In Again, Out Again
That’s Beautiful
A Sad Thought This Is
I Hear There’s A Man
I Don’t Know Nothing At All
Easter Bunny Time
Horny’s All ‘Tis
Love You Mother Earth
Margie In Midnight
Wydany w epoce w ilości 500
egzemplarzy album Larry Rice’a należy do rzadkości, no cóż wznowienie go w 2011
roku również nie osiągnęło oszałamiającej ilości przez co ten wspaniały lp
został poważnie przeoczony a warto go poznać, choćby ze względu na kojąca
muzykę trzeciego oka. Larry „Sunshine” Rice tworzył podziemną, dziką historię
Teksasu. Gdy w 1966 roku błąkał się po powierzchni sceny hipisowskiej San
Francisco był jednym z wielu podobnych sobie odmieńców, udał się więc do Dallas
w Teksasie, „centrum ciemności” i miejsca w którym się wychowywał. Mając swoją
wizję przemiany umysłów, zorganizował koncert z psychodelicznymi pokazami
świetlnymi w lokalnym barze oraz doprowadził do zarządzania nowym kościołem…
Tak powstał „Satori House”, które
organizowało eksperymentalne sesje kultu światła i dźwięku, objęło patronatem
podziemne koncerty psychodeliczne, uruchomiło darmową prasę co miało
doprowadzić do wypromowania Dallas. Niestety sukces trwał krótko, sprawą zajęła
się FBI robiąc napaść narkotykową, a zwierzchnicy macierzystej organizacji
kościelnej zorientowali się na co ich gotówka była przeznaczana. Larry wraz ze
swoimi sympatykami założyli „kościół zmian” twierdząc, że marihuana jest ich
sakramentem i prawem. W tym momencie seria nieprawdopodobnych okoliczności
doprowadziła do zawarcia kontraktu płytowego i sesji nagraniowej dając
możliwość wypowiedzi artystycznej Rice’a. Ale zanim płyta się ukazała latem
1969 roku, muzyk zmuszony był do ucieczki do Kalifornii, gdzie żył jako zbieg.
Spotkanie z wielkimi ludźmi z wytwórni Blue Records nie odbyło się i w ten
sposób zakończył się związek Rice’a z przemysłem muzycznym.
„Here’s Sunshine” to mistyczna i
zawiła wycieczko folkowa, wykonana z samotną determinacją prawdziwego
poszukiwacza. Ciepłe, intensywne wokale podawane są w magicznie luźnym, płynnym
stylu. Kilka niejednoznacznych tekstów o podróżach w głąb umysłu doskonale
harmonizuje się z akustyczną gitarą i czasami harmonijką ustną. Dźwięk gitary snuje
się apatycznie po rowkach płyty i pozostawia po sobie nostalgię i miłość.
Miłość, Człowieku!
Nie powiem, że ta muzyka jest
niezbędna do słuchania, ale jeśli lubisz wyluzowaną akustyczną melodie z
psychodelicznymi pułapkami, jeśli jesteś Deadhead, jeśli lubisz przyjemnie
odpoczywać, cholera, jeśli po prostu taki dźwięk wchodzi ci do głowy i tam zostaje,
niech to szlag trafi, warto tego szukać.
Larry „Sunshine” Rice tworzy
niezwykle łagodną atmosferę, a jego powiększony horyzont pasuje do naćpanych,
duchowych tekstów i kosmicznego folkowego klimatu. Te pustynne podróże
wchłaniające linie brzegowe, wyginają się, zapuszczając w głęboko
surrealistyczne i szkliste strefy. Strumień świadomości rozmyśla nad naturą,
pracą, miłością, Bogiem, Szatanem, seksem, halucynacjami koncentrując się na
dyskretnej przygrywce z dość nietypowym użyciem elektrycznego basu czy organów.
Utwory stają się szczególnie psychodeliczne, gdy wchodzi zalany echem puls, lub
płynna improwizacja, nasycona pogłosami produkcja w jakiś sposób idealnie
komponuje się z materiałem a połączenie tych elementów tworzy ściągającą,
mirażową i eksploracyjną przestrzeń. Ta płyta ma prawdziwego własnego ducha, który
przy wielokrotnych słuchaniach wkradnie się prosto do twojego umysłu i zanim
się zorientujesz zagości tam na zawsze… i jestem pewien, że to właśnie
zamierzał Larry „Sunshine” Rice.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz