środa, 27 czerwca 2018

TWENTIETH CENTURY ZOO - Thunder On A Clear Day /1968/


1. Quiet Before The Storm (P. Ladd, R. Sutko) - 4:56
2. Rainbow (P. Ladd, R. Wells, R. Sutko) - 4:17
3. Bullfrog (M. Merrick)- 6:39
4. Love In Your Face (G. Farley-R. Sutko) - 3:20
5. You Don't Remember (R. Sutko, G. Farley) - 3.09
6. It's All In My Head (H. Aceves) - 5:06
7. Blues With A Feeling (W. Jacobs) - 9:54

*Allan Chitwood - Bass
*Bob Sutko - Vocals, Harmonica
*Greg Farley - Guitar
*Randy Wells - Drums
*Paul "Skip" Ladd - Lead Guitar

The Twentieth Century Zoo jest jednym z pierwszych zespołów psychodelicznych, które zaistniały w mieście Phoenix. Ich historia rozpoczyna się w 1966 roku, kiedy uczeń West High School, Bob Sutko zwerbował Allana Chitwooda i Grega Farleya i założył folk-rockowy band The Bitter Sweets. Grupa stała się stałym elementem sceny rock and rollowej w dolinie rzeki Salt River, mierząc się z takimi lokalnymi legendami jak The Spiders (założony przez Vincenta Furniera, potem znanego jako Alice Cooper), Caravelles, Vibrators i Phil and the Frantics. 
The Bitter Sweet na początku swej działalności w 1966 roku wydali dwa lokalne single, w tym cover grupy The Byrds „Cry Your Eyes Out”. Wpływowy dyrektor muzyczny radiowego giganta Phoenix KRIZ, Tony Evans postarał się aby o The Bitter Sweet stało się głośno. Jednak hałaśliwe, nieco garażowe granie nie do końca znalazło sympatyków i pod koniec 1967 roku grupa zmieniła nazwę oraz skierowała się na inne obszary muzyczne.
„Thunder On A Clear Day”, zespołu Twentieth Century Zoo powstała w 1968 roku i należy do klasycznych płyt ciężkiej psychodelii.
Pierwszy utwór na płycie rozpoczyna „Quiet Before the Storm”, cicho i bardzo tajemniczo. Zaklęta czasem mistyczna atmosfera powstaje dzięki wiodącym partiom Hammonda. Odgrywane w zwolnionym tempie muzyczne podróże nagle ustępują miejsca mocno sfuzzowanej gitarze Paula Ladda, tworząc  muzykę jak najbardziej adekwatną do tytułu. Ale już „Rainbow” nie daje złudzeń. To ostra, pełna wspaniałych odjazdów gitarowych ,wzmocniona mocnym rytmem kompozycja. Interesująca i podkreślająca rolę gitarzysty prowadzącego, bez którego nie byłoby takiej siły i mocy. Ladd robi świetną robotę na płycie i jeszcze niejeden raz usłyszysz potwierdzenie moich słów. Blues rockowy, ponad sześciominutowy „Bullfrog” to jakby inna twarz zespołu. Namiętna improwizacja wśród ostrzejszych dźwięków powoduje pełne zaciekawienie utworem. Mamy tutaj wspaniały, dobrze osadzony w tradycji blues. Minuty wyśmienitej kompozycji rozkręcającej się podobnie jak muzycy. To nie tylko gitarzysta sobie pogrywa, wsłuchaj się w grę Randy Wellsa i jego perkusji. 
Wielki numer.
„Love In Your Face” to gitarowy dynamit z przyjemnym refrenem i równie miłą dla ucha solówką gitarową. A całość zaczyna się naturalistycznym efektem potłuczonego szkła.
No i nie sposób przejść obojętnie obok kolejnego utworu „You Do not Remember”, dodać muszę rewelacyjnego. Rozpoczyna go mocno sprzężona i zniekształcona gitara tworząc podwaliny pod garażowe granie w czystej postaci. „You Do not Remember” to wzorzec tego typu muzyki – ciężkie, z pasją i zadziornie zagrane, a przede wszystkim wzmocnione melodyjnym bólem. A dźwięki Hammonda lekko ostudzają tą zadziorność czyniąc utwór jeszcze bardziej intrygującym.
Te trendy zauważalne są w dwóch ostatnich kompozycjach na płycie. „It’s All In My Head” przyciąga nieustanny dźwięk sfuzzowanej gitary toczącej się powolnym rytmem w tle wybijanego na werblu marsza. Natomiast ostatni utwór „Blues With A Feeling” to rodzaj hołdu dla mistrzów gatunku. Numer wypełniony jest po brzegi wspaniałą improwizacją gitarową, organami Hammonda a nawet fortepianem. Tu z każdej sekundy wypływa bluesowa atmosfera przesiąknięta tradycją, a i proszę zwrócić uwagę na wokal. Pięknie wzmacnia utwór niezwykle emocjonalną interpretacją, czasami na granicy krzyku.
Kolejna grupa, która nie odniosła sukcesu, kolejna płyta, która leży gdzieś zapomniana.
A szkoda.
Jednak jak znajdziesz The Twentieth Century Zoo to nie bój się tych dźwięków tylko ciesz się nimi.






środa, 20 czerwca 2018

THE CRYAN' SHAMES - A Scratch in the Sky /1967/


1. A Carol For Lorelei - 4:05
2. The Sailing Ship - 3:36 
3. In The Cafe - 3:12 
4. Mr. Unreliable - 2:52 
5. The Town I'd Like To Go Back To - 4:30 
6. Up On The Roof (Gerry Goffin, Carole King) - 3:23
7. It Could Be We're In Love - 2:35 
8. Sunshine Psalm - 2:17 
9. Was Lonely When - 4:03 
10.Cobblestone Road - 2:51 
11.Dennis Dupree From Danville (Jeffrey Bryan - R. Holder) - 3:12 


*Tom Doody «Toad» - Lead Vocals, Autoharp, Bells
*Jim Pilster «J. C. Hooke» - Tambourine
*Dennis Conroy - Drums
*Jim Fairs - Bagpipes, Bass, Flute, Guitar, Mandolin, Vocals
*Isaac Guillory - Accordion, Bass, Cello, Guitar, Keyboards, Vocals
*Lenny Kerley - Bass, Guitar, Tambora, Vocals

Co jakiś czas przesłuchując swoje płyty coś mnie uderzy i pozostawia głębokie i trwałe wrażenie i tylko dziwię się sobie, że tyle lat to przeleżało na półce. I oto jak wiele innych nagrań nagle coś zostaje odkryte na nowo. Co za radość!
Jedną z takich okazji zaistnienia na nowo jest wygrzebanie z półki chicagowskiej kapeli garażowej The Cryan’  Shames i ich psychodelicznego klasyka „A Scratch in the Sky”.
To prawda, ze zamieszczony na płycie „Up on the Roof” ograny został aż do mdłości, wszak wcześnie był to wielki hit The Drifters ale The Cryan’  Shames zrobili z tego standardu Tin Pan Alley strzelisty, utkany w nastoletnią magię rodzaj młodzieńczego buntu i romantycznego lęku wplecionego w piękną harmonijną panoramę.
„A Scratch in the Sky” został nagrany w 1967 roku i jest to jedna z tych rzadkich płyt, które powstały  w latach sześćdziesiątych, które zdołały wyciągnąć najlepsze cechy z ówczesnej muzyki i stworzyć coś zupełnie nowego, własnego. 
Kosmiczne harmonie The Beach Boys,  narkotycznych duch The Byrds, szalony pop The Beatles: są to powszechnie zapożyczone dźwięki, ale tak fachowo zdemontowane i przekształcone, ze nie rażą wręcz ujmują swoim radosnym brzmieniem. Kolekcja piosenek na płycie wyróżnia się bardzo dobrym dopracowaniem w studio a własne umiejętności muzyków sprawiają, że całość zachowuje świeżość i niekomercyjną przewagę co w ostateczności doprowadza, że muzyka jest dostępna i pełna przygód.
Dobrym przykładem tego co  mam na myśli jest drugi utwór „Sailing Ship”. Wykrywamy tutaj różne rozdaje wpływów, ale to nie drażni a wręcz zachwyca. Grzmiąca perkusja, postrzępione gitarowe akordy i tęczowe wokale sprawiają, z piosenka ta brzmi dziwnie przed czasem, a przynajmniej w swoim czasie. The Beatles na „Sgt.Pepper Lonely Hearts Club Band” dążyli aby każda piosenka była odrębnym dziełem sztuki, aby wyróżniała się i pozostawała zapamiętana osobno. 
Wiecie o co mi chodzi.
Tutaj The Cryan’  Shames zrobili dokładnie to samo.
Efekt? 
Oczywiście jednemu zapadnie w pamięć każda z tych pereł innemu nie.
Bogato zdobione układy zawierające kwasowe dźwięki są lekko udekorowane taśmowymi zgrywkami. Słodkie harmoniczne krawędzie odkrywające słoneczne nuty tworzą malowane klejnoty gdzie niegdzie pobrudzone garażową postawą.
Dla kolekcjonera płyta „A Scratch in the Sky” to prawdziwy skarb, ukazujący amerykańskie podejście do muzyki granej na Wyspach.
I jeszcze, bardzo podoba mi się wokal Toma Doody’ego, nienachalny, lekko spokojny ale jednocześnie pełny radości tworzący specyficzny klimat tak ulubionych przeze mnie lat sześćdziesiątych.





środa, 13 czerwca 2018

KALEIDOSCOPE - Tangerine Dream /1967/


1. Kaleidoscope - 2:14
2. Please Excuse My Face - 2:11
3. Dive Into Yesterday - 4:46
4. Mr. Small, The Watch Repairer Man - 2:43
5. Flight From Ashiya - 2:40
6. The Murder Of Lewis Tollani - 2:47
7. (Further Reflections) In The Room Of Percussion - 3:19
8. Dear Nellie Goodrich - 2:46
9. Holiday Maker - 2:29
10.A Lesson Perhaps - 2:42
11.The Sky Children - 8:05


*Eddy Pumer - Lead Guitar, Keyboards
*Steve Clark - Bass, Flute.
*Dan Bridgman - Drums, Percussions.
*Peter Daltrey - Lead Vocals, Keyboards


Druga płyta zespołu Kaleidoscope należy do mojej pierwszej piątki najlepszych płyt brytyjskiej psychodelii.
A debiut?
Brytyjską psychodelię możemy podzielić na ostre, mroczne i dziwne dźwięki oraz na coś co w przybliżeniu jest psychodelicznym popem. Kaleidoscope pasuje zdecydowanie do tej drugiej kategorii, na co wpływ ma niewątpliwie kapryśna, melancholijna i subtelna dziwność dźwięków jaką zespół raczy nas na swoich płytach. Podobnie jak w przypadku The Beatles, Bee Gees czy The Zombies muzycy Kaleidoscope kładą bardzo duży nacisk na popowy, melodyjny śpiew, co tworzy bardzo urokliwą mieszankę dźwięków.
Pierwszy singiel jaki powstał pod nazwą Kaleidoscope to „Flying from Ashiya”, nie mający nic wspólnego z proponowanych wówczas przez wiele grup klasycznym rhythm and bluesem. Piosenka ilustruje ludzką samotność i bezradność i zyskuje wielkiego propagatora w postaci prezentera radiowego Johna Peela. 
Peel stwierdza, ze tylko utwory The Beatles są lepsze od tego co tworzy czterech chłopaków z Kaleidoscope. 
Niestety grupa nie ma managera i piosenki pomimo ciągłego nadawania w radiu nie przynoszą oczekiwanego sukcesu. Również trudno jest zespołowi zaistnieć wśród szerszej publiczności. Słynne londyńskie kluby skupiające grupy psychodeliczne dla Kaleidoscope są zamknięte.
Ale na szczęście jeszcze nie nadszedł czas aby rzucić ręcznik i podnieść ręce. Pewnego dnia roku 1967, grupa pojawia się w studio nagraniowym i rejestruje utwory na swój debiutancki album. 
„Tangerine Dream” ukazuje się i jest to jeden z wielu ukrytych skarbów 1967 roku. Dzieło to zachwyca od pierwszych sekund, wyróżnia się nienaganną produkcją, dzięki której utwory urzekają delikatnością i czułością, mają ten prawie nierealny sound, tak łatwo pozwalający słuchaczowi na spacer po kalejdoskopowych wzgórzach pełnych różnorodnych barw.
„Rozluźnij oczy/możemy tylko podzielić się tymi minutami”- tak zaczyna się pierwszy numer na płycie, ale zanim zacznie budzić się optymizm, najpierw napędzany przez fortepian, ciężkie bębny i przesterowaną gitarę znajdujemy kaskadowe harmonie wokalne, tworzące prostą melodię. Utwór podobnie jak cała płyta napędzany jest energią młodości o szerokich oczach i bez wątpienia ukrytym zachwytem nad przeżyciami narkotycznymi. Podobne motywy otwarcie podjęte są w innych utworach na płycie. Chyba najbardziej popularny „Dive into Yesterday” ujmuje aranżacją w której wciąż widać upodobanie do gitary z nylonowymi strunami co stwarza piękną, przygnębioną atmosferę. Równie ładnie słychać to w „Please Excuse My Face” czy „Mr.Small, the Watch Rapairer Man” oznaczonych dziecięcymi kolorami i zintegrowanych ze zdjęciem z okładki płyty. Twarze czterech młodych muzyków ukazanych jako chłopców dobrych, spokojnych i grzecznych choć ubranych według ówczesnej hipisowskiej mody.
Najbardziej psychodeliczne epizody na płycie jak: „Flying from Ashiya” inspirowany klimatem nagrań grupy Bee Gees czy „The Murder Lewis Tollani” wyróżniają się łatwymi do przechwycenia, zaraźliwymi refrenami, dzięki czemu beztroski nastrój równoważy nostalgiczny niepokój ducha. Wreszcie na zakończenie pojawia się opowieść o marzeniach, z dwunastostrunową gitarą i dzwoneczkami, trwający osiem minut „The Sky Children”, zawsze taki sam z tą sama eteryczną melodią powtarzaną bez końca. Czas wydaje się nigdy nie płynąć, a dla słuchacza piosenka mogłaby spokojnie trwać wiecznie. Nie będzie przesadą, by uznać „The Sky Children” za jeden ze szczytowych osiągnięć muzyki pop lat 60-tych. Słuchając płyty „Tangerine Dream” ocieramy się o niewinną pozytywność a zachwyt nad tą muzyką jest szczery i błyszczy pokazują piękno.

Debiutancki krążek Kaleidoscope pozostaje świadectwem niewinności. popu i poszukiwań, które wciąż brzmią czarująco.




środa, 6 czerwca 2018

SALVATION - Salvation /1968/



01. Love Comes In Funny Packages - 2:53
02. Cinderella - 2:49
03. More Than It Seems - 3:21
04. Getting My Hat - 4:03
05. G.I. Joe (Joe Tate) - 4:37
06. Think Twice (Joe Tate) - 7:05
07. She Said Yeah (Al Linde, Joe Tate) - 3:42
08. The Village Shuck - 2:20
09. What Does An Indian Look Like? - 3:40


- Al Linde (Alfred Linde) - vocals
- Joe Tate - guitar
- U.S. Of Arthur (Art Resnick) - organ, harpsichord
- Artie McLean - bass
- Teddy Stewart - drums
+
- Bill Plummer - sitar
- Tom Scott - tenor saxophone, flute

To, że scena muzyczna San Francisco lat sześćdziesiątych był wyjątkowa, jest oczywiste dla kogoś kto choć trochę liznął temat. Jeden po drugim, jak grzyby po deszczu powstawały wielkie zespoły, takie jak choćby: Grateful Dead, Country Joe & The Fish czy Quicksilver Messenger Service. Nawet uknuto termin „Liverpool USA”. Jednym z ostatnich zespołów, intrygujących nie tylko nazwą, który zaistniał na scenie San Francisco jest grupa Salvation.
„Muzyka jest inna” – mówi Joe Tate, główny gitarzysta grupy,”Staramy się grać gustownie, mając smak, który nawiązuje do przeszłości”. Jego współpracownik w komponowaniu muzyki Salvation i wokalista zespołu Al Linde wtrąca:”Użyłbym słowa czysty, czyste brzmienie”.
Grupa Salvation powstała w 1967 roku w San Francisco. Z początku używali nazwy New Salvation Army Banned ale organizacja Armia Zbawienia wniosła protest przeciw tej nazwie, co zakończyło się procesem sądowym. Muzycy zostali zmuszeni do skrócenia nazwy. Przez wiele tygodni zespół występował na darmowych koncertach w parku Golden Gate oraz w sali The Straight Theatre w Haigh Ashbury.
„Graliśmy wszędzie, gdzie tylko nas chcieli. Naszym zadaniem było bawić się tym co robimy” – mówi Linde. I jeszcze:”Rozwijamy się, z każdym nowym graniem zmieniamy rzeczy. Mamy głębię i rośniemy razem. W rzeczywistości mamy jeszcze wiele do zrobienia. Musimy wyszlifować swój styl. Ale idziemy w dobrym kierunku”.
W 1968 roku muzycy weszli do studia i nagrali swój debiutancki krążek, który wydała wytwórnia ABC. Muzyka na albumie „Salvation” jest solidna i jest dobrym przekrojem tego co grupa robiła w tamtym czasie. Al twierdzi, że wychował się na Jimmie Reedzie. „Był moim pierwszym idolem. Kiedyś będąc u kumpla w domu przepuściłem parę płyt Reeda od początku do końca. Wziąłem gitarę i nauczyłem się tych małych ucieczek. Moje inspiracje? Bob Dylan, Pat Boone, Woody Guthrie, John Coltrane…”.
Płyta zawiera piosenki mające w sobie pewną spontaniczność, zmierzające w stronę wesołego świata, będące gitarową psychodelią. Z pewnością jedną z najlepszych piosenek jest „Cinderella”. To prawdziwy rockowy numer pokazujący wspaniałe umiejętności muzyków. Fajna kompozycja, mocno osadzona w epoce. To, że mogłaby się ukazać na którejś z płyt Quicksilver Messenger Service ujmy jej nie czyni. „She Said Yeah”, „Love Comes in Funny Packages” to numery zagrane w podobnym klimacie co „Cinderella”. Natomiast “More Than Is Seems” jest odpowiedzią grupy na styl Motown. Urozmaicona kompozycja zwraca uwagę na inną stronę gry Tate’a na gitarze. „Getting My Hat” to rodzaj rytmicznej i bluesowej odmiany tych rzeczy, które do tej pory słyszałeś. Dedykowana jest wszystkim grupom, które kiedykolwiek grały jazz. Kolejnym ciekawym numerem jest najdłuższy na płycie, siedmiominutowy „Think Twice”. Przyciąga uwagę świetne współgranie organów z resztą muzyki na tle galopującego basu i dziwnych sprzężeń. Tutaj w tym jamowym numerze każdy muzyk ma szansę wyrazić się i czyni to wyśmienicie. Uwierz mi i posłuchaj tego!
Gitarowe odjazdy dopełniają tej spontaniczności a delikatne dźwięki tworzą różnobarwny kalejdoskop.
Wraz z wydaniem tej płyty grupa Salvation przebywała w Nowym Jorku i planowała powrót do San Francisco. Powrót niecodzienny, 24 osobowym szkolnym autobusem Forda. Muzycy przekształcili go w barwny, całkiem oryginalny pojazd. Tate zaprojektował wielką metalową rękę, którą wymalował z boku pojazdu i autobus ruszył w szaleńczą drogę do Los Angeles. Najgłębszym przekonaniem było to, że zespół Salvation strzeżony jest przez tą metalową rękę Boga we wszystkich swoich przygodach. Podróż podobnie jak muzyka grupy była radosna i pełna improwizacji, ale niestety po nagraniu jeszcze jednej płyty zespół rozpadł się.