„Crosby, Stills & Nash” to niezwykle
bogaty i wpływowy debiutancki album „super grupy” o tej samej nazwie. Ale to
nie był tylko zespół, to było coś więcej. Trzy krnąbrne gwiazdy mogły uleczyć
swoje zranione ego po widocznym załamaniu ich karier. David Crosby miał swoje
starcia z The Byrds, które doprowadziły do jego zwolnienia, Graham Nash był
niezadowolony z kierunku, w jakim podążali The Holies a Stephen Stills był już
swego rodzaju niezależnym autorem piosenek/muzykiem po rozpadzie Buffalo
Springfield. Razem stworzyli muzykę będącą oryginalnym zwrotem z folku,
country, bluesa i rocka, zwieńczoną mistrzowskimi harmoniami wokalnymi. Crosby
wraz z Stillsem spotkali się podczas nieformalnego jamu z Paulem Kantnerem z
Jefferson Airplane. Crosby znał Nasha z trasy koncertowej po Wielkiej Brytanii
w 1966 roku z udziałem The Byrds i The Hollies. Trzej muzycy po raz pierwszy
wystąpili razem na prywatnej imprezie w lipcu 1968 roku, gdzie od razu zdali
sobie sprawę, że mają wyjątkową chemię wokalną. Muzycznie to Stills przyjął
główną rolę, dostarczając większość głównych gitar, basu i instrumentów
klawiszowych wraz z partiami wokalnymi. Crosby i Nash dodali do wokalu trochę
gitary akustycznej i / lub rytmicznej a perkusję zapewnił Dallas Taylor.
Prosta, zaimprowizowana okładka albumu przedstawia trzech członków siedzących
na kanapie przed opuszczonymi domami na kilka dni przed ich wyburzeniem.
Album zaczyna się w najlepszy możliwy sposób
znakomitym numerem „Suite: Judy Blue Eyes” autorstwa Stillsa a napisanym dla Judy
Collins piosenkarki folkowej, byłej jego dziewczyny. To jest siedmio i pół
minutowe muzyczne arcydzieło będące wczesnym przykładem prawdziwie progresywnej
muzyki zbudowanej na akustycznych rytmach i harmoniach w czterech odrębnych
sekcjach. Pierwsza sekcja to tradycyjny popowy utwór, druga, wolniejsza
skupiona została na trzyczęściowych harmoniach, zakończona krótkim akustycznym
prowadzeniem Stillsa. W trzeciej części grana jest wyjątkowa perkusja z pełnym
bębnieniem, wprowadzającym klimatyczną część końcową, w której znajdują się
hiszpańskie teksty towarzyszące słynnemu wokalowi „doo-doo-doo-da-doo”. To
zadziwiająca piosenka w której każda sekunda jest rzeczywiście fantastyczna.
Następną w kolejce jest kreacja Nasha,
„Marrakesh Express”. Chociaż to banalna raczej sprawa, pozostaje bardzo
przyjemna. Zawiera niezapomnianą, dobrze przygotowaną gitarę prowadzącą
autorstwa Stillsa, unoszącą dźwięk przypominający sitar. Nie sposób przestać
się zastanawiać, co Nash palił „wydmuchując kółka z dymu” podczas tej marokańskiej
podróży. Utwór stał się hitem pop, osiągając top 10 na listach przebojów
Bilboardu.
Mistyka oraz magia wkracza w nas podczas
kolejnego numeru, którym jest „Guinnevere” Davida Crosby’ego. To bardzo łagodny
i hipnotyzujący utwór, który nigdy nie nabiera tempa ani intensywności i
zawiera dziwne strojenie i metrum. Ten mglisty epos wiruje i kołysze się w
swoim cudownym blasku a kończy się optymistycznym stwierdzeniem „We will Be
Free”.
Po tej niezwykłej trylogii piosenek
następuje luźniejszy „You Don’t Have To Cry”, będący przyjemnym numerem z
wpływami country i odrobiną pedal steel guitar. Pierwsza stronę albumu kończy
„Pre-Road Downs”, który zawiera naprawdę fajne efekty na gitarze prowadzącej i
funkowym basie.
„Wooden Ships” jest piosenką, która pochodzi
z oryginalnego jamu Crosby’ego, Stillsa i Kantnera (który jest współautorem
piosenki i nagrał własną wersję z Jefferson Airplane). Ociekająca
postapokaliptyczną wizją świata melodia porusza struny podczas głośniejszych
efektów. Lekko płynące harmonie pomagają zebrać czarne wilgotne jagody z
pochłoniętej mchem ściółki leśnej. Otwierające się kolejne minuty zaczynają
dryfować w stronę czysto folkowych melodii. „Lady of the Island” to prawie w
całości Nash, Stills dodaje trochę wyluzowanych harmonii w duecie. „Helplessly
Hoping” powraca do bogatych harmonii z pięknie wykonaną, wyselekcjonowaną
akustyką, która stanowi jedyny podkład w całej tej kwintesencji Crosby’ego,
Stillsa i Nasha. Opowiadający o zamordowaniu liberalnie myślącego Bobby’ego
Kennedy’ego, „Long Time Gone” jest autorstwa Crosby’ego, który wyraźnie był
jego zwolennikiem. To pop rockowa piosenka w stylu lat 60-tych, w której Stills
gra na świetnym funkowym basie, organach, z zagrywkami gitary prowadzącej w
całej zwrotce i fantastycznie mocnymi harmoniami w kontekście rockowym podczas
refrenu. Ten wspaniały debiut kończy się znakomitym, „49 Bye-Byes”, rockowym
walcem prowadzonym przez przerywane organy i świetniejszy, wieloczęściowy wokal.
Piosenka rozpada się na kilka interesujących sekcji dążąc do prawie osobnej
mini suity.
Album „Crosby, Stills & Nash” osiągnął 6
miejsce na liście albumów Bilboardu.
Po jego wydaniu grupa zagrała głośne
koncerty, w tym na słynnym Woodstock Music Festival, gdzie połączyła się z
Neilem Youngiem i osiągnęła niebywały wpływ na amerykańską muzykę początku lat
70-tych.
szkoda że zbiorcze ego i nałogi tych muzyków, nie pozwoliły już nigdy nagrać,
OdpowiedzUsuńtak wielkiej płyty razem, stracony potencjał moim zdaniem.
Tu faktycznie są na wyżynach. kolejna z 1977 CSN tez ma swój urok, tkwi w podobnej stylistyce i może się podobać. Na szczęście jako kwartet nagrali wspaniałą Deja Vu.
OdpowiedzUsuń