środa, 30 maja 2018

BOB DYLAN - Highway 61 Revisited /1965/


01. Like A Rolling Stone – 6:07
02. Tombstone Blues – 5:55
03. It Takes A Lot To Laugh, It Takes A Train To Cry – 4:04
04. From A Buick 6 – 3:15
05. Ballad Of A Thin Man – 5:55
06. Queen Jane Approximately – 5:26
07. Highway 61 Revisited – 3:25
08. Just Like Tom Thumb's Blues – 5:26
09. Desolation Row – 11:19

- Bob Dylan - guitar, harmonica, piano, police sirens (07), vocals
- Mike Bloomfield - guitar
- Harvey Brooks aka Harvey Goldstein - bass
- Bobby Gregg - drums
- Paul Griffin - organ, piano
- Al Kooper - organ, piano, guitar, horn
- Sam Lay - drums
- Charlie McCoy - guitar, harmonica
- Frank Owens - piano
- Russ Savakus - bass


Bob Dylan:”Jeśli chodzi o to, co było dla mnie przełomem, to musiałbym powiedzieć, że „Like a Rolling Stone”, ponieważ napisałem ją po tym, jak rzuciłem, śpiewanie i granie, i wtedy nagle zorientowałem się, że piszę tę piosenkę, tę historię”. Dylan będąc pod wrażeniem brzmienia takich zespołów jak The Beatles, The Animals czy The Byrds szukał czegoś pełniejszego, rhythm and bluesowego brzmienia połączonego z folkową emocjonalnością.  Potrzebne mu było ostrzejsze brzmienie, które nadawałoby znaczenie jego słowom. Wcześniejsza płyta nagrana była na poły akustycznie, teraz Dylan stworzył już cały album elektryczny. 
Do studia zaprosił m.in. gitarzystę bluesowego Mike’a Bloomfielda, basistę Harveya Brookesa czy Ala Koopera. Sesja nagraniowa, która miała miejsce w studiu CBS
15 czerwca 1965 roku, przeszła już do legendy kultury pop. Głównym źródłem tej legendy jest wersja podana przez Ala Koopera w jego autobiografii zatytułowanej „Backstage Passes”. Kooper miał zagrać na gitarze, kiedy jednak Dylan przyprowadził ze sobą M.Bloomfielda zrozumiał, że na gitarze nie zagra. Jednakże w momencie rozpoczęcia nagrania nowej piosenki Dylan postanowił, że będzie potrzebować zarówno fortepianu jak i organów. Kooper zaproponował wtedy, że zagra na organach. Al opowiada, że zmieniał rejestry „jak małe dziecko po omacku szukające kontaktu w ciemnościach”. Dylanowi odpowiadało to brzmienie i bardziej wyeksponował organy. W ten sposób powstało to jedyne w swoim rodzaju połączenie organów i gitary, tak charakterystyczne dla dalszych utworów Boba.
Nazwa albumu pochodzi od jednej z ważniejszych amerykańskich arterii komunikacyjnych, Autostrady 61. Autostrada ta łączy dom Dylana w Minnesocie z miastami na południu St.Louis, Memphis czy New Orleans, które słynną z muzycznego dziedzictwa. Dylan:”Autostrada 61 to główna arteria country bluesa. To było moje miejsce we wszechświecie, zawsze czułem, ze płynie w mojej krwi”. „Like a Rolling Stone” to otwierający ten album utwór, jest chaotycznym bluesem, pełnym impresjonizmu i intensywnej bezpośredniości. Piosenka odnosi się nie do jednej prawdziwej postaci ale raczej do tego typu kobiety z ówczesnego społeczeństwa, która potyka się bez celu i idzie niepohamowana przez życie. „Kiedyś przed laty ubierałaś się ładnie/byłaś taka młoda, rzucałaś włóczęgom grosz, czyż nie?/Wyśmiewałaś każdego kto nie mógł sobie znaleźć miejsca/Teraz nie mówisz już tak głośno/Teraz nie jesteś już tak dumna/I jak się czuje taki ktoś/Kto nie ma domu, nie znany nikomu, wałęsa się jak toczący się kamień”.
Kolejne utwory zostały przyporządkowane nowemu brzmieniu Dylana. I tak szybki, bluesowy „Tombstone Blues” urozmaicił Bloomfield strzelająca gitarą na tle, której kolorowa mieszanka postaci historycznych przechodzi przez słuchacza. „Geometria niewinności, istota życia/sprawia, ze notatnik Galileusza/zostaje rzucony w Deliah’ę kusicielkę siedzącą tak bezczynnie samą”. „Król Filistyńczyków” to L.B. Johnson, wysyłający swoich niewolników do dżungli. Również bluesowym, dynamicznym miał być utwór „Phantom Engineer”. Jednakże po wykonaniu nagrania, kiedy zespół poszedł na lunch, Dylan usiadł przy fortepianie i zmienił utwór, tak, że powstała nieco wolniejsza i bardziej sentymentalna opowieść. W rezultacie narodziła się piękna wersja płytowa „It Takes a Lot to Laugh, It Takes a Train to Cry”. „From A Buick 6” jest bluesem mocno osadzonym w Delcie. Jest hołdem dla takich muzyków jak: Robert Johnson czy Big Joe Williams.
Diabelnie brzmiący fortepian i falujący Hammond opisane przez Koopera jako „muzycznie bardziej wyrafinowane niż cokolwiek innego na płycie”, to w najczystszej postaci protest song wszechczasów, to jedna linijka tekstu, która zmieniła oblicze świata. Przecież wokoło było nowe. Stary, zdegustowany świat wyparty został przez młodzieńcze Lato Miłości. Kontrkultura opanowała cały świat. „Wchodzisz do pokoju z ołówkiem w ręce/Widzisz kogoś nagiego i pytasz:”Kim jest ten człowiek?”/Bardzo się starasz, ale nie rozumiesz/Co powiesz, kiedy wrócisz do domu/Ponieważ coś tu się dzieje, ale nie wiesz co to jest/Prawda Panie Jones?”. „Ballad Of a Thin Man” jest kolejnym przykładem jak daleko odszedł Dylan od swoich początków. Już nie wystarcza mu tylko gitara i harmonijka. Cały zespół akompaniujący tworzy potężną falę, która podobnie jak tekst utworu rozbija nadbrzeże.
„Rzekł Bóg do Abrahama „Zabij dla mnie syna”/Abraham na to „Człowieku, chyba ze mnie kpisz”/Bóg zaś „Nie”, Abraham „Jak to?”/Bóg „Możesz robić co chcesz Abrahamie”/Lecz następnym razem gdy mnie ujrzysz lepiej uciekaj/No więc, mówi Abraham „Gdzie chcesz, żebym to zrobił”/Bóg odpowiada „Tam na 61 autostradzie”. To historia drogi, slide gitara Bloomfielda daje jej odpowiedni napęd i tworzy bluesowe boogie jak dźwięk maszynki do mięsa.
Płytę, Dylan kończy osobliwy akustycznym ponad jedenastominutowym numerem „Desolation Row”. To pełna surrealizmu opowieść, zawierająca aluzje do różnych znanych postaci kultury zachodniej. Niektórych historycznych jak Neron czy Einstein, niektórych biblijnych (Noe, Kain, Abel), niektórych fikcyjnych (Ophelia, Kopciuszek) i niektórych literackich (T.S. Elliot, Ezra Pond).
„Chwała Neptunowi Nerona, Tytanic wyrusza w morze o świcie/Wszyscy krzyczą „Po której jesteś stronie?”/A Ezra Pond i T.S.Elliot walczą na kapitańskim mostku/Między oknami morza, gdzie pływają śliczne rusałki/I nikt nie musi zbytnio rozmyślać o zaułku osamotnionych”. W tej pełnej pokrętnych aluzji piosence na gitarze akustycznej zagrał Charlie McCoy, legendarny muzyk z Nashville. Brzmienie jego gitary przypomina południowo-zachodnią muzykę amerykańską.
Płyta „Highway 61 Revisited” ponownie odkryła rock and rolla w jedyny sposób, który nie został osiągnięty przez następne lata. Nikt nie napisał wcześniej takich tekstów na longplay rock and rollowy. Jednak było jasne, że jest to album rock and rollowy – od łomotu werbla w „Like a Rolling Stone” czy szaleństwa gitary w „Highway 61 Revisited” po majestatyczne brzmienie „Ballad Of a Thin Man” i ekspresję śpiewu Dylana w „Just Like Tom Thumb’s Blues”. 
Powstał wielki album, który przetrwa wszelkie zawieruchy i będzie tkwił na firmamencie wszechświata po wieki.







środa, 23 maja 2018

PINK FLOYD - The Piper At The Gates Of Dawn /1967/


1. Astronomy Domine (4:12)
2. Lucifer Sam (3:07)
3. Matilda Mother (3:08)
4. Flaming (2:46)
5. Pow R. Toc H. (4:26)
6. Take Up Thy Stethoscope And Walk (3:05)
7. Interstellar Overdrive (9:41)
8. The Gnome (2:13)
9. Chapter 24 (3:42)
10. Scarecrow (2:11)
11. Bike (3:21)

- Syd Barrett / guitar, vocals
- Nick Mason / drums
- Roger Waters / bass, vocals
- Richard Wright / organ, piano


Podobnie do wybuchu supernowej, gdzie silny odblask jaskrowego światła uderza w przestrzeni kosmicznej tak w 1967 roku pojawił się na horyzoncie muzyki album „The Piper At the Gates Of Dawn”, zespołu Pink Floyd. Album zanurzony w brytyjskiej psychodelii, w wolnych formach kosmicznego rocka, bajek dla dzieci i obrazoburczych myśli plastyka, Syda Barretta. Płyta ta jest decydującym momentem brytyjskiego podziemia tamtej ery i pozostaje oszałamiającym, dźwiękowym pełnym atonalnych akordów, bajkowego zapisu uderzonego przez koszmarną, coraz bardziej pogłębiającą się w przestrzeni zabliźnioną psychikę Barretta.
Jest to też jedyna płyta Pink Floyd nagrana w takim składzie, z Barrettem bez Gilmoura. Pomimo zawirowań i pełnych podróży w inne wymiary, muzyka zawarta na tym lp posiada jedyne urojeniowe odczucia Syda, które pozwalają nam błądzić wśród dziecięcych pastiszów i kolorowych obrazów.
W tamtym okresie liderem grupy był Syd Barrett, był też głównym kompozytorem materiału. Jego piosenki wypełnione były szaleństwem, mrocznym i obłąkanym nastrojem, który wypełnił ten album bardziej niż jakakolwiek inną płytę muzyki psychodelicznej tamtych czasów. Mamy zatem album z wyjątkowym, wpływowym i schizofrenicznym brzmieniem, z pewnymi dziecięcymi melodiami i pieśniami zmieszanymi z urojeniami godnym Lewisa Carrolla. Pierwszy utwór otwierający „The Piper At The Gates of Dawn” to “Astronomy Domine”, jedna z najbardziej przerażających i wyniszczających piosenek, jakie zostały nagrane. Przestrzenne brzmienie, niesamowite, makabryczne i niszczące riffy, kolosalne bębnienie to jest jak spacer schizofrenika po gwiaździstym niebie ale spacer nie kojący tylko będący mieszaniną szaleństwa i bólu. Atmosferyczne i magiczne dźwięki pojawiające się w kolejnych utworach wprowadzają nas do tej krainy snu i nocnych koszmarów. Rockowy „Lucifer Sam”, rozmarzona melodia pełna sennych opowieści w „Matylda Mother” czy wypełniony niesamowitymi dźwiękami organów „Flaming”, powodują brak kontroli umysłu i pełne opuszczenie ciała doprowadzające do kosmicznych przejażdżek. A kolejne numery tylko mogą doprowadzić cię do dziwnych myśli. 
Gdzie jestem? Wrogowie nadchodzą! Jakieś trucizny z magnetofonów skrytych za węglem, szczurze bakterie na zapleczu, pułapka duchów, która jest odbiciem miniaturowego wszechświata. Oto „Interstellar Overdrive”. Prawie dziesięć minut przerażających, obłąkanych dźwięków. Czy to już koniec?
Wysyłam fale przedstawiając w miniaturze swój własny obraz raz na zawsze, powtarzany co chwilę w nieskończonych odmianach. Ta piosenka musi się już skończyć.
„Interstallar Overdrive” jest kompozycją zbiorową zespołu Pink Floyd i ma postać najczystszej ekspresji psychodelicznej.
Szaleństwo zaczyna powoli zanikać. Przechodzimy w świat baśni i elfów. „The Gnome” zawiera przyjemną melodię a „Charter 24” jest powolnym orientalnym zjawiskiem szczególnie pięknym gdy Barrett i Wright śpiewają w pełnej harmonii bez słów. No i „Bike”, kończąca płytę urocza piosenka popowa o miłości.

No cóż, Syd Barrett przebywający w swoim własnym świecie napisał najbardziej osobliwe piosenki, które wypełniły muzyką debiutancką płytę Pink Floyd. Po jej nagraniu mając problemy ze swoją psychiką poszedł swoją ścieżką życia a grupa Pink Floyd musiała ponownie wymyślić siebie ale już nigdy więcej nie zdołała uchwycić podobnego szaleństwa jakie zapanowało na ich cudownym debiucie. 



środa, 16 maja 2018

DINO VALENTE - Dino Valente /1968/


1. Time - 3:08
2. Something New - 7:10
3. My Friend - 5:53
4. Listen to Me - 3:16
5. Me and My Uncle (John Phillips) - 3:58
6. Tomorrow - 4:09
7. Children of the Sun - 7:05
8. New Wind Blowing - 6:13
9. Everything Is Gonna Be OK - 2:50
10.Test - 3:14

Dino Valente - Guitar, Vocals

Opowiem wam historię o pionierze folkowej psychodelii, o muzyku, który przecierał ścieżki nowojorskiej Greenwich Village, folkowej mekki a jego występy przynosiły mu uznanie wielu tamtejszych folkowców. Dino Valente, bo o nim to mowa, zdobył uznanie swoimi  utworami samego Boba Dylana. Zresztą po niejakim czasie dziennikarze „Rolling Stone” określili jego twórczość i osobowość jako „undergroundowy” Dylan.
Valente był inicjatorem powstania jednej z czołowych grup psychodelicznego rocka a mianowicie zespołu Quicksilver Messenger Service. Wraz z Jimem Murrayem i Johnem Cippoliną rozpoczął próby i nagrania do pierwszego albumu zespołu. Niestety na nieszczęście został złapany przez policję i skazany na dwa lata więzienie za posiadanie narkotyków. No cóż, wylądował w Folsom State Prison. Przebywając w odosobnieniu napisał wielki przebój „Get Together”, który z powodzeniem na listę Top40 wprowadziła grupa The Youngbloods. Również piosenka „Dino’s Song” stworzona przez Valentego znalazła się na debiutanckiej płycie zespołu Quicksilver Messenger Service.
Po opuszczeniu więziennych murów Valente dostał kontrakt płytowy z wytwórnią CBS i nagrał swój jedyny album, który zawierał mieszankę folku i psychodelii. To dziwaczny, lirycznie nieprecyzyjny, folkowy, a jednocześnie psychodeliczny i niemal pozbawiony komercyjnego potencjału album. W dużej mierze zawiera nastrojowe melodie zaśpiewane głosem mającym barwę zachodzącego słońca. I to jest wielką zaletą tej płyty. Liczne dźwiękowe wspomagacze, szczególnie użycie echa na wokalu i akustycznej gitarze powodują, że muzyka otulona jest osłoną tajemnicy. Słuchanie tych piosenek jest jak rozmowa z bezbronną, zdezorientowaną, atrakcyjną dziewczyną mającą kwiaty we włosach. Przecież Lato Miłości trwa nadal.
Również pobyt w miejscu odosobnionym przyczynił się z pewnością do klimatu i pochylenia się przez autora do kilku ulotnych i delikatnych rzeczy. Boleśnie smutne frazy ukazują człowieka przedwcześnie złamanego.
No i dlatego powstała taka płyta.
Album otwiera „Time”, piękna i mocna, smutna piosenka o snach, które mijają i giną. Ale na ich miejsce pojawiają się nowe sny. „Czas ucieka, nowe sny rodzą się każdego dnia/Nagle te sny odchodzą/Upadając jak deszcz, ciągle się zmieniają/Czy jest ktoś, kto cię kocha/Możemy być tu tylko raz… bo każdy wie/Światło słoneczne… zrodzone ze świtu, nocne sny… wszystkie latające/W zgodzie ze stworzeniem. Możemy być tu tylko jeden raz/Bo każdy wie, kochanie/O co możemy prosić/O czas, wymykający się, gdy rodzą się nowe sny”.
Niektóre rozczarowania z doświadczeń Valentego ujawniają się dalej, podczas gdy inne utwory trzymają się mocno romantycznych ideałów, zmieszanych z wiecznością istnienia, prawdopodobnie dlatego, ze przeszłość jest wciąż bolesna a przyszłość budzi brak zaufania.
Niektóre numery, jak choćby „My Friend” wyrażają świadomy, pełen frustracji wokal pokazujący rozpadającą się część własnej tożsamości. Takie stanowisko może stać na skraju samobójstwa, a jednocześnie ujawniać największe nadzieje nieskażonej, wolnej miłości.

Niektóre utwory mają delikatny podkład jazzowy w niektórych mamy subtelną nutkę orkiestracji. Dla mnie takie aranżacje doprowadzają do tych pewnych stanów gdzie nie ważne jest to co dzieje się wokół mnie, ważne jest to co dzieje się we mnie. Gdy w ostatnim utworze na płycie eksperymentalne delikatne dźwięki fletu, wspomagane pogłosem gasną z jakąś abstrakcyjną energią nie pozostaje już innego tylko utrzymać tę małą dziwną część w sobie.



środa, 9 maja 2018

WORLD OF OZ - The World Of Oz /1969/


1. The Muffin Man - 2:39
2. Bring The Ring - 3:05
3. Jackie - 2:49
4. Beside The Fire - 3:08
5. The Hum-Gum Tree - 2:21
6. With A Little Help - 3:18
7. We've All Seen The Queen - 2:33
8. King Croesus - 3:10
9. Mandy-Ann - 2:59
10.Jack - 2:28
11.Like A Tear - 3:11
12.Willow's Harp - 2:08

*Christopher Robin - Vocals, Guitar
*Tony Clarkson - Bass
*David 'Kubie' Kubinec - Guitar, Organ
*David Reay - Drums
*Geoff Nicholls - Organ
*Rob Moore - Drums

Kraina Oz to piękny kraj. Łąki i bujne zielone pola wiją się pośród miast i miasteczek, które robią wrażenie uroczych i szczęśliwych szczególnie gdy pod ich magicznym urokiem przechadza się tajemniczy Muffin Man. Na tle jasnoniebieskiego nieba kręcą się dźwięki muzyki, delikatne rytmy, żałosne odgłosy obojów wtopione w kolorową tęczę. Czyste, wrażliwe niczym strumyk płynący pod zamkowymi murami, bulgoczą wśród słów miłości w słońcu. Grupa minstreli błąka się po ulicach miasta w cieniu wielkiej katedry. Grajki sprawiają, że dźwięki wzorują się na akordach i lirycznych słowach – śpiewają o Jackym, Mandy, Ann i Jacku. Głęboko bębnią od najgłębszych dusz, obserwując tajemniczy las pośród którego stoi drzewo Gum Hum. Dorośli ostrzegają swoje dzieci, aby nie bawiły się wśród ciemnego lasu ale wszystkie niewinne małe istoty wydają się tam chodzić i bawić w najlepsze. 
Biorąc proste instrumenty toczy się opowieść o królu Croesusie, starożytnym władcy Krainy Oz. Śpiewają, śpiewają z małą pomocą. 
Witamy w Krainie Oz.
Czy już wszyscy widzieli królową? Teraz jesteśmy zaproszeni, aby zobaczyć i usłyszeć. Co słychać! Czy twoje uszy uwierzą? Zwiększ głośność swojego odbioru, bo oto nadchodzą królewscy wykonawcy: John, Mike, Derek i Wayne. O teraz usłyszysz historie i ballady przenikające przez purpurowe światło zachodu słońca, te harmonie płynące z wież kultu. Jest to bardzo piękny kraj, muzyczny kraj różnorodności i ekscytacji. Naprawdę musisz odwiedzić i usłyszeć te melodie. Nie ma porównania jesteś bardzo, bardzo szczęśliwy chociaż czasami jest też ci smutno. Nie zawsze świeci słońce. Doskonały głos promieniuje z pękającego serca, ale spójrz jednorożce i niebieski ptaki już biorą cię wokół siebie i w tanecznym kręgu  prowadzą przed siebie, do pięknej Krainy Oz. Zapuszczając się w zaułki miast, zobaczysz jasne światła odbite w lustrach, to długa ale satysfakcjonująca podróż. Dojdziesz do bram i porzucisz swój ciężar. Teraz wszystko będzie inne. Stąpnij lekko na trawę. Wszystko jest świeże i dobre. Chodź i słuchaj minstreli. Jeśli chcesz oglądaj najszczęśliwszy świat, który otwiera się przed Tobą. To świat dzieciństwa. Wolny od trosk, miłość jest z Tobą, wszyscy się uśmiechają i kroczą światłem. 
Bose stopy obmywa chłodna woda a harfa Jacka już wie, ktoś Ty! Oto znalazłeś się w pięknej Krainie Oz.






środa, 2 maja 2018

BOB DYLAN - Bringing It All Back Home /1965/


  1. Subterranean Homesick Blues
  2. She Belongs to Me
  3. Maggie's Farm
  4. Love Minus Zero/No Limit
  5. Outlaw Blues
  6. On The Road Again
  7. Bob Dylan's 115th Dream 
  8. Mr. Tambourine Man
  9. Gates of Eden
  10. It's Alright, Ma (I'm Only Bleeding)
  11. It's All Over Now, Baby Blue
W czerwcu 1964 roku Dylan nagrał piosenkę, która zmieniła oblicze muzyki folkowej: „Mr.Tambourine Man”. „Hej Panie z Tamburynem zagraj mi piosenkę/Nie chcę spać nie mam dokąd już wędrować/Hej Panie z Tamburynem zagraj mi piosenkę/W brzmiąco drżącym ranku pójdę wprost za Tobą”.  Dylan przyswoiwszy sobie tradycyjne środki wyrazu związane z folkiem i bluesem poczuł, że warto byłoby doprowadzić do ich połączenia. A sytuacja na rynku muzycznym sprzyjała temu. W lutym 1964 roku przez Amerykę przeszła nowa fala muzyki pop z drugiej strony oceanu na czele której stali The Beatles. Dylan pierwszy raz uświadomił sobie możliwość połączenia rocka z folkiem, kiedy usłyszał „House Of The Rising Sun” w wykonaniu The Animals. Eric Burdon:”Było zdaje się tak. Bob jechał wraz z Baez do San Francisco z Nowego Orleanu gdy zapowiedziano w radiu nasze nagranie. Wysłuchał go, zatrzymał samochód, obleciał wóz pięć razy, walnął głową w zderzak i zaczął skakać wykrzykując: „To jest wspaniałe! To jest wspaniałe!”.
W gruncie rzeczy Dylan nie zamierzał wydawać całkowicie elektrycznego nowego albumu. Ponieważ piosenki, które dotąd wykonywał na swoich akustycznych koncertach, nie nadawały się do elektrycznych aranżacji, postanowił, że jedna strona płyty będzie akustyczna, żeby zrównoważyć stronę z aranżacjami elektrycznymi. Tom Wilson, producent jego nagrań, zaczął szukać muzyków, którzy mogliby pracować z Dylanem. Była to grupa doświadczonych muzyków sesyjnych, wśród których znaleźli się basista John Sebastian, mający wkrótce założyć Lovin’  Spoonful, perkusista Bobby Gregg oraz John Hammond Junior, syn dawnego producenta Dylana, grający na gitarze akustycznej. Nagrań dokonywano  bez specjalnych trudności. Pracując przez cały dzień i część nocy Dylan ukończył płytę na trzech sesjach, w ciągu dwóch dni. Było to duże osiągnięcie, jeśli zważyć, że nie miał doświadczenia w nagrywaniu z zespołem. Daniel Kramer:”Od samego początku było jasne, ze dzieje się coś wspaniałego i w większości działo się to spontanicznie. Kiedy z głośników zabrzmiał playback do „Maggie’s Farm”, wszyscy byliśmy dumni. Nie było dwóch zdań-ta piosenka miała swing, była pełna radości, miała dobrą muzykę, a przede wszystkim-to był Dylan”. 
Piąty album Boba Dylana ukazał się w marcu 1965 roku i został zatytułowany „Bringing It All Back Home”. Wypełnia go jedenaście piosenek, z czego na stronie pierwszej mamy siedem utworów zagranych z sekcją elektryczną a na drugiej cztery tematy podane w aranżacji akustycznej. Wspaniale zaczyna się płyta, no, lepiej być nie mogło.
„Subterranean Homesick Blues” to, słyszałem, że nazwana jest jedną z pierwszych rapowych piosenek, a przynajmniej jej prekursorem. W rzeczywistości przechwytuje ten fajny efekt rytmicznej rozmowy i szybkich rymów przepływających przez szybko podany rytm. Tekst jest oczywiście bardzo abstrakcyjny: ”Johny w suterenie miesza lekarstwo/Ja na ulicy rozmyślam o władzy/Człowiek z orderem na wojskowej pelerynie wyrzucony z pracy/ Męczy go paskudny kaszel, chce by wypłacono mu należność”. Wspomniana „Maggie’s Farm” zgrabnie zagrana w konwencji rhythm and bluesowej to piosenka, która mówi o pracy na farmie pełnej ucisku. Podoba mi się jak melodia współgra z gorzkim tonem wypowiedzi Dylana. Sposób w jaki kończy każdą zwrotkę, naprawdę oddaje postawę niezadowolonego i znużonego. „Nie będę już więcej pracował na farmie Maggie/Budzę się rano, składam ręce do modlitwy o deszcz/Głowę pełna mam szaleńczych myśli/To wstyd w jaki sposób ona zmusza mnie bym szorował podłogi/Nie będę już więcej pracował na farmie Maggie”. Kolejne trzy utwory połączone ze sobą tworzą wspaniałą atmosferę dla całości. „Love Minus Zero” jest piękna i nastrojowa, „Outlaw Blues” to głośny i chrupiący blues a „On the Road Again” łączy dwa poprzednie elementy. Pełna aluzji i satyry historia odkrycia Ameryki, wykpiwająca amerykański sen to ponad sześciominutowy utwór „Bob Dylan’s 115th Dream”. 
Tekst jest wręcz zabawny a ostatnie wersy znamienne: ”Ostatnia wieść jaką miałem od Araba to ta, że utknął na wielorybie/który był żoną zastępcy szeryfa w tamtejszym więzieniu/Lecz najzabawniejsza rzecz zdarzyła się  gdy opuszczałem zatokę/Ujrzałem trzy statki płynące w moją stronę/Spytałem kapitana o nazwisko i jak to się stało, że prowadzi ciężarówkę/Odpowiedział, że nazywa się Kolumb, życzyłem mu więc powodzenia”.
Utwory nagrane w aranżacjach akustycznych a wypełniające drugą część płyty, są po prostu wyśmienite. „Mr.Tambourine Man” to melancholijna i emocjonalna z pięknym liryzmem i lotną gitarą piosenka. „Gates of Eden” to najcudniejsza surrealistyczna pieśń religijna: „Anielski kowboj cwałuje na czterometrowej chmurze/Ze świecą płonącą jak słonce, choć blask ten przenika ciemnością/Wszędzie oprócz miejsc pod drzewami Edenu”. „It’s Alright Ma, I’m only Bleeding” to gryząca satyra, lekcja życia, najwyższy hymn porażki, pesymizmu i rozpaczy napisany przez Dylana. Płytę kończy jeden z najczęściej coverowanych utworów w historii muzyki, „It’s All Over Now, Baby Blue”. To uderzającą emocjonalna ballada, która mnie… urzeka. Piąty album Dylana jest jedną z najczęściej słuchanym przeze mnie jego płyt, tuż obok dwóch kolejnych stanowiących swoistą trylogię wielkich płyt Mistrza.

A piosenka „Mr. Tambourine Man” została nagrana przez zespół The Byrds na początku 1965 roku w aranżacji, która zapoczątkowała nowy styl w muzyce, zwany do dziś folk rockiem.