Drums – Jonathan Craig Small
Lead Guitar – Richard McKenner
Lead Vocals, Piano, Organ – William Joseph Martin Joel
Vocals, Tambourine – John Edward Dizek
William Martin Joel Joseph zanim
został popularnym piosenkarzem, w latach sześćdziesiątych występował w grupie o
nazwie The Hassles. I pewnie nikt by nie pamiętał tego zespołu, właśnie gdyby
nie fakt, że występował w nim późniejszy wykonawca tak popularnego hitu jak:
„Uptown Girl”. Pamiętacie ten teledysk i te dłuuuuugie nogi.
Tak. The Hassles to grupa w której
debiutował na scenie muzycznej Billy Joel. To wprawdzie nie jest pierwszy jego
zespół ale jest to pierwsza grupa z którą nagrał płytę. W ciągu dwóch lat
istnienia The Hassles wydał dwa albumy i kilka singli. Istnieją wcześniejsze
nagrania Billy’ego Joela z grupą The Lost Soul w postaci dema ale sam muzyk
wolałby aby nikt o nich nie pamiętał. On sam miał wtedy niespełna piętnaście
lat a i jego koledzy z zespołu wcale starsi nie byli. Cztery osoby z
dziecięcego The Lost Soul zebrały się w 1967 roku aby założyć swoją pierwszą
dorosłą grupę, nazywając ją The Hassles. Ona też nie była zbyt dojrzała,
najstarszy z nich, gitarzysta prowadzący
miał 20 lat a reszta to byli jeszcze nastolatki. Ich muzyka zawierała mieszankę
podobną do Vanilli Fudge, The Young Rascal i brytyjskiej Spencer Davis Group. Ciężkie
klawisze, imitujące brzmienie kolegów z Long
Island robiły potężne wrażenie co zaowocowało rychłym podpisaniem
kontraktu płytowego z dużą wytwórnią United Artists Records. W listopadzie 1967
roku został wydany debiutancki album zespołu. Płyta w większości wypełniona
była coverami, była to polityka firmy wydającej: lepiej nagrać popularne
piosenki niż niepotwierdzone własne.
Ale trzy utwory autorstwa muzyków
grupy pokazują, że jak zwykle działania wytwórni były za bardzo zachowawcze.
Już rozpoczynający płytę „Warming Up” będący czysto instrumentalnym wstępem
ostro traktuje przyszłe numery na albumie. Drugą piosenką Joela jest „I Can
Tell” znajdująca się na drugiej stronie płyty. To soulowo rockowa pełna werwy
niespodzianka ze świetną partią instrumentalną oddająca ducha Motown. Trzeci
numer napisany przez Joela wraz z producentami albumu Tonym Michaelsem i Vinnie
Gormanem to „Every Step I Take (Every Move I Make)”. I to kolejny dowód fantastycznie
utrzymanej w klimacie płyty piosenki. Smaczku dodaje pojawienie się pięknej
melodii pod koniec utworu. Reszta to covery, ale bardzo umilające słuchanie i
potrząsanie stópką od czasu do czasu. Będący drugim numerem na płycie „Just
Holding On” jest znakomitym, napędzającym numerem z kilkoma rozmytymi
gitarowymi wybuchami i ekspresyjnym wokalem. Interpretacja klasyka grupy
Traffic „Coloured Rain” nagrana została zanim został w Stanach opublikowany
debiut grupy Steve’a Winwooda. Wokalnie Joel trzyma się oryginału ale pod
względem instrumentalnym The Hassles uchwycił więcej psychodelii. Hammond
wiruje na obrzeżach a gitarzysta prowadzący truje swoją gitarą ubarwiając nuty
bardzo emocjonalnie. To bardzo dobra wersja klasyka. I kolejna: „I Hear Voices”.
Najlepszy utwór na płycie? Popowy z odmienioną duszą soulowy wysiłek, mocno
zagłębiający się w psychodeliczne klimaty, przedstawiający narkomana podczas
zażywania narkotyku, który zamiast przyjemnych doznań, powoduje paranoję z
rozbrzmiewającymi wszędzie głosami.
Stary przebój z 1956 roku,
wykonywany m.in. przez Elvisa Presleya i The McCoys, „Fever” tutaj jest mocno
nie do poznania. The Hassles przerobili ten rhythm and bluesowy materiał w
prawdziwy hard rockowy numer, wrzucając nawiedzone ciężkie gitarowe riffy.
Wokal pracuje w rozdzierającej modzie soul a organy starają się jeszcze mocniej
wykrzyczeć „Fever”. Och, to można słuchać i słuchać, szkoda, że producenci
wyciszyli całość. Najdłuższym utworem na płycie jest ponad pięciominutowy
„Giving Up”, znany z nagrania Gladys Knight & The Pips z 1964 roku. Tutaj
mamy zwolnioną aranżację podkreślającą smutek i samotność porzuconego kochanka.
Imponują pełne wokale, którym warstwa instrumentalna użycza swojej duszy. To
jak poważnie chłopaki traktowali cudzy materiał pokazuje „A Taste Of Honey”,
The Beatles. Poważnie komplikują znaną wersję, nieustannie zmieniając tempo,
obciążając je potężnymi bębnami i organami Hammonda. Cudowna wersja.
No cóż, sądząc po nieznanej
grupie, debiutancki album nie sprzedawał się żwawo, a mimo to United Artists
dali The Hassles drugą szansę. Dwa lata później zespół wydał swój drugi album –
„Hour of the Wolf”, w którym Billy Joel otrzymał całkowitą swobodę jako autor.
Napisał prawie wszystkie piosenki, w połowie samodzielnie, w połowie we
współpracy z innymi muzykami grupy. Jednak The Hassles rozwiązali się wkrótce
po wydaniu drugiego albumu. Pozostała jak zwykle pełna duszy muzyka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz