czwartek, 18 listopada 2021

MANDY MORE - But That Is Me /1972/

 


1. But That Is Me (4:02)
2. Listen Babe (3:37)
3. For To Find The Daffodil (1:24)
4. Fine (1:40)
5. Harvey Muscletoe (3:19)
6. Come With Me To Jesus (3:57)
7. If Not By Fire (4:25)
8. Alone In My Yellow (2:59)
9. Matthew Brought Me Flowers (2:53)
10. If I Smile On Saturday (3:00)
11. I'm Too Tall To Cry (2:27)
12. God Only Knows (3:44)



We wspaniałej tradycji brytyjskiego popu, wokalistki stanowią wyselekcjonowaną grupę. Z muzyczną klasą i dystynkcją tak niepodważalną jak ich świetny gust kostiumowy i fryzjerski, do dziś z przyjemnością słucha się Cilli Black, Lulu, Petuli Clark, Sandie Shaw i wielu innych a wśród nich niekwestionowanej królowej, Dusty Springfield. Prawdopodobnie ta ostatnia jest jedyną osobą, która weszłaby do tego małego klubu wielkich głosów muzyki popularnej, jedyną, która mogłaby choćby próbować dorównać Arethcie Franklin czy Dionne Warwick.

Ale istnieją jeszcze ukryte perełki, nieznane piosenkarki, pogrzebane przez zapomnienie, ignorancję i obojętność, razem lub osobno. I pewnego czasu zostałem mile zaskoczony, gdy mój kumpel Wojtek podrzucił mi jedno nazwisko, piosenkarki Mandy More, która w 1972 roku nagrała „But That Is Me”, album, który przeszedł bez śladu, przeznaczony do bycia jednym z milionów nagrań, które przepadają na drodze do sukcesu.

I jest to miła niespodzianka z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że zakres wokalny tej kobiety jest wysokich lotów. Mandy śpiewa dobrze, hmmm bardzo dobrze, potrafi wydłużać frazy, podnosić wysokość dźwięku lub obniżać go, kiedy jej to pasuje. Ona po prostu interpretuje piosenki, co wydaje się być w zasięgu każdego wokalisty, a to jedna z naprawdę trudnych rzeczy w muzyce. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na „Listen Babe”, przepiękną piosenkę, która sama w sobie uzasadnia zakup tej płyty.

A po drugie, Mandy More (Amanda Campbell-Moore) pojawia się także jako autorka wszystkich piosenek, z wyjątkiem ostrej wersji wysublimowanego „God Only Knows” Briana Wilsona. I to jest osobliwe, bo za Mandy nie stoi cały sztab, równie dobrze radzi sobie sama.

Pochodząca z Leeds, More stawiała pierwsze kroki jako kompozytorka w młodym wieku i udało jej się zdobyć miejsce w obsadzie jednej z produkcji słynnego musicalu „Hair”. Dwie z jej kompozycji znalazły się w programie telewizyjnym „I See Something Beautiful”, wyreżyserowanym przez Petera Knighta.  Program ten oglądał Tony Hall, znany brytyjski producent, disc jockey i menedżer, który w 1966 roku stał na czele Deramu, jednej z filii wytwórni Decca. On to zaproponował Mandy kontrakt płytowy, dzięki czemu w 1972 roku ujrzała światło dzienne pierwsza (i niestety jedyna) jej płyta. Została ona nagrana w Londynie, wyprodukowana przez Halla a wokale i fortepian zostały nagrane w jeden dzień. Później dołączyła do nich grupa doświadczonych muzyków: Roon Hutton, Mike Todman, Jake Falsworth, Philip Chen, Richard Bailey i Lennox Langton.

„But That Is Me” jest pięknym i poruszającym albumem. Mandy More ma wspaniały głos, a aranżacje są cudowne – smyczki, harfa, warstwy wokalu i fortepian. Przypomina to czasami Kate Bush, ale Mandy wyprzedziła pierwszy album Kate. Numery z płyty niosą ze sobą aurę odosobnienia i samotności. Oto „If Not by Fire” z głosem przekształconym i ze zniekształconą gitarą brzmiąca jak moog. Ten upiorny numer prowadzi prawie do szaleństwa i utrzymuje ten nastrój przez całość. Zasłony zaczynają drżeć a białe palce skradają się w czarnych fantastycznych kolorach, nieme cienie wpełzają do rogu pokoju i przykucają tam. Na zewnątrz słychać śpiew ptaków pośród liści, odgłosy mężczyzn idących do pracy, westchnienia i szloch wiatru schodzącego ze wzgórz i wędrującego po cichym domu, jakby obawiał się obudzić śpiących. To bardzo ciekawy utwór, zresztą podobnie jak cała płyta. A „Harvey Muscletoe” to już z pewnością musiałby być przebój. To rewelacyjny numer. Zmiany tempa tak muzyczne jak i wokalne (to tu zbliżyła się Bush) suną przez całą piosenkę. I jest to coś tak wciągającego, że trudno oprzeć się aby nie dać repeat. Perełka, po prostu perełka.

Trudno mi się tu rozpisywać, muszę przyznać, że do tej płyty podchodzę bardzo emocjonalnie. No zauroczyła mnie.

Nie, musicie sami sobie jej posłuchać. Ja już nie będę się o niej rozpisywał.

Niestety „But That Is Me” odeszła w zapomnienie. Mandy More nadal występowała w musicalach („Godspell”) i kilku programach telewizyjnych. Nigdy nie nagrała kolejnej płyty, a jej niewątpliwy talent przepadł w zapomnieniu. Szkoda. Jednak reedycja jej jedynego albumu przez Sunbeam Records dała nam szansę na odzyskanie jego śladu.

Witamy z powrotem, Mandy More, w świecie żywych!





wtorek, 9 listopada 2021

JOHN LENNON - John Lennon/Plastic Ono Band /1970/

 


01. Mother – 5:34
02. Hold On – 1:52
03. I Found Out – 3:37
04. Working Class Hero – 3:48
05. Isolation – 2:51
06. Remember – 4:33
07. Love – 3:21
08. Well Well Well – 5:57
09. Look At Me – 2:52
10. God – 4:08
11. My Mummy's Dead – 0:48

- John Lennon - vocals, acoustic and electric guitars, piano
- Yoko Ono - wind
- Ringo Starr - drums
- Klaus Voormann - bass
- Billy Preston - piano (10)

Trudno odczuć natychmiastową radość ze słuchania „Plastic Ono Band”, debiutanckiego solowego albumu Johna Lennona z 1970 roku. Ale coś poczujesz.

Lennon, potrafił stworzyć nawiedzające, przestrzenne melodie przy pomocy niewielu środków, i ten album wydaje się być determinującą decyzją z jego strony, aby odejść od tak bujnego, pełnego brzmienia Beatlesów, jak to tylko możliwe. Działa to uderzająco i niesamowicie. Trzeba po prostu kochać muzykę aby w ogóle polubić ten album. Bo on nienawidzi twoich wnętrzności i pragnie wleźć prosto w twe myśli aby je mocno sponiewierać. Ale to nie będzie miało znaczenia. Lennon będzie miał cię po swojej stronie od samego początku w „Mother”, od brzęku kościelnych dzwonów do ostatniego pierwotnego krzyku, kiedy błaga i prosi na próżno o powrót ojca do domu: „Mamo nie odchodź, Tato wróć do domu”. Więc teraz on ma ciebie. Ale zanim pomyślisz, że jest gotów odpuścić, wciąga cię jeszcze bardziej w „Hold On”. Ta delikatnie ładna piosenka sprawia, że jest bardziej optymistyczna niż reszta albumu. John śpiewa tak jakby mówił do ciebie osobiście. „Trzymaj się John/ John trzymaj się/ Wszystko będzie dobrze/ Wygrasz tę walkę”, powtarza ten refren także dla swojej żony Yoko Ono, a potem dla całego świata. A ty mu wierzysz.

John Lennon jeszcze nie skończył. Tka tu narrację, a w „I Found Out” powraca do pierwotnego krzyku, wściekłego na cały świat materiału. Zaczyna się czystym, surowym bluesem, a gdy wokal naśladuje jego gitarowy riff, piosenka nabiera tempa. Towarzyszący Johnowi, Voorman i Starr wdzierają się z rytmem, a linia basu jest prawdziwą ozdobą tego mrocznego, ale pięknego numeru.

Mówiąc o mroku, „Working Class Hero” jest solowym folkowym występem, jest najbardziej gorzko sarkastyczną piosenką, jaką kiedykolwiek słyszałem. W tej części Lennon rzuca się na kapitalizm: „Nienawidzą cię, jeśli jesteś sprytny, a gardzą jak jesteś głupcem/ Dopóki nie jesteś tak kurewsko szalony, że nie możesz przestrzegać ich zasad”. Lennon choć nie jest ponad to, przyznaje z zakończeniem „Jeśli chcesz być bohaterem, po prostu podążaj za mną”.

Po zaledwie piętnastu minutach, jeśli uważnie słuchałeś, powinieneś być wyczerpany. Twoje życie jest w rozsypce, dzięki Lennonowi. Powinieneś raczej popełnić samobójstwo, niż dalej żyć. I tak byś zrobił, ale nie martw się – on czuje to samo, co prowadzi do „Isolation”, gdzie wreszcie wyraża nie frustrację i gniew, ale współczucie. I to nie tylko dla siebie („Tylko chłopiec i mała dziewczynka/ Próbują zmienić cały szeroki świat”), ale także dla ciebie („Nie oczekuję, że zrozumiesz/ Po tym jak sprawiłeś tyle bólu/ Ale z drugiej strony, nie jesteś winny/ Jesteś tylko człowiekiem, ofiarą szaleństwa”). Wyeksponowany na pierwszy plan piękny fortepian ciągnie tą rozpaczliwą balladę, podczas gdy rytm jest bardzo wyrafinowany i rozłożony w czasie, ostatecznie podążając ku pełnej izolacji.

Lennon chce cię teraz i używa „Remember” jako wezwania do walki. To rockowa pieśń protestu, wezwanie do niewinności, mówi, że wszystko jest w porządku. Po raz kolejny mu wierzysz.

Sześć piosenek minęło i jesteś gotowy na wszystko. Nadchodzi wybuch, prawda? Teraz się zacznie. Nerwy napięte do granic. Oto nadchodzi Lennonowski odpowiedni „A Hard Rain’s A-gonna Fall”, prawda?

Nie, nie, nie. Po wciągnięciu cię w swoje sidła, Lennon zmiękcza cię piosenką „Love”. Oto ballada wykonana przy akompaniamencie pianina. Zamiast pieśni bojowej, John serenaduje ci:”Miłość jest wolnością/ Wolność jest miłością/ Miłość żyje/ Każdy potrzebuje być miłowany”. Artysta jest teraz zainteresowany nie rewolucją, ale egzystencjalizmem, a temat ten rozwija w świetnym „Well Well Well”. Ten riff ma swoje lata, a sekcję trzeba podziwiać. Końcówka numeru, gdy krzyczy „WELLLLLLLL!” tak głośno i mocno, że właściwie można usłyszeć jak jego głos się łamie, to jest coś, co zdołało mnie przerazić. Posłuchajcie też basu Klausa Voormana podczas tej sekcji, wow, jest niesamowity. Kolejna ballada trochę utrzymana w stylu „Julia” z „White Album” The Beatles, kwestionuje to, czego ty i on właśnie nauczyliście się przez ostatnie osiem piosenek.

To właśnie teraz uderzy bomba. „God”, gorący punkt kulminacyjny historii. To tutaj Lennon potępia wszystko. Ja mówię poważnie. Łatwo jest potępić Boga czy religię ale Lennon dokłada do tego swoją przeszłość, naśladowców, przyjaciół, mentorów, prawdę i miłość. Potępia wszystko co jest fałszywie podtrzymywane jako idol. Muzyka osiąga szczyty, gdy krzyczy: „Nie wierzę w Beatlesów” i z rezygnacją mówi: „Sen się skończył/ Co mogę powiedzieć?/ Sen się skończył”. Wezwał cię do rewolucji, tylko po to, by w końcu ogłosić, że cię do niej nie poprowadzi. Co za koleś!

„Moja mamusia nie żyje/ Nie mieści mi się to w głowie/ Choć minęło tyle lat”, to krótkie wytchnienie, by odzyskać siły, by przypomnieć nam wszystkim raz jeszcze, że jest człowiekiem – i że ty też nim jesteś. „My Mummy’s Dead” trwa tylko 59 sekund, ale to jest wystarczająco długo.










wtorek, 2 listopada 2021

THE ZAKARY THAKS - It's The End. The Definitive Collection 1966-69

 


1. She's Got You  - 2:18
2. Bad Girl  - 2:08
3. Face To Face  - 2:45
4. Won't Come Back  - 2:46
5. It's The End  - 2:58
6. I Need You  - 2:28
7. Please - 2:06
8. A Passage To India  - 2:34
9. Mirror Of Yesterday  - 2:57
10.My Door  - 3:33
11.Can You Hear Your Daddy's Footsteps  - 2:33
12.Green Crystal Ties  - 3:30
13.Outprint  - 2:12
14.Weekday Blues  - 3:01
15.Everybody Wants To Be Somebody  - 2:55
16.Face To Face (Alternate Version Take 12)  - 3:04
17.Please (Alternate Stero Mix)  - 2:10
18.Mirror Of Yesterday (Alternate Stereo Mix)  - 3:07
19.Can You Hear Your Daddy's Footsteps (Alternate Stero Version)  - 2:39
20.I'd Only Laugh (Alternate Version)  - 3:05
21.People Sec. IV  - 3:01
22.Gotta Make My Heart Turn Away  - 2:42

*Mike Taylor - Vocals
*Rex Gregory - Bass, Keyboards, Vocals
*Stan Moore - Drums
*John Lopez - Lead Guitar, Vocals
*Chris Gerniottis - Lead Vocals (Tracks 1 - 9, 11, 13 - 19)
With 
*Pete Stinson - Rhythm Guitar (Tracks 1 - 9, 11, 13 - 19)


Wiecie co? To ciekawe interesując się i grzebiąc w różnych diamentach muzyki lat sześćdziesiątych natrafiam na bardzo fajne nagrania zespołów dla których wtedy w epoce drzwi przetrwania powinny być otwarte. Ale tak nie jest. Ja takie rzeczy odkrywam, słucham i czasami napisze o nich. Ale przecież wielu fanów muzyki nie drąży tematu jak ja. Wielu nie ma na to czasu, siły czy ochoty. Myślę, ze ja sam gdybym tak mocno nie wlazł w tą muzykę nie miałbym pojęcia o istnieniu, ot choćby, takiej grupy jak The Zakary Thaks.

Jest wiele kompilacji, które próbowały udokumentować raczej niewielki, ale absolutnie niezbędny, muzyczny katalog tej teksańskiej legendy garażowo-psychodelicznego rocka. Ten zespół z Corpus Christi wydał pół tuzina klasycznych singli w latach 1966-69, na których zaprezentował swój talent piosenkarski i muzyczny, ale nigdy nie dane mu było nagrać lp. Dzięki badaczowi archiwów Alec’owi Palao udało się odnaleźć oryginalne taśmy  magnetofonowe, co zaowocowało godziną pełnego napięcia, teksańskiego smaku, brytyjskich wpływów, wysokooktanowego, ciężkiego garażowego rock and rolla.

Podstawę tej nowej kolekcji tworzy dwanaście pojedynczych utworów, które reprezentują dwie odrębne fazy brzmienia The Zakary Thaks. Uderzający, natarczywy rytm „Bad Girl” z debiutanckiego singla zespołu, zawiera chrapliwy wokal Gerniottisa i podkręconą gitarę Lopeza, które charakteryzowały pierwsze cztery single grupy, a rozpoczynający całość „She’s got You” mocno osadzony jest w brytyjskiej modzie. W trakcie próby powstał drugi singiel zespołu „Face to Face” mający soczyste linie gitary prowadzącej oraz niesamowite solówki co stało się znakiem rozpoznawczym grupy w pierwszej fazie. Dołączmy do tego „I Need You” czy „It’s The End” i mamy obraz fantastycznego garażowego rocka podanego w południowym stylu.

Niestety muzycy zespołu bezapelacyjnie podążali za radami swojego managementu, co doprowadziło do napięć, zwłaszcza gdy do studia został sprowadzony nowy producent, nie mający doświadczenia z tego typu muzyką. Nie mając już nieograniczonej swobody w studiu, zespół pracował dalej, nawet kiedy czwarty singiel „Mirror Of Yesterday” miał dodane smyczki i orkiestrację wbrew życzeniu grupy. Następowało przejście brzmienia zespołu do drugiej fazy, czyli ciężkiego, psychodelicznego rocka. Nowemu brzmieniu towarzyszyły zmiany w stylu życia i nieuchronne konflikty wśród członków zespołu.

W styczniu 1968 roku zarówno Gerniottis jak i gitarzysta rytmiczny Stinson zostali wyrzuceni z zespołu. Pozostałe trio w składzie Lopez, Rex Gregory oraz Stan Moore nagrało piąty singiel. „Green Crystal Ties” i „My Door” są świetnymi przykładami łączenia garażu z psychodelią. Oszałamiające zagrywki gitary Lopeza w których czuć pełną swobodę są wyróżnikiem oraz znakiem rozpoznawczym jego gitary. Cholera to kolejna rzecz, która się nie sprzedała. Ostatni piąty singiel The Zakary Thaks nagrało z powracającym na wokalu Gerniottisem. Melodyjny wokal wraz z powściągliwą gitarą Lopeza trzyma klimat „Everybody Wants To Be Somebody”, natomiast w „Outprint” znajdujemy mocno beatową perkusję w stylu Brytyjskiej Inwazji. Nagrania te okazały się końcowym wydawnictwem grupy za jej funkcjonowania.

„It’s The End” zawiera imponującą liczbę dziesięciu dodatkowych utworów. Oprócz alternatywnych wersji paru numerów mamy tu niesamowity klasyk raga rocka „A Passage To India”. O to jest godne wysłuchania nagranie gdzie odnajdujemy drżącą gitarę napędzaną parowym statkiem wprost sunącym ku sercu Indii. Jakimś cudem utwór ten został wydany dopiero pierwszy raz w 2010 roku.

Szkoda, ze The Zakary Thaks nie byli bardziej płodni w studiu. Utwory, które znalazły się na tej kompilacji są dowodem pisarskiego talentu wszystkich muzyków grupy, ale szczególnie wokalisty Chrisa Gerniottisa oraz absolutnie oszałamiających gitarowych wycieczek Johna Lopeza.

Niestety, jak w przypadku wielu innych świetnych kapel z tamtych lat, żaden z singli nie okazał się przebojem, między innymi z powodu braku dystrybucji. Więc jeśli szczególnie preferujesz ostro napędzaną garażowo- psychodeliczną muzykę ta kolekcja z pewnością jest dla Ciebie.