niedziela, 27 czerwca 2021

CROSBY STILLS NASH & YOUNG - 4 Way Street /1971/

 


Suite: Judy Blue Eyes; 
On The Way Home; 
Teach Your Children; 
Triad; 
The Lee Shore; 
Chicago; 
Right Between The Eyes; 
Cowgirl In The Sand; 
Don't Let It Bring You Down; 
49 Bye-Byes / America's Children; 
Love The One You're With; 
King Midas In Reverse; 
Laughing; 
Black Queen; 
Medley: The Loner, Cinnamon Girl, Down By The River; 
Pre-Road Downs;
 Long Time Gone; 
Southern Man; 
Ohio; 
Carry On; 
Find The Cost Of Freedom.

David Crosby: vocals, guitar; 
Stephen Stills: vocals, guitar, keyboards; 
Graham Nash: vocals, guitar, keyboards 
Neil Young: vocals, guitar, harmonica, keyboards; 
Calvin "Fuzzy" Samuels: bass; 
Johnny Barbata drums.





Ten album jest bez wątpienia w mojej pierwszej piątce najlepszych koncertowych wydawnictw w historii muzyki. Właśnie takie koncerty lubię. Pełen luz, wyczuwalna atmosfera świetnej zabawy tak muzyków jak i publiczności, pewna ciągłość utworów, rozimprowizowane dźwięki, czasami jakieś pomyłki, to wszystko dodaje prawdziwości takim nagraniom i stwarza poczucie uczestniczenia w nich na żywo. „Four Way Street” jest dość schizofreniczną sprawą, w połowie akustyczna, w połowie elektryczna dokłada całość jako protest. To muzyka nagrana dwa lata po konwencji Narodowej Demokracji w Chicago w 1968 roku a dwa lata przed aferą Watergate, w samym środku walk w Wietnamie. Tu aż kipi ze sceny a zestaw utworów ma taką siłę jak niejedna manifestacja uliczna. I tak weźmy Grahama Nasha w swoim „Chicago” granym tylko na fortepianie zadedykowanym burmistrzowi Chicago, Richardowi J. Daleyowi i temu co zrobił pewnej nocy, wprowadzając Gwardię Narodową na ulice miasta grzebiąc parę istnień ludzkich w atmosferze walk: „Chociaż twój brat jest związany i zakneblowany/ I przykuli go do krzesła/ Czy nie mógłbyś przyjechać do Chicago tylko po to, żeby zaśpiewać”. Jeszcze większą skargą jest Stephen Stills, niespokojny i maniakalny zaczynający tracić rozum w detonującej szaloną mieszanką „49 Bye-Byes/American Children”. Tutaj przekształca swoją piękną country balladę o utraconej miłości w żrącą metaforę wojny w Wietnamie, zestawiając ją z plującą wściekłością karabinów maszynowych w samym sercu zielonego piekła. „A Long Time Gone” to elegia Davida Crosby’ego dla Roberta Kennedy’ego zaśpiewana fantastycznym głosem. Mówiłem już wam, że uwielbiam ten ton? Całość zostaje doprawiona staccato gitary prowadzącej Stillsa. To już są niezapomniane chwile. A jeszcze Neil Young. „Ohio” to pieśń protestu i rozpaczy. Jej masywne, przesterowane gitarowe wprowadzenie bije jak wściekła pięść w stół, denerwując wszystko w zasięgu wzroku. To jak miotacz wściekłości i rozpaczy, gdzie Young daje wyraz bezsensownej śmierci. Gorące wykonanie „Southern Man” zawiera te same gorzkie sentymenty, które wskazywały na oporne i bezlitosne południe. A muzycznie pojedynek Younga ze Stillsem jest jedną z najlepszych rzeczy jakie świat usłyszał. Tu nie ma wirtuozerii. To kaskada dźwięków pełnych pasji i nerwów. Bezlitosne połączenia nerwowe skręcają to w jedną to w drugą stronę, zostawiając cię gdzieś pośrodku. Unieś się na chwilę! To o to chodzi. Pęka kolejna zapora.

Album otwiera niecodzienny wybór – na liście utworów pierwszy numer to „Suite: Judy Blue Eyes”, piosenka, która zapewniła grupie rozgłos w całym kraju, gdy po raz pierwszy wykonali ją na Festiwalu Wodstock. Ale to kłamie. Wszystko, co naprawdę dostajesz, to ostatnie trzydzieści sekund tej piosenki, natychmiast rozpoznawalne harmonie wokalne, które wyznaczają jej zakończenie. Następnie pojawiają się dwie piosenki całego zespołu: przyzwoita, bardzo czysto wykonana pieśń Younga „On the Way Home” oraz doskonałe wykonanie jednego z najbardziej lubianych numerów CSN&Y „Teach Your Children”. Potem następuje zaskakująca decyzja – cała reszta pierwszej płyty składa się z materiału solowego każdego z czterech muzyków, czasami wykonywanego indywidualnie, czasami przez dwóch lub więcej członków, zaczynając od piosenek Davida Crosby’ego. Spokojne, wymagające skupienia, surowe „The Lee Shore”, to część gdzie musisz się zatrzymać. „Muszle leżą rozrzucone na pisaku/ mrugając do mnie jak lśniące oczy/ z morza/ oto jak wschód słońca jest starszy niż myślisz/ wciąż tam leży/ gdzie jakaś nieostrożna fala/ zapomniałem o tym dawno temu”,  z zaledwie rzadką akustyczną gitarą, wokalem Crosby’ego i jedną z najpiękniejszych harmonii, jakie kiedykolwiek zaśpiewano dzięki uprzejmości Grahama Nasha, dostajemy obraz niezapomnianego tropikalnego raju, malowanego przez zasuszonego starca z morza. „Stąd do Wenezueli/ Nie ma nic więcej do zobaczenia/ Niż sto tysięcy wysp/ Rzucanych jak klejnoty na morze/ Dla ciebie i dla mnie”.

Generalnie zostając w tej atmosferze już nic więcej nie powinien pisać. Mamy tutaj te najmocniejsze strony zespołu. Część elektryczna na moment łamie ten czar ale kiedy zespół wraca do miękkiej gitary akustycznej, by zakończyć występ numerem „Find the Cost of Freedom” to powrót mamy nieskazitelny. Spójrz na ostatnie sekundy numeru, który kończy się cichym ale oszałamiającym wierszem a cappella śpiewanym w czterogłosowej harmonii.

To klasyczny Crosby Stills Nash & Young. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz