01 - …And The Gods Made Love
02 - Have You Ever Been (To Electric Ladyland)
03 - Crosstown Traffic
04 - Voodoo Chile
05 - Little Miss Strange
06 - Long Hot Summer Night
07 - Come On (Part 1)
08 - Gypsy Eyes
09 - Burning Of The Midnight Lamp
01 - Rainy Day, Dream Away
02 - 1983….(A Merman I Should Turn To Be)
03 - Moon, Turn the Tides….gently gently away
04 - Still Raining, Still Dreaming
05 - House Burning Down
06 - All Along The Watchtower
07 - Voodoo Child (Slight Return)
Jimi Hendrix - voc,gtr
Noel Redding - bass
Mitch Mitchell - dr
Muzyka jest jak fala oceanu. Nie można po prostu wykroić doskonałej fali morskiej i zabrać jej do domu.
Muzyka jest ciągłym, nieprzerwanym ruchem. Nic tak nie elektryzuje Ziemi jak
ona.(Jimi Hendrix-1969)
Jimi Hendrix całkowicie odnowił język gitary, podobnie
jak zrobił to John Coltrane
z saksofonem tenorowym. J.E.Berendt nazwał Hendrixa muzykiem
wizjonerem, nie znajdując innego, bardziej racjonalnego określenia dla jego
wirtuozerii. Był kompozytorem i autorem tekstów o wyobraźni zdumiewającej
mistycznym zasięgiem. Zmienił wszystko, całe to myślenie o sposobie gry na
gitarze. Szukając wolności, pełnej swobody wypowiedzi, nieograniczonej podróży
krótszej niż mgnienie oka Hendrix wraz ze swoim zespołem Experience dopiął celu
nagrywając trzecią płytę zatytułowaną „Electric Ladyland” bez żadnych odgórnie
narzuconych norm i zasad. Sam został jej producentem i sam mając wizję
doskonałą jak ma to zaistnieć czuwał nad ostatecznym efektem swojej pracy.
Rozległy, czasem niespójny, ale prawie zawsze genialny
kalejdoskop muzyki z emocjonalnym zasięgiem, który dryfuje dźwiękowo od
melancholijnego rozbawienia do lunatycznego obłędu księżyca i niepokojącej
wściekłości, sunąc w nieograniczone otchłanie bezkresnej swobody daje nam długą
i barwną podróż, która z powodzeniem pokazuje nam brzmienie, kompozycje,
technikę, finezję i talent muzyka. Album „Electric Ladyland” ujawnił nam
pragnienie Hendrixa do wyrwania się ze schematu grania w trio, narzucającego
coraz większe ograniczenia. Gitarzysta zaprosił do udziału w kilku nagraniach
swoich przyjaciół: Steve’a Winwooda, Chrisa Wooda, Ala Koopera i Jacka
Cassady’ego. Graj, co chcesz i ile chcesz. Graj, jak chcesz i z kim chcesz.
Odkryj granice gitary, jak nigdy dotąd, używając pogłosów, zwolnień i
przyspieszeń taśmy jako jeszcze jeden element melodyczny. Ciesz się współpracą
i pozwól jej iść do przodu. Skutki tej wolności są niesamowite i niezliczone.
Posłuchaj „Voodoo Chile”, który po czternastu minutach wściekłych ataków między
klawiaturą Winwooda a gitarą Jimi’ego doprowadzi cię do ekstazy, podczas gdy
Mitch Mitchell wyznaczy wybuchowy i zabójczy rytm. O takie jammy uwielbiam!
Początkowe łagodne dźwięki pod koniec wyczarowują takie napięcie. Najdelikatniejszą
częścią tego podwójnego albumu jest „1983…(A Merman I Should Turn to Be)”
kolejny jammujący fragment, który trwa ponad trzynaście minut. Tu całość podąża
w głąb zakamarków podświadomości.
Otwórzcie Wrota Festiwalu!!!
Pełna oszałamiających efektów i majestatycznego,
zapomnianego piękna kompozycja wprowadza nowe wzorce w psychodeliczną formę bluesa.
Płytę otwiera swoista elektroniczna uwertura, która nie pozostawia wątpliwości.
Czeka nas podróż poza kres wszechświata, tam gdzie nikt jeszcze nie był.
Praktycznie każdy utwór z tej sesji ukazuje Hendrixa jako nowatora, dramatyczne
dojścia do dźwięków sprawiają, że np. takie „Gypsy Eyes” czy „Burning of the
Midnight Lamp” są fenomenalnymi kompozycjami i moimi osobistymi faworytami.
„House Burning Down”, „Come On” i „Crosstown Traffic” to z kolei psychodeliczne
perełki krążące gdzieś w przestrzeni kosmicznej. Nie sposób przejść obojętnie
obok numeru Boba Dylana „All Along the Watchtower”. Hendrix zrobił z niego
odjazdowy cover i zwróćcie uwagę na produkcję. Tutaj mamy przestrzeń tak
głęboką jak tylko potrafi być rozgwieżdżone niebo nad nami. Sam Dylan oddał
hołd tej wersji i na swojej trasie z 1974 roku właśnie w takim aranżu grał ten
utwór. To koniec? Nie! Tylko jeden kawałek fali morskiej może dorównać
doskonałości. To „Voodoo Chile (Slight Return)”, bez wątpienia należy go uznać
za jedną z biblijnych przykazań jamowych gitarzysty. To wyjątkowa przemoc
szaleńczych riffów, które stanowią fundament złożony pod hard rockowe nuty.
Blask muzyki Hendrixa polega na tym, że wziął on idee przeszłości i przełożył
je na coś nowego. Każda nuta coś znaczy, jest czymś wyjątkowo osobistym, a
jednocześnie jest też hymnem. To właśnie sprawia, że jest to prawdziwa muzyka
kosmosu.
„Kiedy ktoś umiera, ludzie obnoszą się ze swoją żałobą.
Współczują sami sobie. Zmarły nie płacze. Kiedy umrę, chcę, żeby ludzie grali
moją muzykę, szaleli, wygłupiali się, robili to na co mają ochotę. Nie chcę,
żeby ktokolwiek się smucił”.(Jimi Hendrix-1969)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz