środa, 29 listopada 2017

CARAVAN - Caravan /1968/


1. Place Of My Own - 4:01
2. Ride - 3:42
3. Policeman - 2:44
4. Love Song With Flute - 4:10
5. Cecil Runs - 4:07
6. Magic Man - 4:03
7. Grandma's Lawn - 3:25
8. Where But For Caravan Would I Be  - 9:01

*Pye Hastings – Guitar, Singer, Vocals
*Dave Sinclair – Electronic Organ, Organ, Piano
*Richard Sinclair – Bass Guitar, Bass, Guitar, Vocals
*Richard Coughlan – Drum Kit, Drums
Additional Musician
*Jimmy Hastings - Flute

Ta płyta jest jak pudełko wypełnione tajemniczymi dźwiękami, które jak nitki babiego lata melancholijnie powiewają w pomarańczowym słońcu. To jedna z najbardziej cudownych podróży w głąb tajemnicy istnienia. To przepełniona nostalgią i smutkami opowieść, a szary słonecznik trwa o zachodzie słońca, z okiem zapchanym krwistym płaczem. Doskonałe, wspaniałe, ukochane istnienie słonecznika. Słodkie oko natury dla nowego księżyca chwytającego złoty powiew przebudzenia. Wyglądam przez okno, mgła powoli unosi się nad zielono brunatnymi polami, szron maluje łąki, smutne kolory liści pozwijanych powoli opadają na ziemię i pojawia się tęsknota za tym co już nie powróci. Wierzba okryta skrzydłem motyla pochyla się nad wodą, wsłuchuje się w dźwięki dochodzące z głębiny. Kasztany z drzew spadają nam pod nogi, zielone tuż przed upadkiem wychylają się brązowe owoce a na nagich gałęziach ptaki przejmują swoje królestwo. Wykluty jak pisklę z grupy Wilde Flowers zespół Caravan nagrał swoją debiutancką płytę w 1968 roku a każda piosenka z tego albumu jest czymś w rodzaju inkubatora dla rozwijającej się sceny Canterbury, której Caravan jest czołowym przedstawicielem. Elementy rocka, jazzu, folku i awangardy poddane charakterystycznemu brzmieniu to główne składniki sceny określanej Canterbury. Jednak ten pierwszy lp grupy Caravan jest jeszcze bardzo dziewiczy. Osadzony w melancholijnym świecie narkotycznych wizji, otula cię pełną tajemniczości muzyką proponując ładne psychodeliczne piosenki.
Dlaczego kocham ten album?
No cóż, po prostu muzycy grupy mają niesamowitą zdolność pisania krótkich, bardzo nostalgicznych piosenek, maja zdolność łączenia najbardziej odlotowych dźwięków w psychodeliczną podróż. A gdzie ona Cię zaprowadzi? Nie wiem.
Przede wszystkim Panowie Sinclair, Hastings i reszta ekipy zawierają w swojej muzyce magię najbardziej hipnotycznych zmian akordów oraz metrum, które mogą równać się z Brianem Wilsonem czy Rayem Daviesem. W ich utworach pojawiają się krótkie fragmenty, zagrywki i motywy, które scalone w jedność tworzą znakomite kawałki. I ta nieziemska atmosfera przenika wszystkie te piosenki. Najlepszym przykładem tego grania jest otwierający płytę utwór „Place Of My Own”. Motyw przewodni zdominowany został przez organy po którym delikatny wokal Pye’a Hastingsa intonuje liryczną melodię prowadzącą nas ku podmuchom powietrza o smaku truskawkowym. „Ride” kolejny numer na płycie zainspirowany został motywami wschodnimi przeplatanymi ciężką pracą basu a „Policeman” jest wczesnym przykładem uroczego i bardzo angielskiego stylu kompozytorskiego. Najbardziej narkotyczna opowieść pojawia się w utworze „Cecil Rons”. Zaczynający się w swobodnej formie przekształca się w basowy wiersz z nietypowym atonalnym wokalem a całość zamykają dźwięki walca jakby z innego świata.
Dla mnie jednak najpiękniejszym utworem jest „Magic Man”. To tajemnicza podróż po różowych łąkach pachnących lawendą, której zapach dolatuje do mnie słuchając tej lirycznej ballady. Wspaniała gra Dave’a Sinclair’a, tutaj unosi ducha całej sceny Canterbury pogłębiając melancholię i smutek.
Jak na razie jest ok. Ale to nie wszystko.
Ten okres brytyjskiego rocka po Pieprzowej inwazji, byłby bardzo ograniczony gdyby nie zamykający debiut grupy Caravan utwór, „Where But For Caravan Could I”. 
Epicki numer zawierający wszystko co najlepsze w psychodelicznej aurze brytyjskiej muzyki.
Piękna melodia cichutko się rozwija a grany przez Sinclaira główny motyw utworu zostaje wspomagany silnym akcentowaniem perkusji Coughlana, który posuwa do przodu cały utwór. Nastrój się rozjaśnia a harmonie wokalne wyprzedzają prace Briana Wilsona, podnoszą melodię jeszcze wyżej, ku jasności. Końcowa część tego numeru doprowadza do gitarowych wstrząsów i nagłego wybuchu perkusji.
I tak się kończy jedyna w swym rodzaju płyta Caravan, następne były już inne, też fajne ale inne.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz