niedziela, 19 września 2021

Swinging London - Stash

 


Rok 1966. Fenomen „Swinging London” osiągnął swój szczyt. Rozmach zapoczątkowany przez The Beatles, Rolling Stones, subkulturę hippisowską, pojawienie się nowych projektantów, takich jak Mary Quant czy John Stephen, umieścił Londyn na mapie świata jako stolicę muzyki, mody i designu. Na to zjawisko w kwietniu 1966 roku zwróciła uwagę amerykańska dziennikarka Piri Halasz, która w swoim artykule w magazynie Time zatytułowanym „Londyn: miasto, które się kołysze” opisała zachodzące w stolicy Anglii zmiany. W rezultacie miejsca opisane w artykule takie jak Carnaby Street, zostały zalane turystami z całego świata, próbującymi mieć swój udział w „swinging action”. Tak naprawdę ulice Londynu zostały zadeptane przez ludzi chcącymi przez chwile poczuć się swobodnymi i wolnymi. Niezliczone sklepy, boutiqi oferujące nowe szalone ciuchy, strojnisie i damy, nowe sztuki, malarstwo, teatr, film no i oczywiście muzyka to wszystko oddziałujące na siebie nawzajem doprowadziło do niebywałego zjawiska. Przez ten krótki czas Londyn stał się psychodeliczną chmurą pełną halucynogennych zjawisk. Bohema była szeroka i pełna „oryginałów”.

Oto jeden z nich.

Książę Stanisław Klossowski De Rola był z pewnością postacią fascynującą tamtego czasu a co ważne miał nienaganne wyczucie ubioru co czyniło go jedną z ikon Peacock Style (czyli Stylu Pawia). Oprócz tego zagrał w filmie Luchino Visconitego, był perkusistą u Vince’a Taylora, piosenkarzem pop (wypuścił singiel jako Stach De Rola w 1967), był zaangażowany w różne hollywoodzkie produkcje. Przyjaźnił się ze Stonesami, Beatlesami, Sydem Barrettem, Paulem Simonem i wieloma innymi legendarnymi muzykami. Na liście jego kochanek były Marianne Faithfull, Anita Pallenberg i Nico. Był i nadal jest człowiekiem zamożnym i pełnym wysublimowanego gustu.



Stash jest synem jednego z najwybitniejszych malarzy XX wieku – Balthusa (polsko-francuskiego arystokraty, którego pełne nazwisko brzmiało Balthasar Klossowski De Rola). Jego matka pochodziła z Szwajcarii i była arystokratką Antoinette von Wattenwyl. Stanisław (dla przyjaciół Stash) urodził się w 1942 roku w Bernie. W okresie dojrzewania, spędzonego w szwajcarskich i angielskich szkołach z internatem, Stash zaczął interesować się aktorstwem i muzyką rock’n’rollową. W 1960 roku wraz z Fellinim był na 13 Festiwalu Filmowym w Cannes. Mieszkał miedzy Rzymem, Paryżem i Londynem i przyjaźnił się z wieloma afroamerykańskimi muzykami, w tym z nieżyjącym już Tonym Williamsem, wokalistą  The Platters. Pod koniec 1962 roku pojechał do Nowego Jorku a stamtąd do Hollywood, aby kontynuować karierę aktorską. Pod koniec 1964 roku Stash wrócił do Paryża, gdzie jako perkusista dołączył do The Playboys – zespołu wspierającego jego starego przyjaciela Vince’a Taylora. Rok później zaprzyjaźnił się z Brianem Jonesem, Mickiem Jaggerem i Keithem Richardsem.

Po załamaniu nerwowym wywołanym narkotykami i alkoholem Vince’a Taylora wiosną 1965 roku, Stash założył nowy zespół z perkusistą Robbie Clarkiem i gitarzystą Ralphem Danksem. Po serii koncertów w paryskim Bilboquet grupa otrzymała kontrakt płytowy z paryską wytwórnią, która chciała wypromować ich jako „francuskich Beatlesów”. Jednak niechęć muzyków do współczesnego francuskiego popu była głównym powodem ich decyzji o odrzuceniu oferty. Zamiast tego Stash, Robbie i Ralph wyjechali do Los Angeles.

Stash: „Ogólnie scena muzyczna była niesamowicie bogata i wszyscy byliśmy przyjaciółmi. Arthur Lee i Bryan McLean z zespołu Love byli moimi najbliższymi kumplami, ale byłem tez blisko z Chambers Brothers i Rogerem McGuinnem. Uczestniczyliśmy w pokazowym koncercie The Yardbirds w prywatnym domu w Hollywood Hills, pamiętnym koncercie Jamesa Browna, byliśmy gośćmi w programie telewizyjnym z Sonnym i Cher. Uczestniczyliśmy także w koncercie Boba Dylana w Hollywood Bowl”. Innym pamiętnym epizodem z pobytu Stasha w Los Angeles było spotkanie z reżyserem Bobem Rafaelsonem i producentem Bertem Schneiderem. „Zabiegali o mnie, bym zagrał główną rolę w nowym serialu telewizyjnym „The Monkees”, który reklamowali jako „A”. Nie trzeba dodawać, że kiedy czytałem scenariusz pilota, byłem strasznie rozczarowany i wyraziłem poważne wątpliwości, czy będzie miał szansę na realizację i odmówiłem zawarcia tej umowy. Dwa lata później w szczytowym momencie Monkeemanii, miałem okazję zastanowić się nad słusznością mojej decyzji”. Czas spędzony w Los Angeles nie zaowocował żadnymi nagraniami a po kłopotach z pozwoleniem na pracę Stash opuścił zespół i udał się do Kopenhagi. Pod koniec 1965 roku nagrał solowy singiel, na którym znalazł się numer „P.E.A.C.E”. Na stronie B nagrano cover utworu Boba Dylana „Chimes Of Freedom”. W tej chwili ten singiel jest cennym przedmiotem kolekcjonerskim. Płytka ta została wydana pod nazwą „Stach De Rola”. „Pisownia mojego imienia brzmiała „Stach”, a mój pseudonim z dzieciństwa był „Stachu”, powszechne polskie zdrobnienie imienia Stanisław. To mój ojciec stwierdził, że powinno być błędnie wymawiane, więc zostało zmienione na Stash”.



Na początku 1966 roku Stash przybył do Londynu i nagrał drugi singiel na którym znalazł się utwór Arthura Lee „A Message To Pretty”. Do produkcji zwerbował Micka Jaggera, Johna Lennona i Paula McCartneya. Chociaż wszyscy trzej byli bardzo entuzjastycznie nastawieni do materiału, w wyniku różnych trudności piosenkę ostatecznie wyprodukował Terry Kennedy, a efekt końcowy zniknął bez śladu. Ale projekt ten umocnił przyjaźń Stasha zarówno z Beatlesami jak i Stonesami.

Stash: „ Grałem na kilku sesjach Beatlesów w domu Paula. Podobno grałem na „Baby You’re A Rich Man” i całkiem możliwe, że to zrobiłem. To co godne zapamiętania, to to, że grałem na wielu niepublikowanych nagraniach, które John i Paul chcieli, aby były głównym materiałem na mój solowy album. Siedziałem na tej samej ławce przy pianinie obok Johna, kiedy natchnął akordy czegoś, co stało się „All You need Is Love”. Miałem tez dobry kontakt z George’em ponieważ obaj dzieliliśmy pasję do ezoteryki i mistycyzmu”.

Chociaż pozostał postacią marginalną w przemyśle muzycznym, Stash był w samym centrum sceny Swingującego Londynu. Był stałym bywalcem klubów takich jak: Ad lib czy Speakeasy, gdzie spotykał się z The Animals, Jimi Hendrixem i The Who. Była to era nowego dandyzmu a miłość Stasha do tkanin, takich jak jedwab i aksamit, uczyniła z niego idealnego „pawia”(„peacock”). Zbierał też stare ciuchy. W artykule w magazynie Rave opowiada o swojej nowej kurtce, zakupionej w Damaszku. „Nigdy nie nosiłbym ubrań, które mogą zdobyć wszyscy inni. Właśnie kupiłem nowy płaszcz z 1718 roku. Moja miłość do satyny, aksamitu i koronek sięga dzieciństwa i od początku miałem przenikliwe wyczucie, w co chciałbym się ubrać, na dobre i na złe. W latach 1961-82 wystąpiłem w francuskim filmie pod tytułem „Le Demon De Minuit”, w którym zagrałem fotografa. Występowałem we własnym kostiumie, jedwabne haftowane mankiety i satynowa peleryna. Brian Jones i ja odwiedzaliśmy sklep na King’s Road należący do Oli Hudson (matki Slasha, późniejszego gitarzysty Guns n’ Roses). Kupowaliśmy zabytkowe ubrania damskie z których chcieliśmy uszyć tuniki. Nazywaliśmy to „punktowaniem ubrań piskląt”. Ben Willis podarował mi słynną arabską aksamitną kurtkę wyszywaną złotem, którą nosiłem na niezliczonych sesjach zdjęciowych, a którą Brian miał kilkukrotnie. Lubiłem też cudowne psychodeliczne kurtki Nehru zaprojektowane przez Chrisa Jaggera i często wymieniałem ubrania z Jimimi Hendrixem, Mickiem Jaggerem, Brianem Jonesem i Keithem Richardsem. Po powrocie z Indii i Maroka w 1969 roku zacząłem nosić syryjskie suknie ślubne i białe szaty arabskie. W 1970 roku pracując w Hollywood i koncertując z Joe Cockerem, kupiłem kombinezon kierowcy wyścigowego, który nosił Elvis Presley w filmie z Nancy Sinatrą”.






10 maja 1967 roku Brian Jones i Stash zostali aresztowani w Londynie pod zarzutem narkotyków. Chociaż proces doprowadził do całkowitego oczyszczenia z zarzutów, był traumatycznym przeżyciem dla Stasha.

„Zamiast zagrać w filmie Johna Houstona w Hollywood wraz z moją narzeczoną Rominą Power, zostałem pozbawiony paszportu, zabroniono mi podróżować, a moja kariera i reputacja była w strzępach”.

Podczas procesu przyjaciele Stasha okazali się wielkim wsparciem - w szczególności Paul McCartney. Niestety Brian Jones, według Stasha zastosował się do rady swoich prawników, aby trzymać się z dala od towarzystwa, co miało katastrofalny wpływ na jego stan psychiczny. Pozbawiony naszego towarzystwa, wpadł w naprawdę złe nawyki, a jego paranoja doprowadziła do jego rozpadu na kawałki, dodatkowo jego zdolności muzyczne mocno ucierpiały. Obwiniam policję, jako narzędzie głupio konserwatywnego, reakcyjnego klimatu, za sprowokowanie tego kryzysu, który doprowadził do jego oderwania od Stonesów i ostatecznego zgonu.

Oprócz Jonesa, Stash Klossowski De Rola znał też innego skazanego na zagładę dandysa tamtej epoki – Syda Barretta. Pod koniec 1967 roku Stash, Syd i kilku przyjaciół wybrali się na napędzaną kwasem podróż do Walii – podróż, która zakończyła się zagubieniem Syda w magicznym wymiarze.

Będąc kwalifikującym się kawalerem Swinging London, Stash miał wiele romansów z pięknymi kobietami znanymi z epoki. „Nie chcę się chwalić ale seks z pięknymi modelkami, gwiazdami filmowymi i królowymi groupie był na porządku dziennym. Kobiety, które kochałem to m.in. Joan Blackman. Tuesday Weld, Gretchen Burrell, Phyllis Major, Nico, Anita Pallenberg, Marianne Faithfull, Suki Poitier, Linda Eastman itd”.

Nigdy tak naprawdę nie patrzyłem na lata 60-te jako właściwą dekadę. Wszystko zaczęło się w 1964 i możliwe, że trwało do 1974”.

Rzeczywiście początek lat 70-tych przyniósł księciu Stanislawowi Klossowskiemu De Rola więcej emocji: zagrał w hollywoodzkiej produkcji „Rutabaga” u boku Michelle Phillips i Grama Parsonsa, pisał scenariusze dla Rogera Vadima, grał w zespole Joe Cockera, spędzał wiele czasu z Marlonem Brando, odbywał liczne podróże na Cejlon (Sri Lanka) oraz zaliczył kolejna jazdę narkotykową, tym razem z Keithem Richardsem.

Książe Stash Klossowski de Rola był jednym z największych europejskich  dandysów swojej epoki. Podobno pisze obecnie autobiografię, w której dużo opowiada o swojej rodzinie, latach 60-tych, Stonesach, Beatlesach i innych, których miał szczęście spotkać na swojej drodze. 





niedziela, 12 września 2021

THE SHADOWS OF KNIGHT - Back Door Man /1966/

 


1. Bad Little Woman  - 2:37
2. Gospel Zone  - 3:19
3. The Behemoth - 2:34
4. Three For Love  - 3:11
5. Hey Joe  - 5:42
6. I'll Make You Sorry  - 2:42
7. Peepin' And Hidin'  - 3:01
8. Tomorrow's Going To Be Another Day  - 2:23
9. New York Bullseye  - 2:43
10.High Blood Pressure  - 3:38
11.Spoonful - 2:57

*David "Hawk" Wolinski - Organ, Piano, Keyboards
*Joe Kelly - Guitar, Harmonica, Harp
*Jerry McGeorge - Guitar, Rhythm Guitar, Feedback
*Warren Rogers - Bass, Guitar
*Tom Schiffour - Drums
*Jim Sohns - Maracas, Marimba, Tambourine, Vocals






Inspiracją do założenia kapeli The Shadows Of Knight były dokonania grup spod znaku Brytyjskiej Inwazji. Młodzi amerykanie z Chicago znali już dokonania The Animals czy The Yardbirds i świetnie zaadaptowali je na swój rynek łącząc garażowe sety z chicagowskim bluesem tworząc rozczochrane dźwięki podbite zabójczym wokalem. Podobnie jak The 13th Floor Elevators i Electric Prunes chłopaki z Shadows Of Knight byli jednym z niewielu garażowo-acid punkowych kapel lat 60-tych, które potrafiły utrzymać przyzwoitą jakość na całym albumie. Ich debiut „Gloria” przemienił bluesa w nową formę. To co zagrali było punk bluesem w tempie ponaddźwiękowym. Przemierzali kluby w których z całkowitym entuzjazmem i surową energią dawali upust swojej młodzieńczej energii i frustracji. A publika słuchała tej muzyki lecącej z przeklętych głośników i nie pozwalała im zejść ze sceny.

„Skacz, Tup, Wariuj”, teraz twoja kolej. 

Nagrany i wydany w tym samym roku co debiut drugi album zatytułowany „Back Door Man” wprowadził wysoce eksperymentalny nastrój. Ciężko bluesowy iloraz ich pierwszego krążka został zastąpiony bardziej folk rockowym klimatem oraz mocnymi psychodelicznymi akordami wypełzającymi z garażowego zgiełku. Oczywiście ta folk rockowa atmosfera była ledwie przystankiem nad którym kwaśny Dylan trzymał pieczę. Już od pierwszych chwil mamy tu solidne podstawy muzyki na najwyższym poziomie. „Bad Little Woman” nawiązuje do jedynki ale ten niesamowity blues rock daje kopa do kolejnego numeru „Gospel Zone”. To znowuż oryginalny proto punk, bardzo innowacyjny z wokalistą krzyczącym ponad instrumentami. Wpisujące się w charakterystyczny rytm lat 60-tych „Tomorrow’s Going to Be Another Day” oraz „High Blood Pressure” przekraczają granice, które jeszcze nie tak dawno były obowiązującymi trendami. Zadziorny wokal świetnie radzi sobie w lekko popowym repertuarze a całość oddaje hołd muzykom tworzącym te utwory. Chociaż album wypełniony jest garażowym żwirem to wycieczka w stronę raga rocka w „The Behemoth” ukazuje potencjał grupy, zmierzający ku psychodelicznym wojażom. Zwróć uwagę na tą solówkę, rozwijającą się w niespiesznym tempie świetnie współgrającą z resztą instrumentów a perkusyjne mieszane wzbogaca ten frapujący numer. Tak, gdy na jedynce coverem była tytułowa „Gloria” Van Morrisona tak tu mamy nieśmiertelny „Hey Joe”. The Shadows Of Knight jest jednym z wielu zespołów, które nagrały tą piosenkę, tu mamy ją zagraną w szybkim tempie aczkolwiek byrdowskie dzwonki przebijają w tle. Mocno wykorzystany bas robi całą robotę, linia wokalna ładnie prze do przodu a środkowa część wtapia w fotel. Mamy tu wystarczająco dużo szalonej, rozkręconej gitary wah wah i dudniącej sekcji aby popaść w konwulsyjne drgawki przytrzymując się podłogi. No chyba, że lecimy!

Rodzinne miasto grupy, Chicago, jest dobrze reprezentowane na płycie dzięki tupającej „Spoonfull” i „Peepin’ & Hidin’”. Obie piosenki są równie dobre, jeśli nie lepsze niż oryginały. Ale poczekaj… jest jeszcze więcej dla Ciebie bluesowych guru.„New York Bullseye” jest wprawdzie dwunastotaktowym bluesem ale wymaga ostrożnego rozpierania się, gdy wędrujesz po ulicy z piwem w ręku. Brzmi to nad wyraz dobrze.

Zespół podobnie jak na pierwszym swoim krążku wykorzystuje wszystkie triki ówczesnych najeźdźców zza oceanu. Zerka też na swoje podwórko i po drodze mu z The Sonics a także szczególnie tutaj z The Byrds. I tak w „Three For Love” mamy musującą małą, dźwięczną gitarę w stylu country, z której słynęli The Byrds. „I’m Gonna Make You Mine” słynie z szyderczego plucia Juliana Casablancasa. Ten wokalista ma głos przesiąknięty gardłowym, garażowym zgrzytem. A jego wykrzyczane wersy po dziesięciu latach stanowiły pewien wzorzec. Tym razem na Wyspach. Koło się zatoczyło. I jeszcze wrócę do „Tomorrow’s Gonna Be Another Day”, utworu, który znalazł się również na debiucie The Monkees. Cienie Rycerzy dają tu mocnego kopa i ukazują swoją wrażliwość, wszystko idzie do przodu w dobrym kierunku. 

To był zespół przyzwyczajony do grania dla intensywnej publiczności, gdzie otrzymywał natychmiast informację zwrotną z parkietu. Wiedzieli czego potrzeba, aby poruszyć tłumy, a umiejętność tą płynnie przenieśli do studia.

Nagrali fantastyczne albumy, które trudno jest słuchać jednorazowo. Każda piosenka jest świetna i wydaje się przemawiać do innego podgatunku muzyki undergroundowej lat 60-tych. Przez wiele lat ten lp był traktowany jako „Święty Graal”, dopiero dzięki fantastycznej Sundaze możesz teraz wyjść do sklepu zza róg i kupić go sobie.

Na pewno ta muzyka nie zmieni Twojego życia. Ale jeśli myślisz, że garażowy nurt tamtych lat to prymitywne dźwięki ledwo dające się usłyszeć, Zmień myślenie!

I jak chcesz dodać kolejny promień słońca do swojej płytowej kolekcji nie czekaj.

To jest MOCNA bestia, która właśnie puka do Twych drzwi.













środa, 1 września 2021

GRATEFUL DEAD - Dick's Picks volume two

 


  • Dark Star > Jam (Jerry Garcia / Mickey Hart / Bill Kreutzmann / Phil Lesh / Ron McKernan / Bob Weir / Robert Hunter)
  • Sugar Magnolia (Bob Weir / Robert Hunter)
  • St. Stephen (Jerry Garcia / Phil Lesh / Robert Hunter)
  • Not Fade Away (Norman Petty / Charles Hardin)
  • Going Down The Road Feeling Bad (Traditional arr. Grateful Dead)
  • Not Fade Away (reprise) (Norman Petty / Charles Hardin)
  • Jerry Garcia - lead guitar, vocals
  • Keith Godchaux - keyboards
  • Bill Kreutzmann - percussion
  • Phil Lesh - bass, vocals
  • Bob Weir - guitar, vocals

Wierzcie lub nie, ale był taki czas kiedy nie było ponad stu oficjalnych wydań nagrań na żywo Grateful Dead. Społeczność handlująca taśmami zespołu była najbardziej aktywną i oddana grupą traderów, ale występy te były często taśmami niskiej jakości i trzeba było mocno się wsłuchiwać aby poczuć tą całość. Przez lata Grateful Dead dokładali wszelkich starań, aby wzbogacić te bootlegi o oficjalne wydania. Takimi nagraniami są serie wydawnicze zapoczątkowane przez Dicka Latvale. Seria Dick’s Picks oznacza dojście do niezapomnianych koncertów grupy w okazałej jakości co jest wielkim dobrodziejstwem dla Deadheadów.

Dick’s Picks vol.2 to jedna z głównych atrakcji serii. To zarazem najkrótsze wydawnictwo w całym zestawie, zawierające tylko drugi set z koncertu z 31 października 1971 roku z Columbus w stanie Ohio. Nie zawierał bisów a całość zmieściła się na jednym krążku i trwała niecałą godzinę. Braki w długości zestaw nadrabia na wiele sposób. Zawiera parę numerów Grateful Dead będących „Świętym Graalem”. To również jeden z pierwszych koncertów z Keithem Godchaux, który zastąpił niedomagającego Pigpena, a także to początek prawie trzyletniej absencji Mickey Harta. Co więcej mamy tu nieprzerwanie zagrany cały set, co sprawia, że ciągłość i dramaturgia spektaklu jest zabójcza.

To, że całość zaczyna się flagowym „Dark Star” nie dziwi a rozszerzenie go o „Tighten Up Jam” jest niewątpliwie fantastyczne. Garcia rzadko grał bardzo melodyjne sola, jego gra oparta na intuicyjnym improwizowaniu często zachwyca jak i przyspiesza bicie serca. Te zagrania są diametralnie odmienne ale czasami zdarzają się takie rzeczy, że dźwięki płyną w rytmie skutecznie emocjonalnej melodii. Przypomnę tylko o słynnym „Beautiful Jam” zagranym 18. lutego. 1971 roku w Port Chester w Nowym Jorku. Można go usłyszeć na płycie „So Many Road” lub na jednym z wielu bootlegów tego show. Uhhh ależ tam jest niesamowicie.

„Tighten Up Jam’’ zaczerpnięty został z numeru Archie Bell & The Drells i w latach 69-71 parokrotnie zespół korzystał z tego podkładu pod improwizacyjne sola Garcii. Tutaj mamy 23-minutowy spektakl, który reprezentuje jedne z najlepszych improwizacji oraz psychodelii w wykonaniu Grateful Dead. Oczywiste jest, że zespół wie, co robi i wykonuje utwór dokładnie tak jak chce. Podczas gdy większość jamu jest powolna, sprawy zaczynają nabierać rumieńców w okolicy piętnastej minuty, kiedy Phil wskakuje na oślep do walki, a Jerry z łatwością porusza się w górę i w dół. Zanim Bob udaje się na jam „Tighten Up”, wydaje się, że trzymają się prawej strony ale silna wola ulega, gdy mamy radosne nuty całego jamu. Zwarta wersja „Sugar Magnolia” pokazuje, że zespół jest zdecydowanie razem w całej piosence. Dobrą kontynuacja energii z „Sugar Magnolia” wraz z świetnym solem gitarowym pod koniec utworu mamy w „St. Stephen” a całość zamyka para coverów „Not Fade Away” Buddy’ego Holly i „Going Down The Road Feeling Bad”. To świetny przykład korzeni zespołu. Oczywiście numery te zostały podane modernizacji, mają fajny flow, który jest zgodny z epoką Grateful Dead. Przejście do „Going Down the Road” jest bardzo płynne, a Jerry trafia w cel, grając na gitarze i zmieniając utwór. Prosty jam posiada świetną robotę gitary i basu Phila. Grupa z łatwością wraca do „Not Fade Away”, aby zamknąć set.

I to tyle. To z pewnością nie jest długa podróż, ale jest to podróż pełna chwil nie do zapomnienia.