2. Anybody's Answer - 5:17
3. Time Machine - 3:45
4. High On A Horse - 2:56
5. T.N.U.C. - 8:42
6. Into The Sun - 6:29
7. Heartbreaker - 6:35
8. Call Yourself A Man - 3:05
9. Can't Be Too Long - 6:34
10.Ups And Downs - 5:01
*Mark Farner: Guitar, Harmonica, Keyboards, Vocals
*Mel Schacher: Bass, Vocals
Czasami przychodzi taki dzień, gdy z głośników musi
coś cię kopnąć, musi dać siłę aby przetrwać. Jest wiele kapel grających ciężko
i mających to coś. Ja od najmłodszych lat jestem fanem jednego z takich amerykańskich
zespołów. Chodzi o Grand Funk Railroad. Zespół, który w 1970 roku był jednym z
najpopularniejszych na świecie. A także jednym z najbardziej znienawidzonym.
Sprzedawali miliony płyt, ale ich albumy były konsekwentnie krytykowane przez
krytyków, pomimo uwielbienia przez fanów. Wyłoniony z lokalnego zespołu z Flint
w Michigan, znanego jako Terry Knight and The Pack, Grand Funk w końcu zaczął
żyć własnym życiem, grając w największych salach koncertowych i pokonując
konkurencję, która stała pomiędzy nimi a szczytem listy przebojów. Don Brewer
tak wspomina początek: „Nasz agent powiedział, że są kłopoty aby załatwić nam
jakąś pracę. Ale wtedy ktoś do niego zadzwonił i powiedział: „Hej, masz tam
jakiś zespół? W Atlancie odbywa się festiwal i szukamy wykonawców”. To było
mniej więcej w tym samym czasie co Woodstock. Więc nasz agent powiedział temu
człowiekowi, że ma nowa kapelę. Pożyczyliśmy przyczepę, pożyczyliśmy vana,
pożyczyliśmy kilku chłopaków do obsługi i wyruszyliśmy do Atlanty w Georgii.
Byliśmy otwieraczem festiwalu. Wyszliśmy na scenę i nikt nigdy nie słyszał o
Grand Funk Railroad, ale byliśmy tam na scenie. Było ponad 20 tysięcy ludzi,
patrzyli na nas, jakby chcieli powiedzieć, i co możecie zrobić aby nas porwać,
a pod koniec występu zgotowali nam owację na stojąco. Wszyscy mówili: „Kim do
cholery jest Grand Funk Railroad?”. Więc wrzucili nas na kolejny dzień
festiwalu i potem na jeszcze jeden. Ciągle przesuwali nas na późniejsze godziny
i nie byliśmy już zespołem otwierającym. Opuściliśmy ten festiwal będąc tematem
rozmów na Południu. Dostaliśmy oferty występów a Capitol Records powiedziało,
„Kim są ci goście?”. To było to, co naprawdę ruszyło… Atlanta Pop Festival”.
Wcześniej mieli już nagrany materiał na płytę,
która ukazała się po festiwalu. Połączenie ostrego, ciężkiego rocka z odrobiną
garażu i bluesa dało eksplozję pełną wybuchów od pierwszych sekund trwania „On
Time”. Brewer mówi, że starali się grać naprawdę głośno, wypełniali dźwiękiem
wszystkie przestrzenie, a do tego ich entuzjazm panował na wysokich obrotach. „Nie
potrzebowaliśmy kolejnego gitarzysty. Nie potrzebowaliśmy klawiszowca. Po
prostu wypełnialiśmy wszystko głośnością. I jako perkusista, kochałem to.
Grałem z przypadkową swobodą, robiąc wszystkie wypełnienia, jakie chciałem, bo
nikt mi nie wchodził w drogę. Wzięliśmy dużo materiału, który Farner napisał i
wykorzystaliśmy to na pierwszym albumie. „On Time” przerobiony został na trio,
by brzmiał potężnie, potężnie. To był cały pomysł”.
I tak zabrzmiał.
Żadnych wolnych, standardowych numerów bluesowych,
żadnych miękkich ballad, żadnych akustycznych gitar.
Wspomagający wokalnie Farnera, perkusista Brewer,
śpiewa z ikrą co stanowi miły kontrast dla melodyjnego Marka, który kopie tyłek
grą na gitarze. Mel Schacher z kolei trzyma gruby basowy dół, próbując utrzymać
chaos pod kontrolą… ale razem ta trójka jest nie do zatrzymania. Ściana hałasu
i talerzy, z grubą, funkową gitarą wdziera się niemiłosiernie w uszy słuchacza
tworząc muzyczny podgatunek, który łączy w sobie cechy boogie i garażowego
rocka z twardym rhythm and bluesowym podejściem do śpiewania. Ci goście nie
próbowali być kolejną blues rockową sensacją… oni chcieli połamać struny i
werble… i dobrze się przy tym bawić.
To w takim razie nie pozostaje ci nic innego jak posłuchać debiutu Grand Funk Railroad i też dobrze się przy nim zabawić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz