poniedziałek, 26 września 2016

POWER OF ZEUS - The Gospell According To Zeus /1970/


1. It Couldn't Be Me (Jones, Weber) - 3:52 
2. In the Night (Periano) - 3:53 
3. Green Grass & Clover (Jones) - 3:08 
4. I Lost My Love (Periano) - 2:08 
5. The Death Trip (Periano) - 7:37 
6. No Time (Robinson) - 3:26 
7. Uncertain Destination (Jones, Periano) - 4:50 
8. Realization (Jones) - 2:47 
9. Hard Working Man (Michalski) - 2:12 
10.The Sorcerer of Isis (The Ritualof the Mole) (Jones, Michalski, Periano) - 5:43


*Joe Periano - Vocals, Guitar
*Bill Jones - Bass, Vocals
*Bob Michalski - Drums, Backing Vocals
*Dennie Webber - Hammond Organ, Harpsichord, Piano

Detroit – jeden z najważniejszych ośrodków na świecie produkcji samochodów. 
To tutaj swoje siedziby miały trzy wielkie koncerny samochodowe: Ford, General Motors i Chrysler.
To tutaj wyrastały jak grzyby po deszczu kominy fabryk przemysły chemicznego, maszynowego, zbrojeniowego i hutnictwa żelaza.
Detroit na scenie muzycznej Ameryki zaistniał dzięki dwóm kapelom MC 5 oraz The Stooges. No ale jakby trochę pogrzebać w archiwach znajdzie się jeszcze parę innych kapel z tego regionu.
Założony w 1968 roku zespół Power Of Zeus jest jedną z grup pochodzącym z Detroit. Joe Periano, Bill Jones, Bob Michalski oraz Dennie Webber wcześniej nazywali się Gangrene.
Jak mówią muzycy ich muzyka wypływała z klimatu miasta. Te dymy ciągle wydobywające się z niezliczonej masy kominów powodowały, że patrząc przez okno widziało się zamglone poranki, które czasami potęgowały frustrację nad otaczającym światem. Jedyny album grupy ukazał się w 1970 roku i został wydany przez Motown Records. Niestety wytwórnia nie potrafiła zadbać o swoich podopiecznych i odpowiednio pokierować ich karierą. Świetny, pełen pomysłów i doskonałości wykonania album przepadł przez nieudolność paru osób.
A szkoda.
Dziesięć dojrzałych, soczystych, mieniących się w jesiennych barwach dojrzewania utworów wypełnia płytę zatytułowaną „The Gospel According to Zeus”.  Niepowtarzalne pomysły, solidne wykonanie oraz swoisty urok podrzuca nam hard rockowe riffy spotęgowane wyśmienitą grą Michalskiego oraz wszędobylskimi Hammondami, Webbera.
Płytę otwiera „It Couldn’t Be Me” ostry hard rockowy numer pokazujący, że muzycy znają doskonale  dokonania brytyjskiej sceny rockowej.  Ponad siedmiominutowe ”Death Trip”  jak tytuł wskazuje jest podróżą w głąb śmierci. Zaczyna się wzniośle serwując nam gitarowo organowy psychodeliczny odlot, który prowadzi nas w przerażający obraz podróży w głąb ciemności. Płytę zamyka „The Sorcerer Of Isis”  ciemny, spowolniony linią basu, z gitarą Periano brzmiącą orientalizująco, kosmicznymi dźwiękami Hammonda i prostym rytmem perkusji utwór godny jest aby znaleźć się w kanonie muzyki hard rockowej. 
Pozostałe numery na płycie również oddają nam pozytywne wibracje. 
„In The Night” i „No Time” proste hard rockowe utwory z bardzo fajnym rytmem perkusyjnym zaciekawiają dzięki niesamowitej pracy Webbera na organach. Natomiast ballada „Green Grass and Clover”  nawiązuje do najlepszych tradycji rockowo folkowych.
Szkoda, że muzycy nie dostali jeszcze jednej szansy od wytwórni, krocząc ścieżką obok np. Grand Funk Railroad mogli ją mocno wydeptać i zostawić po sobie asfaltową dżungle.




wtorek, 20 września 2016

ILL WIND - Flashes /1968/


1. Walkin' And Singin' (Tom Frankel) - 3:11
2. People Of The Night (Ken, Tom Frankel) - 7:44
3. Little Man (Ken, Tom Frankel) - 4:31
4. Dark World (Ken, Tom Frankel) - 3:45
5. L.A.P.D. (Richard Criggs) - 5:05
6. High Flying Bird (Billy Ed Wheeler) - 4:58
7. Hung Up Chick (Ken, Tom Frankel) - 5:52
8. Sleep (Ken Frankel) - 2:38
9. Full Cycle (Ken, Tom Frankel) - 6:10


*Conny Devanney - Vocals
*Ken Frankel - Guitar, Banjo, Harmonica
*Richard (Zvonar) Criggs - Guitar, Vocals
*Carey Mann - Bass, Vocals
*David Kinsman - Drums



Ken Frankel multiinstrumentalista grający na banjo, gitarze i mandolinie w 1965 roku przebywając w San Francisco miał styczność z takimi muzykami jak J.Garcia, R.Hunter, R.Greene, S.Rothman z którymi pogrywał sobie bluegrassowe tematy do czasu jak nie spotkał Careya Manna, który grał na pianinie w jazzowym zespole. 
Judy Bradbury i Norm Gan występowali razem w folkowym duecie Norm and Judy czasami akompaniował im na instrumentach strunowych Frankel a Mann grał na basie. W tym czasie powstawały już zalążki nowej formacji. 
Dwóch liderów grupy Frankel i Mann rozpoczęli pisanie piosenek oraz podjęli próby nad brzmieniem zespołu. Na jedno z ogłoszeń rozklejonych na tablicach o poszukiwaniu gitarzysty i perkusisty zgłosili się Richard (Zvonar) Griggs oraz Dave Kinsman co dopełniło składu i pozwoliło już myśleć nad przyszłością grupy.
Latem 1966 roku na scenie pojawił się nowy zespół , który przyjął nazwę Ill Wind. Muzycy wrócili do swojego rodzinnego miasta Bostonu i szukali jakiegoś klubu aby móc tam występować. Problemem zespołu było niechęć do grania coverów znanych przebojów tylko możliwość prezentowania własnych kompozycji na co znowu nie zgadzali się właściciele klubów. Ale te utwory grane na np. zabawach tanecznych w szalonych latach sześćdziesiątych spowodowały, że fama o zespole szła szeroką trasą po mieście. Wydłużone numery i ciekawe aranże połączone z gitarowymi wycieczkami dziwnie spokojnymi i wyluzowanymi doprowadziły do wielkiej popularności zespołu. Po zorganizowaniu sprzętu nagłaśniającego muzycy zdecydowali się na dalsze granie i całkowite poświecenie się muzyce z czym nie zgodziła się Judy która zdecydowała się na odejście z grupy. 
Zastąpiła ją Conny Devanney , której głos, barwa zbliżona była do wokalu Janis Joplin. I tak wykrystalizował się skład grupy Ill Wind, która mocno biorąc się do roboty nagrała taśmę demo. 
Zespół stał się jednym z najbardziej reprezentacyjnych grup tzw. Bosstown Sound  i w końcu 1967 roku pojawiła się możliwość podpisania kontraktu z Capitol i potrzeba przeniesienia się do Nowego Jorku. Niestety wytwórnia odrzuciła parę nagrań grupy ponieważ były one za mało popowe ale na szczęście zainteresowali się nimi szefowie ABC Records i umożliwili kapeli nagranie materiału na debiutancką płytę.
„Flashes” bo tak zatytułowany został debiut Ill Wind został nagrany w Mayfair Studios  i ukazał się w połowie 1968 roku. Materiał zawarty na tym krążku to muzyczna podróż w otchłanie folk rockowej tradycji połączona z kwasową psychodelią w stylu grup z Zachodniego Wybrzeża. 
Otwierający płytę utwór „Walkin’  and Singin’” jest może najsłabszą piosenką na tym albumie ale muzyka z każdą kolejną nutą rozwija się, snuje się i oplata Cię aż do końca do finałowego „Full Cycle”.
Wspaniała praca K.Frankela w utworze „People of the Night” ukazuje tego muzyka z niezwykle silną wyobraźnią, ta rozwijająca się powoli solówka leci sobie bardzo beztrosko, sielankowo zahacza o elementy wschodu i powoli wycisza się przechodząc w końcową część utworu gdzie prym wiedzie wokal C.Devanney.

Natomiast utrzymany w klimacie psychodelicznego country „Sleep” ładnie wtapia się wśród innych utworów tworząc radosny klimat albumu. Tak jak pisałem wcześniej jako całość zespół zabiera Nas w folk rockową podróż i nie pozostaje Nam nic innego jak zabrać się w nią razem z nim .






wtorek, 13 września 2016

GRATEFUL DEAD - Blues For Allah /1975/


  • Help On The Way (Hunter / Garcia)
  • Slipknot! (Garcia / K.Godchaux / Kreutzmann / Lesh / Weir)
  • Franklin's Tower (Hunter / Garcia)
  • King Solomon's Marbles *
    Part I: Stronger Than Dirt (Lesh) *
    Part II: Milkin' The Turkey (Hart / Kreutzmann / Lesh) *
  • The Music Never Stopped (Weir / Barlow)
  • Crazy Fingers (Hunter / Garcia)
  • Sage and Spirit (Weir)
  • Blues For Allah (Hunter / Garcia)
  • Sand Castles and Glass Camels (Garcia / K.Godchaux / D.Godchaux / Kreutzmann / Lesh / Weir)
  • Unusual Occurrences In The Desert (Hunter / Garcia)
  • Jerry Garcia - guitar, vocals
  • Keith Godchaux - keyboards, vocals
  • Donna Godchaux - vocals
  • Mickey Hart - percussion, crickets
  • Bill Kreutzmann - drums, percussion
  • Phil Lesh - bass, vocals
  • Bob Weir - guitar, vocals
Panie i Panowie Witamy The Grateful Dead w odsłonie jakiej do tej pory nie znaliście.
The Grateful Dead z nowymi pomysłami, nowym brzmieniem i nową płytą.
„Blues For Allah” powstała w 1975 roku i po raz pierwszy zespół miał całkowicie wolną rękę do nagrania płyty. Nie goniły ich żadne zobowiązania koncertowe czy inne sprawy.
W 1975 roku Grateful Dead wystąpił przed publicznością tylko trzy razy za to w studio muzycy spędzili osiem miesięcy. Powstała płyta diametralnie różniąca się od swoich poprzedniczek. Fani zespołu wychowani na „Workingman’s Dead” muszą przecierać uszy ze zdumienia ale po wysłuchaniu tego albumu z zachwytu również.
Mając tak oddanych fanów jak Deadheadzi zespół nie musi przejmować się co nagrywa byle miało to odpowiedni poziom i mieściło się w ogólnych klimatach jammującej psychodelii.
Powracający po przerwie drugi perkusista Mickey Hart nadaje płycie inny wymiar i dopiero teraz możemy odczuć jak go brakowało na poprzednich albumach. Jednak brzmienie dwóch perkusistów daje nagraniom zespołu odpowiednią głębię a wszelkie instrumenty perkusyjne wykorzystywane przez Harta dodają tylko uroku i tajemniczości no i oczywiście wzbogacają brzmienie.
Płytę „Blues For Allah” otwiera tryptyk połączonych ze sobą utworów.
„Help on the Way” to świetna piosenka jak na początek płyty. Bliska perfekcji i zaskakujących rytmów. To połączenie jakby funku i folku zagrane i zaśpiewane w bardzo  radosny sposób. Kolejny klasyk zespołu ze wspaniałą melodią.
Instrumentalny „Slipknot” już nas zabiera w podróż w stronę jazzu, lekko zakręconego w nieregularnym kształcie. No i trzecia część tryptyku to utwór „Franklin’s Tower”. Słuchając go chce się wstać i tańczyć. Lekkość z jaką Garcia gra na gitarze doprowadza mnie do bycia puchem, takim sobie zwiewnym piórkiem latającym wśród polnych traw mijając w ogrodach białoróżowe kwiaty jabłoni.
Kolejnym utworem jest pięciominutowy „King Solomon’s Marbles”  instrumentalny bardzo mocno ujazzowiony numer. Tutaj swoje możliwości ujawnia nam Keith Godchaux, którego gra na fortepianie Fender- Rhodes momentami zbliża się do stylu Herbie Hancocka.
„The Music Never Stopped”  Weira  to kolejna żelazna pozycja koncertowego repertuaru grupy. Dynamiczny i bardzo rytmiczny bas tworzy podwaliny pod wokal kompozytora oraz kąśliwe pełne szalonych zmian akordów solówki gitarowe Garcii.  Stonowane ‘Crazy Fingers” grane  w bardzo delikatny sposób jest jakby uduchowionym preludium do tytułowej kompozycji.

„Blues For Allah” napisany został dla króla Arabii Saudyjskiej Faisala, który był wielkim fanem zespołu. Powoli dojrzewał pomysł dania koncertu na dworze króla. Niestety w roku wydania tego albumu król został zamordowany przez swego bratanka Faisal bin Musaida.
Sam utwór jest dość przerażający. Rozpoczyna się dostojnym wielbłądzim krokiem , który snuje się niczym ziarnka piasku. Czy dotrzemy do oazy? Nie. Śpiew podany jest jako gregoriańskie chorały co doprowadza do niepokoju i tajemniczości.
Nie słuchaj tego w ciemnościach !!
Gdy atmosfera osiąga apogeum strachu nagle pojawiają się świerszcze i wcale nie oczyszczają atmosfery. Emocje sięgają zenitu ale nagle pojawia się kojący wokal zespołowy na tle którego wspaniałe wokalizy wykonuje Donna Godchaux. To jest jej najlepszy moment w historii nagrań z Grateful Dead. I wreszcie gdy utwór zbliża się ku końcowi powracają znowu gregoriańskie chóry doprowadzając słuchacza do niekontrolowanego szaleństwa.
W 1975 roku nagrać tak mocno psychodeliczny album mógł tylko jeden zespół – Grateful Dead.



                                             

środa, 7 września 2016

THE LITTER - 100 $ Fine /1968/


1. Mindbreaker - 3:07
2. Tallyman - 2:52
3. Here I Go Again - 2:50
4. Morning Sun - 2:24
5. (Under the Screaming Double) Eagle - 2:39
6. Apologies to 2069 - 1:11
7. Kaleidoscope - 2:17
8. Blues One - 4:10
9. She's Not There - 9:10

*Tom "Zippy" Caplan - Guitar
*Jim Kane - Bass, Moog Synthesizer
*Tom Murray - Drums
*Dan Rinaldi - Guitar, Vocals
*Denny Waite - Organ, Vocals

Ta płyta podobnie jak nagrania Chocolate Watch Band czy The Electric Prunes postrzegana jest jako absolutny klasyk garażowego grania lat sześćdziesiątych. Nie będę się z tym twierdzeniem spierał, jest dużo bardzo dobrych nagrań gdzie dominują zfuzzowane gitary i solidna prosta gra sekcji rytmicznej. Ale na pewno warto poznać The Litter i wszystkie trzy płyty, które zostały nagrane przez ten zespół.
The Litter powstał w 1966 roku w Minneapolis w wyniku połączenia się dwóch miejscowych kapel: The Tabs oraz The Victors. Od początku grupa zapatrzona była w swej twórczości na muzykę brytyjskich kapel, która zaczęła docierać do Stanów akurat w tym czasie. The Who, The Yardbirds czy nawet Cream stanowią pełny wzorzec poczynań The Litter.
Już pierwszy singiel grupy wydany w styczniu 1967 roku „Action Woman” poraża swoją ekspresją , wybuchowością i melodyką. Po nagraniu tego wydawnictwa nastąpiła zmiana w składzie grupy. Tom „Zip” Caplan zastąpił B.Strandlofa i pierwsza płyta zespołu powstała już z nowym gitarzystą. W tym czasie koncerty zespołu grane w miejscowych lokalach były  żywiołowe, pełne emocji i werwy, co często doprowadzało do demolowania sprzętu na scenie a gitarzysta grupy D.Rinaldi był pierwszym muzykiem z środkowo-zachodnich Stanów, który niszczył swoją gitarę w trakcie występu.
Debiut zespołu wydany w 1967 roku pod tytułem „Distortions”  jest dość przeciętną płytą jakich wtedy w Stanach powstawało tysiące. No jest to garażowe granie ale jeszcze takie bardzo dziewicze, z nieśmiałym dłubaniem nad utworami w studio a braki w umiejętnościach pokryte zostały młodzieńczą werwą.
W następnym roku już z nowym gitarzystą powstała i wydana została płyta „100 $ Fine” , która okazała się dojrzalsza ,bardziej przemyślana i robiąca spore wrażenie. Bez wątpienia punktem kulminacyjnym tego albumu jest kompozycja R.Argenta i jego zespołu The Zombies, „She’s not There”.  Zaczyna się spokojnie wręcz przebojowo ale już wejście przesterowanych gitar  tworzy klimat garażowej psychodelii w pełnej krasie. Nostalgiczny wokal D.Waite’a snuje opowieść o niezapomnianej dziewczynie ,”… której głos jest miękki i chłodny, oczy jasne i świecące ale której już tu nie ma…”.  Brzmienie organ przypominające środkową część „Light My Fire” The Doors, snuje się leniwie, czasami tylko wzburzając pełne strumienie łez ścierające się w dialogach dwóch gitar.
Otwierający płytę fantastyczny „Mindbreaker” pokazuje jak trzeba grać garażowego rocka. Przesterowane ciężkie gitary i oszałamiające bicie w bębny z lekkim zastosowaniem fazowania a do tego kroczący bas tworzą z tego numeru klasykę gatunku.
Znowuż w drugim utworze , który jest coverem The Yardbirds , „Tallyman”  obaj gitarzyści Rinaldi i Caplan pokazują jak świetną pracę odwalają dzięki czemu utwór nie nuży jedynie garażowym brzmieniem. Podobnie jest w „Morning Sun” który wyróżnia się wspaniałą psychodeliczną pracą obu gitarzystów. Ciekawą pozycją na płycie jest utwór „Apologies To 2069” zrealizowany przez inżyniera dźwięku Warrena Kendricka, który wziął cząstkę  numeru „Action Woman” i ją spowolnił dodał do tego część „Tallyman” i nagrał od tyłu utwór „Kaleidoscope”. I tak powstał taki krótki jedno minutowy przerywnik.
Ta płyta jest niezwykła , nie nuży bezsensownym łomotem i hałasem tylko emanuje siłą młodości.
Po jej nagraniu z zespołu odeszli T.Caplan i D.Waite ale The Litter się nie poddał i z nowymi muzykami grupa nagrała również świetną płytę „Emerge” po czym się rozpadła.