środa, 1 grudnia 2021

ROBERT PLANT & ALISON KRAUSS - Raise the Roof /2021/

 


  1. Quattro (World Drifts In) [4:33]
  2. The Price of Love [4:50]
  3. Go Your Way [5:07]
  4. Trouble with My Lover [4:03]
  5. Searching for My Love [4:03]
  6. Can’t Let Go [3:41] (8/12/21, 8 AA)
  7. It Don’t Bother Me [5:06] (11/4/21)
  8. You Led Me to the Wrong [4:17]
  9. Last Kind Words Blues [4:06]
  10. High and Lonesome [4:33] (10/7/21)
  11. Going Where the Lonely Go [4:10]
  12. Somebody Was Watching Over Me [5:02]
  • Robert Plant (vocals)
  • Alison Krauss (vocals)
  • T-Bone Burnett (producer)
  • Marc Ribot, David Hidalgo, Bill Frisell, Buddy Miller (guitar)
  • Russ Pahl (pedal steel guitar)
  • Dennis Crouch, Viktor Krauss (bass)
  • Jay Bellerose (drums)


Czternaście lat po pierwszej współpracy, ten nieprawdopodobny duet spotyka się ponownie, aby zaprezentować nam dobrze dobrany wybór coverów, które obejmują całe pokolenia, dodając do każdego z nich swoją fascynującą tożsamość. Wyprodukowany, podobnie jak poprzedni lp przez T Bone Burnetta, „Raise the Roof” jest mrocznym i kosmicznym zbiorem melodii, w których głosy Alisson Krauss i Roberta Planta bez żadnych zahamowań podają nam najwyższej jakości dźwięki. Klimat w jakim występują razem wywołuje dreszcze ale ich głosy nie łączą się w symbiotyczną całość. Zamiast tego mamy perliste barwy, które zyskują siłę dzięki kontrastowi i dystansowi, energię, która zdaje się być generowana w przestrzeni pomiędzy nimi. Dzieli ich płeć i pokolenie, trening i tradycja a także atlantyckie wpływy między ich ojczyznami. Plant pochodzi z Black Country w brytyjskim West Midlands, a Krauss z Illinois, gdzie w młodym wieku stała się cudownym dzieckiem skrzypiec, a następnie gwiazdą bluegrassu. Bez względu na to, jak elegancko harmonizują, ucho słyszy ich jako dwie indywidualności, niezależne muzycznie umysły dokonujące wyborów w reakcji na siebie nawzajem. Drobne szczegóły tego połączenia i odpowiedzi, podejścia i odwrotu, wplecione w każdą piosenkę, są tym, co sprawia, że ich współpraca jest tak satysfakcjonująca przy wielokrotnym słuchaniu. Bogactwo tych melodii jest w równym stopniu zasługą głosów jak i aranżacji instrumentalnych. Burnett ponownie zebrał trzon zespołu, który grał na poprzednim krążku – geniusza gitary Marca Ribota, perkusistę Jaya Bellerose’a i basistę Dennisa Croucha a wzbogacił ich o niedorzeczne bogactwo, włączając w to między innymi wirtuozów gitary jazzowej i country Billa Frisella i Buddy’ego Millera, Davida Hidalgo z Los Lobos, grającego na regionalnej meksykańskiej odmianie gitary, jaranie oraz sesyjnego muzyka z Nashville, Jeffa Taylora, grającego na egzotycznych antykach, jak dolceola i marksofon. Dźwięk nie przytłacza ale często jest gęsty, jeden z muzyków szkicuje liście, podczas gdy drugi śledzi zygzaki owadów i ptaków pomiędzy nimi. Jednak to Krauss i Plant pozostają głównymi atrakcjami, podobnie jak same utwory. Weźmy taki „Go Your Way” prawie zapomnianej Anne Briggs, w którym Plant czule pieści melodię a całość zbliża się do koronnego klejnotu Led Zeppelin III „That’s The Way”. Zmiany stylistyczne jak np., połączenie miękkiego wokalu Planta z uwypuklonym rytmem perkusji i smutną stalową gitarą w przemyślany sposób zmieniają  utwór w list pożegnalny: „Siedzę cerując twoje ubrania/ Których nigdy nie założysz/ Gotuję codzienne dla ciebie/ ale biada mi…”. Natomiast Alisson w „It Don’t Bother Me” Berta Janscha, z mocnym przekonaniem wciela bunt prostego życia: „Przekręcasz moje słowa/ Jak splecione trzciny… Ale nie przeszkadza mi to, co mówisz/ Nie, nie, po prostu mi to nie przeszkadza”. I ta dwoistość panuje na całej płycie. Robert jest przekonujący i komfortowy w „Searching for My Love”, najdelikatniejszym i najbardziej niewinnym numerze na tym krążku. Magnetyczne gitarowe riffy świetnie współgrają z jego bezkresnym wokalem. Tymczasem Krauss przejmuje inicjatywę w historycznym „Last Kind Words Blues”, gdzie jej głos wznosi się ponad wszystko, niczym słonecznik zmierzający ku słonecznemu światłu. Przeciwstawne brzmienia pary wokalistów w połączeniu z delikatnymi pląsami Marca Ribota na banjo i hipnotyzującą mandoliną Stuarta Duncana, przywodzą na myśl symetrię wokalną Planta z jego inną żeńską partnerką w duecie, nieśmiertelną folkową wokalistką, Sandy Denny, jedyną która gościła na jakiejkolwiek płycie Led Zeppelin. Na albumie pojawia się jedna oryginalna kompozycja Planta i Burnetta „High and Lonesome”, utrzymana w tonacji bluesowej przywołuje przeszłość samego Plant’a. Następnie Krauss przywraca spokój wiernym, ale porywającym wykonaniem hitu country Merle’a Haggarda z 1982 roku, „Going Where the Lonely Go” a cały album zamyka utrzymany w stylu gospel „Somebody Was Watching Over Me”. I to wystarczy. Wystarczy aby bez zająknięcia włączyć ponownie całą płytę i delektować się nią a także podziwiać piękno muzyków, którzy już nic nie muszą ale chcą.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz