Możecie sobie wybaczyć jeśli nigdy nie słyszeliście
o brytyjskim psychodeliczno-popowym zespole o nazwie Angel Pavement. Powstały w
mieście York w 1967 roku, po czterech latach uległ rozwiązaniu. Wydali tylko
kilka singli, które nie poradziły sobie na listach przebojów, a nieporozumienia
między zespołem a wytwórnią sprawiły, że ich pierwszy album nigdy nie ujrzał
światła dziennego. Zespół miał zwolenników w swoim rodzinnym mieście, ale na
sukces na skalę krajową nie mógł liczyć. Dobrą wiadomością jest ta, że utwory
grupy zostały wydane na kompilacji zatytułowanej „Maybe Tomorrow”, która
ugruntowała pozycję Angel Pavement i sprawiła, że zespół ten zdobył wreszcie
uznanie – co prawda jakieś cztery dekady po tym, jak się rozpadł.
Muzyka zespołu wyraźnie nawiązuje do The Hollies i
The Beatles, i muszę powiedzieć, że płyta ta jest prawdziwą ucztą, szczególnie
odpowiednią dla każdego, kto kocha zgrabne psychodeliczne perełki powstające w
tamtych latach.
Angel Pavement to był utalentowany zespół z bujnymi
harmoniami wokalnymi i smaczną gitarą czasami w formie ładnych akustycznych
zagrywek lub elektrycznych rytmów. Nazwany został na cześć powieści J.B.
Priestleya z 1930 roku a swoją mieszanką popowych coverów i oryginalnego
materiału przyciągnął lokalną uwagę. Gdy na zaproszenie byłego muzyka grupy
Smoke, Geoffa Gilla, grupa pojechała do Londynu, gdzie dając serię występów w
klubach zwróciła na siebie uwagę właściciela meksykańskiej sieci hoteli, który
zaoferował im możliwość pracy w Meksyku. Zespół skorzystał z okazji i spędził
pierwszą połowę 1969 roku w Meksyku. Plany odbycia trasy koncertowej po Stanach
Zjednoczonych zostały odłożone na półkę, kiedy muzycy nie mogli otrzymać wizy
pracowniczej, ponieważ byli za młodzi. Po powrocie do Wielkiej Brytanii zespół
wznowił współpracę z producentem Gillem, nagrywając materiał na planowany
album, wstępnie zatytułowany „Socialising with Angel Pavement”. W międzyczasie
Fontana Records podpisała kontrakt z zespołem. I wtedy z ciężarówki odpadły
koła. Studio gdzie nagrywali materiał upadło a problemy z zarządzaniem, w
połączeniu ze zmieniającym się charakterem muzyki dominującej pod koniec 1969
roku sprawiło, że zarząd Fontany wycofał się z kontraktu i odłożył na półkę
cały nagrany wcześniej materiał, gdzie, jak już wspomniałem przeleżał on do
2005 roku, kiedy to wydał go Tenth Planet.
Mogę tylko powiedzieć, że to bardzo niefortunne
działanie, że zajęło im cztery dziesięciolecia, abyśmy w końcu mogli dostać
swój wspólny odprysk słonecznych promieni.
Dwadzieścia trzy numery wydane na tym albumie
tworzy całkiem imponującą mieszankę popu z wpływami psychodelii. Wszystko
zostało gustownie wykonane, zaczynając od podniosłego, mocno osadzonego w
klimacie numeru „The Man In the Shop On The Corner”, podkreślającego
zamiłowanie zespołu do wspaniałych melodii. Dodatkowym smaczkiem utworu są
meksykańskie trąbki, które swobodnie wciągają graczy w sam środek zabawy. Gdy
urocza gitara akustyczna podkreśla „Time Is Upon Us” wydaje się, że znasz te
numery, że już je słyszałeś. Ale, nie. To jest typowy brytyjski psychodeliczny
pop, będący na topie w swingującym Londynie. Posłuchaj „Green Mello Hill”. To
ociera się o Donovana i jesteś w domu. Tak. To te dźwięki. To właśnie ten smak
butikowych ulic i naćpanych amfetaminą klaksonów. Czysty cukierek dla ucha
„Jennifer” to miła i smaczna melodia z ładną aranżacją wokalną a podparty
orkiestracją „Baby You’ve Gotta Stay” eksploduje ryczącym popem, tak
charakterystycznym dla lat 60-tych. No właśnie. Słuchając tych nagrań nie sposób
nie zauważyć.
Mamy 1969 rok. To wszystko jest pięknie
przesiąknięte rodzimym barokowym stylem, tylko w tym samym roku świat muzyczny
się zmienił. Ten materiał nie miał żadnych szans z debiutem Led Zeppelin, a
przecież te bardziej ambitniejsze płyty pojawiały się prawie co godzinę.
Zostający sam ze swoimi pięknymi piosenkami Angel Pavement nie miał już tu co
szukać. Gdyby wydano ten materiał dwa lata wcześniej, byłby to dziś z pewnością klasyk.
A tak odłożony na półkę i w końcu wydany po wielu
latach sprawił radość (jak zwykle) najbardziej zagorzałym fanom, muzyki
przesiąkniętej zabawą i kraciastą modą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz