1. Introduction/Rock And Soul Music/Love (Joe McDonald, Barry Melton) - 6:15
2. Here I Go Again (Joe McDonald) - 4:42
3. It's So Nice To Have Your Love (Joe McDonald) - 6:31
4. Flying High (Joe McDonald) - 12:36
5. Doctor Of Electricity (Barry Melton) - 9:10
6. Donovan's Reef Jam (Joe McDonald, Steve Miller) - 38:18
Country Joe & The Fish
*Country Joe McDonald - Vocals, Guitar
*Barry Melton - Vocals, Electric Guitar
*David Cohen - Guitar, Keyboards
*Gary "Chicken" Hirsch - Drums, Percussion
*Jack Casady - Bass
Guest Musicians
*David Getz - Drums
*Mickey Hart - Drums
*Jerry Garcia - Guitar, Harp
*Jorma Kaukonen - Guitar
*Steve Miller - Guitar
Country Joe & The Fish powoli zmierzał
ku końcowi. Występy w Nowym Jorku w 1969 roku, w Fillmore East wraz z Procol
Harum i Ten Years After były tymi, które chciano uchwycić na taśmie aby dać
pożegnalny album. Jednak atmosfera występów nie sprzyjała dobremu widowisku.
Zanim dwa pierwsze zespoły skończyły grać swoje sety, był środek nocy i zarówno
publiczność jak i muzycy Country Joe & The Fish byli zbyt osowiali, by ich
muzyka się wydarzyła. Na szczęście pojawiła się jeszcze jedna szansa. U siebie
w domu w Fillmore West zespół postanowił dać swój pożegnalny koncert,
zapraszając na niego swoich przyjaciół. Wprawdzie już bez basisty Bruce’a Barthola,
który wyjechał do Anglii aby założyć formację Formerly Fat Harry, ale za to na
jego miejscu znalazł się Jack Casady z Jefferson Airplane.
Pierwotnie zespół był duetem folkowym
powstałym gdy Joe McDonald i Barry Melton przybyli do Berkeley w 1964 roku.
Występując w różnych klubach powoli rozkręcali się aby na początku 1966 roku
zamienić instrumenty akustyczne na elektryczne i wraz z paroma muzykami założyć
zespół znany jako Country Joe & The Fish. Pod koniec 1966 roku grupa
podpisała kontrakt płytowy z Vanguard Records i nagrała dwa pierwsze albumy.
Bez wątpienia są to prawdziwe klasyki psychodelicznej sceny San Francisco
stawiane na równi z „Surrealistic Pillow” i „Anthem Of The Sun”.
Gdy pod koniec 1968 roku Joe i Barry chcieli
zmienić konfigurację zespołu postanowili zrobić ostatnią rundę dla oryginalnego
składu, który powstał w kawiarni Jabberwock w Berkeley.
Jeśli masz zamiar urządzić przyjęcie, zrób
to.
12 stycznia była niedziela i ostatnim
numerem podstawowego oryginalnego składu Country Joe & The Fish była 38
minutowa wersja piosenki Donovana „Donovan’s Reef”, w której dołączyli do grupy
ich przyjaciele Steve Miller, Jorma Kaukonen, Mickey Hart i Jerry Garcia.
Jednak poprzeczka postawiona była bardzo wysoko. Gdy chłopaki sobie oblewali
zakończenie pewnego etapu, siedząc z tyłu sceny, na scenie produkował się nowy
zespół z Anglii z facetem, który grał kiedyś w The Yardbirds, a którego album
jeszcze się nie ukazał. Led Zeppelin bo o nim mowa dał świetny bardzo wybuchowy
koncert i naprawdę były wątpliwości czy publika chwyci jeszcze dźwięki Country
Joe McDonalda i jego kompanów.
Ale tu zadziałała magia i wyjątkowość.
Impreza, która trwała za kulisami tak długo
w końcu doszła do końca, i zespół i ich
przyjaciele wyszli, by zagrać w ogniu podniecenia i dużej ilości kontrolowanych
substancji. To, że możemy usłyszeć te dźwięki zawdzięczamy inżynierowi
nagraniowemu Edowi Friednerowi, który zapewnia bardzo dobry dźwięk na żywo po
tym, jak miał przygodę, gdy musiał bronić ciężarówki zespołu przed jakimś ulicznym
gangiem. Na szczęście skończyło się na krzyku i pomachaniem butelkami.
Friedner: „Gdy wszystko już było dobrze i
upewniłem się, że wszyscy grają a dźwięk dochodzi do furgonetki, wyszedłem i
spojrzałem na scenę. Oto jeden z najwspanialszych składów muzyków San Francisco,
jakie kiedykolwiek widziałem – a każdy z nich pasował do swojej osobowości
scenicznej. Jorma pochylał się nad swoją gitarą, Steve kołysał się w górę i w
dół, Jerry studiował struny, Joe na wpół się uśmiechał a Barry kroczył po swoim
kawałku sceny. To było tyle show-buissnessu, co muzyki. W tym momencie zdałem
sobie sprawę, jak daleko zaszliśmy wszyscy, odkąd po raz pierwszy zobaczyłem
wszystkich grających w parkach Berkeley i małych klubach zaledwie kilka lat
wcześniej”.
Dwa pierwsze numery jakie grupa zagrała to
typowe piosenki popowe w duchu psychodelicznego Country Joe and The Fish. „Rock
& Soul Music / Love” jest bardzo energetycznym początkiem przy którym wybuchy
Led Zeppelin były pierdnięciem, wprawdzie słonia ale…
Piękny klimatycznie zagrany „Here I Go Again”
zawsze mnie rozczula. Idący marszowo od początku wpina się łagodząc brzmienie
gdy pianino łka nad gitarową solówką Barry Meltona.
Powoli wchodzimy w kolorowe sny, pod letnie
konary i parasole liści i serce, które upadło.
„It’s So Nice To Have Your Love” to
efektywny ponad sześciominutowy bieg gdzie bossa nova wychyla się z głośników.
Jesteśmy w kawiarence przy bulwarze nad Sekwaną i młoda mademoiselle serwuje
nam kawę. Nawet nie da się oparzyć choć druga część numeru już prowokuje do
tańca. Nadal w rytmie południowo amerykańskim Melton wygrywa swoje solo,
dopijając kawę żegna panienkę zadziornym całusem.
No i zaczyna się!
Wychodzący w mglistych otchłani „Flying
High” nie zostawia złudzeń. Najwyraźniej Casady ma chody u inżyniera.
Wzmacniacz basu podkręcony niemiłosiernie wbija struny po kolei w słuchacza. W
oczekiwaniu na czerwony bukiet Melton przynosi śródziemnomorską paletę barw a
gdy Chicken Hirsch ciasno bębni, klawiszowe wizerunki upamiętniają sklepikową
nostalgię. Ale to bas jest tu najważniejszy.
Podobno koncert ten trwał około czterech
godzin. To musiało być wydarzenie! A uczestniczyć w nim na żywo byłoby
dopełnieniem wędrówki.
Barry Melton napisał piosenkę „Doctor Of
Electricity”, w której znajdujemy inspirującą grę między gitarą a basem, a
wszystko to wsparte jest świetną grą na klawiszach. Koncerty Country Joe &
The Fish często opierały się na jamach, chociaż ich forma różniła się nieco w zależności
od kaprysów Joe i zespołu. Dzięki zdolności reagowania na nagłe muzyczne
zwroty, dla muzyków nie było problemu włączyć w swoje szeregi paru przyjaciół.
Ten ostatni numer trwał 38 minut a może 380
minut lub 3800 minut!!!
Nadeszła chwila!
Odkryć swą wolę na zawsze i żaden odlot w
dawny Byt dalszy niż gwiazdy nie znajdzie schronienia w tym ciemnym rozchwianym
porcie nieznośnej muzyki. Barry zaczyna i nie masz już ucieczki w Siebie, Jorma
stoi w płomieniach a Jerry wydaje w świat bilion drzwi do nowego Bytu. Oto moje
ręce, moja czaszka przerażona. Niszczyciel bez twarzy!
Biały ekran wypełniony kolorowym barwami wydyma się i napręża.
Wybuch!!
Steve ma swój czas, grając „Miller Riff” a wynik zostaje uchwycony. Muzyka sfer, która kończy się ciszą a jedwabista pajęczyna błyska o świcie pod drzewem obok którego siedzę. Mamy tutaj prawdopodobnie jedno z najbardziej najlepszych i najbardziej ekscytujących nagrań na żywo ze wszystkich epok.
To był jeden z tych momentów lat 60-tych,
które już nigdy nie powrócą- słuchanie go ponownie po tylu latach przywraca ten
moment i nastrój tamtych chaotycznych lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz