niedziela, 11 lipca 2021

LARRY "SUNSHINE" RICE - Here's Sunshine" /1969/

 


Listen Sister
In Again, Out Again
That’s Beautiful
A Sad Thought This Is
I Hear There’s A Man
I Don’t Know Nothing At All
Easter Bunny Time
Horny’s All ‘Tis
Love You Mother Earth
Margie In Midnight 




Wydany w epoce w ilości 500 egzemplarzy album Larry Rice’a należy do rzadkości, no cóż wznowienie go w 2011 roku również nie osiągnęło oszałamiającej ilości przez co ten wspaniały lp został poważnie przeoczony a warto go poznać, choćby ze względu na kojąca muzykę trzeciego oka. Larry „Sunshine” Rice tworzył podziemną, dziką historię Teksasu. Gdy w 1966 roku błąkał się po powierzchni sceny hipisowskiej San Francisco był jednym z wielu podobnych sobie odmieńców, udał się więc do Dallas w Teksasie, „centrum ciemności” i miejsca w którym się wychowywał. Mając swoją wizję przemiany umysłów, zorganizował koncert z psychodelicznymi pokazami świetlnymi w lokalnym barze oraz doprowadził do zarządzania nowym kościołem…

Tak powstał „Satori House”, które organizowało eksperymentalne sesje kultu światła i dźwięku, objęło patronatem podziemne koncerty psychodeliczne, uruchomiło darmową prasę co miało doprowadzić do wypromowania Dallas. Niestety sukces trwał krótko, sprawą zajęła się FBI robiąc napaść narkotykową, a zwierzchnicy macierzystej organizacji kościelnej zorientowali się na co ich gotówka była przeznaczana. Larry wraz ze swoimi sympatykami założyli „kościół zmian” twierdząc, że marihuana jest ich sakramentem i prawem. W tym momencie seria nieprawdopodobnych okoliczności doprowadziła do zawarcia kontraktu płytowego i sesji nagraniowej dając możliwość wypowiedzi artystycznej Rice’a. Ale zanim płyta się ukazała latem 1969 roku, muzyk zmuszony był do ucieczki do Kalifornii, gdzie żył jako zbieg. Spotkanie z wielkimi ludźmi z wytwórni Blue Records nie odbyło się i w ten sposób zakończył się związek Rice’a z przemysłem muzycznym.

„Here’s Sunshine” to mistyczna i zawiła wycieczko folkowa, wykonana z samotną determinacją prawdziwego poszukiwacza. Ciepłe, intensywne wokale podawane są w magicznie luźnym, płynnym stylu. Kilka niejednoznacznych tekstów o podróżach w głąb umysłu doskonale harmonizuje się z akustyczną gitarą i czasami harmonijką ustną. Dźwięk gitary snuje się apatycznie po rowkach płyty i pozostawia po sobie nostalgię i miłość.

Miłość, Człowieku!

Nie powiem, że ta muzyka jest niezbędna do słuchania, ale jeśli lubisz wyluzowaną akustyczną melodie z psychodelicznymi pułapkami, jeśli jesteś Deadhead, jeśli lubisz przyjemnie odpoczywać, cholera, jeśli po prostu taki dźwięk wchodzi ci do głowy i tam zostaje, niech to szlag trafi, warto tego szukać.

Larry „Sunshine” Rice tworzy niezwykle łagodną atmosferę, a jego powiększony horyzont pasuje do naćpanych, duchowych tekstów i kosmicznego folkowego klimatu. Te pustynne podróże wchłaniające linie brzegowe, wyginają się, zapuszczając w głęboko surrealistyczne i szkliste strefy. Strumień świadomości rozmyśla nad naturą, pracą, miłością, Bogiem, Szatanem, seksem, halucynacjami koncentrując się na dyskretnej przygrywce z dość nietypowym użyciem elektrycznego basu czy organów. Utwory stają się szczególnie psychodeliczne, gdy wchodzi zalany echem puls, lub płynna improwizacja, nasycona pogłosami produkcja w jakiś sposób idealnie komponuje się z materiałem a połączenie tych elementów tworzy ściągającą, mirażową i eksploracyjną przestrzeń. Ta płyta ma prawdziwego własnego ducha, który przy wielokrotnych słuchaniach wkradnie się prosto do twojego umysłu i zanim się zorientujesz zagości tam na zawsze… i jestem pewien, że to właśnie zamierzał Larry „Sunshine” Rice. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz