiracji doprowadziło do urozmaicenia utworów, choćby w „The Glorious House of Arthur” satyrycznym kolażu o średniowiecznym temacie lub kolejnym kapryśnym numerze „Monkey”. Zaskakuje krótki szkic „Chalk on the Wall” będący posiekanym instrumentalnie folkiem. A „Sunny Side Circus” jest eksperymentalną psychodeliczną śpiewką lekko bujającą w kołowrotku wydarzeń ustawiającą ten album w pierwszym szeregu brytyjskiej psychodelii.
To bardzo dobrze, że taka muzyka powstawała, to bardzo dobrze, że można do niej dotrzeć i jej wysłuchać, to bardzo dobrze….


środa, 15 stycznia 2020

TRAFFIC - Mr. Fantasy /1967/


1. Heaven Is in Your Mind (4:16)
2. Berkshire Poppies (2:55)
3. House for Everyone (2:05)
4. No Face, No Name, No Number (3:35)
5. Dear Mr. Fantasy (5:44)
6. Dealer (3:34)
7. Utterly Simple (3:16)
8. Coloured Rain (2:43)
9. Hope I Never Find Me There (2:12)
10. Giving to You (4:20)



Mr. Fantasy” została stworzona przez multiinstrumentalnych mistrzów, którzy wplatali niezliczone formy w trwałą, beztroską podróż nowej grupy, która powstała w 1967 roku. Traffic bo o nim mowa był zespołem bardzo nowoczesnym na tamte czasy a ich produkcje olśniewały stylistyką krótkich popowych jamów. „Mr. Fanrasy” jest tego doskonałym przykładem. Steve Winwood pojawia się tutaj z pełną mocą na wokalu, gitarze, organach, fortepianie, gitarze basowej i perkusji podczas gdy Jim Cappaldi rozbija werbel za prostym małym zawsze pokręconym zestawem perkusyjnym. Tymczasem Chris Wood mrugając okiem i uśmiechając się jak satyr, dźwięki unosi w każdą przestrzeń, która jest odpowiednia dla saksofonów i fletu, gdy Dave Mason uzupełnia całość swoją gitarą i szeroką gamą egzotycznych instrumentów.
Skład grupy był całkowicie zsynchronizowany przez czas spędzony na pisaniu, graniu żywej muzyki dzięki czemu uzyskali całkowicie nową swobodę od poprzednich doświadczeń w prostych rhythm and bluesach, jazzie i popie. I ze względu na ich odpowiednie uziemienie byli w stanie dowolnie mieszać i ładnie dopasowywać poszczególne elementy układanki. 
Muzycy grupy Traffic na swoim debiutanckim albumie wymyślili wiecznie czarujący i niezwykle nadprzyrodzony dźwiękowy kolaż, który był wieloaspektowy do granic możliwości - tym bardziej, że istnieją dosłownie cztery oddzielne wersje jako wydania brytyjskie i amerykańskie w wersjach mono i stereo. A wersje mono znacznie się różnią od swoich odpowiedników stereo nie tylko pod względem miksu ale również listy utworów. Produkcja Jimmy’ego Millera uchwyciła całą spontaniczność grania na żywo zespołu a inżynier Eddie Kramer wręcz telepatycznie wyczuwa nastrojowe miksowanie.




Żeby nie mieszać opisze monofoniczną wersję brytyjską płyty, którą pierwszy raz usłyszałem na początku lat 80-tych ubiegłego stulecia. Zespół Traffic od tamtej pory towarzyszy mi w mojej podróży muzycznej i tylko, jak zwykle w takim przypadku pozostaje żal i pytanie, czemu tak mało płyt nagrali? Dlaczego taki zespół nie poradził sobie z muzycznym businessem? Niestety za mało, za krótko to wszystko trwało.
Psychodeliczne wpływy połączone w bluesową instrumentacją tworzące zrelaksowany dźwięk z zachodniego wybrzeża otwierają pierwsze takty numeru „Heaven is in your mind”. To przykład dobrej piosenki i zarazem ścieżka po której dźwięki rozchodzić się będą przez ledwo 34 minuty.
Ta płyta to muzyczny obraz swingującego Londynu, z jego frywolną a zarazem elegancką modą, z jego różnego rodzaju artystami, kuglarzami i dziwakami. Całość przesiąknięta jest zapachami z Carnaby Street i wesołą maniakalną atmosferą. Tutaj utwory ukazują nam liryczne obrazy, mieniące się feerią barw, wciągają nas w filozoficzne mantry napędzane wschodnią muzyką. „Berkshire Poppies”, „Utterly Simple’, „House For Every” są tego doskonałym przykładem.


A jest też genialna ballada „No Face, No Name, And No Number” utrzymana w nieziemskim klimacie, pełna marzycielskiej atmosfery i wciągającą słuchacza w mglisty poranek pełen cudów i zwątpień. Wspaniały utwór.
Zresztą tu nie ma innych numerów. Wysokiej jakości psychodeliczny hit „Colourful Rain” napędzany saksofonowymi wstawkami przesyła pozytywne fluidy prosto w otwarte szeroko oczy a w „Dealer” świetnie się spisuje gitara akustyczna i flet.
Niewątpliwie najbardziej znana pieśnią grupy Traffic z tego albumu jest „Dear Mr. Fantasy”, dla mnie jeden z najbardziej emocjonalnych utworów w historii muzyki rockowej. Duszny głos Steve’a, organy, harmonijka ustna i surowa gitara łączą się, tworząc po prostu magię. Obraz piosenki jest skąpany w świecącym czerwonym świetle, które lekko odurza.
Całość albumu ma charakter sporadycznego psychodelicznego karnawału i tylko cieszmy się, że Steve, Jim, Chris i Dave otworzyli bramy i wciągnęli nas w tą zabawę.


niedziela, 5 stycznia 2020

BOB DYLAN - Empire Burlesque /1985/


01. Someone's Got a Hold of My Heart [Tight Connection to My Heart] (Bob Dylan)
02. Seeing the Real You at Last (Bob Dylan)
03. I'll Remember You (Bob Dylan)
04. Clean Cut Kid (Bob Dylan)
05. Never Gonna Be the Same Again (Bob Dylan)
06. Trust Yourself (Bob Dylan)
07. Emotionally Yours (Bob Dylan)
08. When the Night Comes Falling from the Sky (Bob Dylan)
09. Something's Burning, Baby (Bob Dylan)
10. Dark Eyes (Bob Dylan)





W 1985 roku Bob Dylan nagrał płytę „Empire Burlesque”, której brzmienie zostało bardzo poważnie osadzone w latach osiemdziesiątych. Wiele soczystych i bujnie kręcących się rytmów wprowadziło go do współczesnego świata, ukrywając pod niestandardowo posiekaną i nakierowaną produkcją podmuch prawdziwego rock and rolla. Dylan zaangażował czarodzieja producenta brzmienia lat 80-tych Arthura Bakera, który nadał utworom pewnej jednolitości oraz sprowadził ich brzmienie niczym nie ustępujące innym produkcjom tamtego roku. Dylan chciał, aby nowy album był sukcesem kasowym i miał współczesne brzmienie. I to zostało osiągnięte. Jedynym gniotem tej płyty jest utwór „Seeing the Real You at Last” a błędem jaki popełnił Baker jest wyeksponowanie do przodu nijakiej perkusji i wokalu Dylana, gdy w tle dzieją się same fajne rzeczy. Przegapiamy wejście saksofonu i gitary, a dostajemy łomoczącą w stołek perkusję.
A reszta nagrań to mogą być prawdziwe hity. O to przecież chodzi.
Płyta dotarła do 11 miejsca w Anglii i 33 w Stanach, co nie jest złym wynikiem spoglądając na ówczesne produkcje. Według mnie, Dylan pokazał tu swoją przewrotność. Kontynuując styl zapoczątkowany na poprzednim albumie, tutaj jeszcze bardziej wszedł w klimat. Jeśli ktoś czekał na coś w rodzaju „Vision Of Johanna” to nie dla niego ta płyta ale jeśli pamiętasz „Jokerman” to posłuchaj. Czy mogło być inaczej? Dlaczego recenzje tego krążka były raczej nieprzychylne? Zarzucano mu brak doprowadzenia nagrań do końca, brak czuwania nad nimi, aby były wspaniałe. Ale dla kogo?
Dylan od wielu lat nagrywał swoje utwory a potem tracił zainteresowanie nimi. Zostawiał wolną rękę producentom czy realizatorom a sam szedł już dalej. Tutaj zrobił dokładnie to samo.
Ron Wood:”Kiedy w Delcie nagrywaliśmy playback, Bob zawsze zachowywał się tak samo. Ujawniła się jego słabość. Mówili mu: „ Słuchaj no, Bob, nie potrzeba nam tego”, a on odpowiadał: „No, cóż. Dobra”. Robili więc miks na swoje ucho, a on stał za szybą i pozwalał im to robić. Mówiłem mu: „Słuchaj, nie możesz pozwolić tym facetom... Patrz!!! Nie włączyli chórków!” lub „A gdzie jest perkusja?!”. Zawsze coś zaprzątało mu głowę, dlatego nie chciał się wtrącać. Ale gdyby wszedł do pokoju kontrolnego z tą sama pewnością siebie, jaką miał, gdy nagrywaliśmy te kawałki, rezultat byłby oszałamiający”.

Mimo wszystko, mi ta płyta się podoba.
I’ll Remember You” to piękna miłosna piosenka, która celuje prosto w kość serca, i dzieli je na dwie części. Miłość i oddanie jest głęboko gorzkie, muzyka jest grana z powściągliwością a Dylan wraz z Madelyn Quebec odkrywa melodię. Frazowanie Boba jest genialne, a jego desperackie wokale naprawdę chwytają. „I’ll Remember You” nie robi nic szczególnego, ale robi wszystko dobrze i przekazuje w ten sposób sporo emocjonalnych treści.
Clean Cut Kid” ujawnia nam szaloną jazdę naznaczoną brudnymi gitarowymi riffami Rona Wooda i niesamowitym rytmem perkusji Antona Figa a owinięta została ostrym komentarzem politycznym. Tytułowy „czysty dzieciak” to przeciętny Amerykanin, który radykalnie zmienił się dzięki swojemu doświadczeniu w trakcie wojny w Wietnamie. Niestety wrażliwi ludzie ślepo pojmują fałszywe ideały. Jedną z charakterystycznych cech późnego okresu Dylana jest jego skłonność do włączania ballad, które stają się zabójczo popowymi piosenkami. „Emotionally Yours” jest właśnie tego przykładem. To jedna z najlepszych ballad fortepianowych w muzyce popularnej.
Empire Burlesque” zwraca uwagę jeszcze na coś jeszcze. Posłuchajcie wokalu Boba. Ta czystość i intonacje oraz opowiadanie głosem swoistych historii na pewno wzbogaca ten lp. „Never Gonna Be The Same Again” pokazuje nam serdeczny śpiew Boba a w „When The Night Comes Falling From The Sky” pojawia się w jego głosie prawdziwa moc. Ten najdłuższy numer na płycie sunie się leniwie, niezdarnie a przy tym brzmi bardzo dobrze. Uwielbiam te chrupiące, dudniące bębny i to załamanie się wstępu, prowadzące do kluczowego uderzenia gitary dobrze współgrającej z syntezatorami. Dziwaczna kombinacja syntezatorów i rytmu wojennego sprawnie działa również w „Something’s Burning, Baby” przedostatnim utworze na płycie, którą zamyka „Dark Eyes”.
Dark Eyes” brzmi jak zagubiony, stary przyjaciel w tłumie nowych twarzy. Kombinacja harmonijki i gitary jest zwykle zawsze świetna dla Dylana. I tutaj Dylan był sobą a złowroga, upiorna atmosfera tego nagrania jest świetnym wyborem do zamknięcia „Empire Burlesque”.