niedziela, 1 sierpnia 2021

THE KINKS - The Kink Kontroversy /1965/


1. Milk Cow Blues (3:41)
2. Ring the Bells (2:18)
3. Gotta Get the First Plane Home (1:47)
4. When I See That Girl of Mine (2:10)
5. I Am Free (2:28)
6. Till the End of the Day (2:20)
7. The World Keeps Going Round (2:35)
8. I'm on an Island (2:15)
9. Where Have All the Good Times Gone (2:50)
10. It's Too Late (2:33)
11. What's in Store for Me (2:05)
12. You Can't Win (2:42)




Miałem opisać inną płytę, miał to być „Something Else by The Kinks”. Gdy wrzuciłem do odtwarzacza płytkę, pierwszy numer wpieprzył kolano prosto w sufit. Przecież to pełen czadu, garażowy „Milk Cow Blues”. No tak. Pomyliłem krążki. Ale to nic. The Kinks uwielbiam, więc nie ma problemu.

Zmiana - to motyw, który towarzyszy zespołowi od początku kariery, pchając do przodu wielkie rzeczy i po drodze oferując kilka własnych odjazdów. Z perspektywy czasu wydaje się dziwne słyszeć, jak The Kinks opowiadają się za potrzebą zmian już na swoim trzecim albumie – wydanym zaledwie 13 miesięcy po debiucie, no ale to były lata 60-te, które zmieniały co tydzień oblicza muzyki.

„The Kink Kontroversy” postrzegany jest jako ostatni z wielkich albumów w stylu „Merseybeat” Kinksów, a ostatnie nagranie „You Can’t Win” odzwierciedla dźwięk i furię ich rhythm and bluesowych korzeni. Ta era widoczna jest jeszcze na okładce płyty. Zbliżenie Dave’a Daviesa w czerwonym swetrze wzmocnionym akordem mocy gitary granym tak szybko, że jego ręka wciąż jest plamą. Tak brzmiały dwie pierwsze płyty The Kinks, podobnie jak „Till The End Of The Day” z bliskim riffem „You Really Got Me”.

Jak już pisałem otwierający „Milk Cow Blues” to jeden z najlepszych numerów otwierających album w historii. Wspaniały wir agresywnej gitary Dave’a zajmuje tylko dziesięć sekund, aby wprowadzić cię w gniewną piosenkę. Przekazując całą tłumiona wściekłość, The Kinks przekształcają nawiedzony bluesowy oryginał Sleepy’ego Johna Estesa w krzykliwy atak skowronów w pełnym burzy gniewie. Rytmiczna gitara Raya brzmi jak dokuczliwa żona, doprowadzająca do irytacji niejednego męża. Szalona i zbuntowana piosenka prowadzi do zabójczego finału, który osiąga prawdziwy szczyt gniewu, gdy gościnnie Nicky Hopkins nagle pojawia się znikąd na pianinie i stopniowo lgnie ku delikatnej, wrzącej furii.

Jednak wszystko inne co następuje po tym numerze to The Kinks w nowym stylu. Stery przejmują bracia Davies i umiejętnie piszą wspaniałe piosenki. Szczególnie utwory Raya utrzymywały zespół na powierzchni i przyczyniły się do tego, gdzie The Kinks wylądowali. Melodie Raya mają dla mnie poczucie nostalgii i melancholii. Kiedy się nad tym zastanowić, może to mieć wiele wspólnego ze stylem pisania piosenek Briana Wilsona. Obaj panowie nie boją się wyobcować i zamiast śpiewać o seksie, narkotykach i rock’n’rollu, piszą oryginalne piosenki, które nie mają nic wspólnego z czasami, kiedy zostały nagrane i wyprodukowane. Raczej szukają schronienia w małej wiejskiej chacie lub na samotnej wyspie.

To dlatego dostajesz piosenki takie, jak „I’m on an Island”, utrzymana w formie calypso tworzy idylliczną scenerię izolacji i spokoju? Choć mam wątpliwości, nieszczęście czai się. Przełomem z pewnością są utwory „Where Have All The Good Times Gone” i „The World Keeps Going Round” w których Ray ujawnia się jako pisarz znużonych, zrezygnowanych piosenek, których nikt inny nie pisał i niewielu autorom udałoby się stworzyć tak ładne melodie. Zresztą „Where Have All The Good Times Gone” ma brzmienie, które wydaje się poprzedzać późniejszego Dylana, z brzęczącymi gitarami i jękliwym głosem.

A Dave i jego „I Am Free”. Tu dodaje imponującego, eklektycznego brzmienia i sprawia, że może wędrować wszędzie gdzie tylko ma ochotę. „The Kink Kontroversy” ukazuje nam jak w niewiele ponad rok, zespół przeszedł muzycznie i technicznie.

To można usłyszeć w „Till The End of the Day”, twardym garażowym wykopie wykorzystującym mocne akordy, chwytliwy refren i słodkie solo. Posłuchaj go do końca gdy zespół przyspieszy tempo! Bezcenny materiał.

Świetnie sprawdzający się jako „spokojny po burzy” jest numer „Ring the Bells”. Jej urok może początkowo umknąć ale po chwili delikatna linia gitary i gruchający wokal Raya sprawia, że ta głupiutka piosenka o miłości, daje marsz weselny?

I tak jak słuchasz tej płyty to z łatwością możesz ten przełomowy moment wypatrzeć. Wiele tego co tu jest już za chwilę znalazło się na światowym rynku. To nie byli naśladowcy. Po prostu muzyka się rozwijała i inni muzycy podążali tą samą drogą co The Kinks, ale każdy z nich miał też coś do dodania od siebie i dlatego powstało w tamtych latach wiele wspaniałej muzyki.

Zespół braci Davies oczywiście nie byłby taki gdyby nie świetna sekcja rytmiczna, która i tu jak na poprzednich albumach pokazała fajny drive’a i to specyficzne czucie, tak potrzebne braciom Davies.

Mick Avory i Pete Quaife pamiętałem o Was.










 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz