Gdy przystępowano do renowacji fresków Michała Anioła na suficie Kaplicy Sykstyńskiej wśród miłośników sztuki i krytyków na całym świecie wybuchło prawdziwe oburzenie. Płakali, że fałszowanie tak ukochanego arcydzieła jest bluźnierstwem, ale kiedy kurz i niedoskonałości wieków zostały usunięte, na freskach pojawiły się nowe warstwy głębi i koloru, których nikt wcześniej nie zauważył. Zarówno krytycy jak i fani płakali, gdy okazało się, że oryginalne nagrania Beatlesów zostaną wykorzystane jako ścieżka dźwiękowa do nowego programu Cirque de Soleil na Vegas Strip. Klasyczne utwory z katalogu zespołu zostały zremiksowane i zremasterowane co w oczach fanów The Beatles jest akcją równoznaczną ze zdradą. Jednak pomimo krytyki, Sir George Martin, producent nagrań Beatlesów, był zdeterminowany, aby stworzyć nową wizję znanych numerów zespołu. Pozostający wiernie w duchu Johna, Paula, George’a i Ringo album „Love”, jest wielkim dziełem George’a Martina i jego syna, Gilesa a także wspaniałym hołdem dla zmarłych Johna Lennona i George’a Harrisona.
„Love” to kawałki i fragmenty ponad 130
nagrań Beatle wykorzystanych do stworzenia pięknego kolażu dźwiękowego, który
płynie od otwarcia do zamknięcia.
Piosenki są ze sobą połączone, linie wokalne
i aranżacje symfoniczne tworzą karmelowe pola a odrębne utwory przenikają się
jedne w drugie. Efekt jest taki, że tworzy się jeden ciągły krajobraz
dźwiękowy, od pierwszych nut po szczyt Lata Miłości.
Znajomość płyt The Beatles jest jak
przysłowiowa mapa zapisana liniami na dłoniach i jest zawsze pod ręką. Nawet
przypadkowi słuchacze, świadomie lub nie, mają większość katalogu zespołu
osadzoną w swojej podświadomości. To, że nowe miksy Martinów znajdują głosy i
instrumenty w niewłaściwych miejscach nic nie szkodzi tylko dodaje posmaku gdy
uświadomimy sobie, że wszystkie one wywodzą się ze wszechświata Abbey Road.
Album zaczyna ciche świergotanie ptaków, po
czym eteryczne harmonie wokalne „Because” nadają scenie delikatną, magiczną
wyrazistość. Kontrapunkt jest bardzo celny. Początkowy akord „A Hard Days
Night” płynnie przechodzi w jedyne solo perkusyjne Starra ( w karierze?) aby za
chwilę w jakiś sposób zmienić się w „Get Back”. Tutaj zdajesz sobie sprawę,
czego możesz się spodziewać po całej płycie a raczej czym może ekipa Martinów
cię zaskoczyć. Muzyka The Beatles jest tak głęboko wchłonięta przez naszą
świadomość, że możemy odtwarzać piosenki w naszych głowach, kiedy tylko
zechcemy. Dlatego pomysł, by ktoś zrobił coś nowego z katalogiem – miksowanie i
dopasowywanie różnych piosenek, łączenie całości w epicki zestaw – jest
ekscytujący. Każda próba bawienia się tą muzyką jest jak dalekosiężna operacja
mózgu. Zgniecione fragmenty są tutaj tylko przyprawą, sporadycznym drażniącym
efektem, który przypomina nam, że nie siedzimy tylko i słuchamy The Beatles.
Dzięki tym subtelnym zmianom tu i ówdzie, „I am the Walrus” lśni jak arcydzieło
awangardowego zapomnienia. Posłuchajcie co dzieje się w „Drive My Car”. Rejestracja
zestawienia zajmuje chwilę, znajome są nam zarówno dęciaki jak i refren a potem
poszarpane solo gitarowe McCartneya z „Taxman” zastępuje solówkę z „Drive My
Car”, a następnie przechodzi z powrotem do solówki z pierwotnego numeru. To
dowcipna sztuczka, która ma doskonały sens konstrukcyjny. Ale chwila
zwątpienia. Czy to się naprawdę właśnie wydarzyło? A może to zawsze się
zdarzało, przez lata, lata i niezliczone ilości słuchania, a ja dopiero teraz
to zauważam?
Nie. W swojej największej i najbardziej
zuchwałej sztuczce Sir Martin wykorzystuje metodę wycinania i wklejania, aby
nasycić niektóre utwory lśniącym obłoczkiem. Każdy z muzyków The Beatles ma
swoje materiały wzięte na warsztat przez Martinów. McCartney ma tutaj mnóstwo
swojego podstawowego materiału, Lennon nie stroni od bardziej abstrakcyjnych,
kwaśnych kawałków (w tym akustyczna wersja demo „Strawberry Fields Forever”).
Tego wszystkiego można się spodziewać, ale miło jest widzieć, że sam Harrison
przeszedł przesłuchanie z dużą ilością materiału no a Starkey. Cóż, można
oczekiwać, że jego kompozycja „Octopus’s Garden” zdobędzie pozytywną ocenę aby
zawitać na „Love”. No i wersja tego numeru nigdy nie brzmiała lepiej dzięki
sprytnemu nowemu otwarciu (fragment „Good Night”) a także połączeniu go z
efektami dźwiękowymi z „Yellow Submarine”. Z pewnością wysunięta na pierwszy
plan gra Ringo na perkusji jest ogromną atrakcją i chciałbym zobaczyć jego
twarz, gdy chichotał z nostalgią podczas premiery. Połączenie różnych części
„Tomorrow Never Knows” i „Without You/Without You” pokazuje wpływ wschodniego
mistycyzmu z brzęczącym sitarem i tekstami inspirowanymi Tybetańską Księgą
Umarłych. Wygląda na to, że George Harrison i Ringo Starr w końcu dostają swoją
zasługę na tej płycie po wszystkich latach pozostawania w cieniu Johna i Paula.
Okrojona akustyczna wersja „While My Guitar Gently Weeps” ujawnia duchowy cud i
tęsknotę Harrisona, stając się lśniącym diamentem na linii horyzontu.
Jeśli nadal nie wiesz o co chodzi, w
zasadzie wszystko, co musisz wiedzieć, to jedno: to jedna gigantyczna mieszanka
piosenek The Beatles, ułożona warstwowo, biegnąca od jednego utworu do drugiego
z gracją i bez wysiłku. Na przykład spowolnione intro do „Lucy in the Sky of
Diamonds” czyli jak „Blackbird” w cudowny sposób staje się „Yesterday”. A czy
właśnie usłyszałem riff gitarowy „Hey Bulldog” w „Lady Madonna”? a świetny
„Being for the Benefit of Mr. Kite” wpada bezpośrednio w potężny refren „I Want
You(She’s So Heavy)”, który dodatkowo wzmocniony jest przez dodanie wokali z
„Helter Skelter”. Jest parę rzeczy, które Martinowie zostawili prawie w stanie
dziewiczym. Ale posłuchaj „Hey Jude”. Przecież wspaniale jest usłyszeć rundę
epickiego refrenu z samym głosem i perkusją. To są nieprzewidywalne ozdoby
wydobytych nut spoza migocących świateł latarni.
Psychodeliczne zabawy Lennona nigdy nie były
obce Martinowi. A tutaj poszło jeszcze dalej. „Strawberry Fields Forever”
cyklicznie przechodzi przez różne nagrania demo, zanim rozkwita w oficjalnie
znanej wersji, no i dodanie orkiestrowego przerywnika „Sgt. Pepper’s Lonely
Hearts Club Band”, solo na fortepianie z „In My Life”, solo na trąbkę z „Penny
Lane”, klawesyn i wiolonczela z „Piggies” a na koniec koda z „Hello Goodbye”.
Te nowe edycje i zestawienia nie są wykonywane wyłącznie ze względu na
eksplozję dźwięku. Harmonia stylistyczna i tematyczna odgrywa dużą rolę w
dokładnym dopasowaniu poszczególnych utworów. W miarę jak album się wyczerpuje,
piosenki stają się perłami i tworzone są samodzielnie.
Dźwiękowy wir wypełniający „Love” powoli się
uspokaja. Ale nie kończy się na orkiestrowej fali z góry do dołu z „A Day in
the Life, która byłaby boleśnie oczywista i odpowiednia. Martinowie zamykają
drzwi przed mroczniejszym, bardziej artystycznym aspektem Beatlesów, pozwalając
aby podnoszący na duchu zespół popowy wprowadził słoneczny klimat na ostatnią
część albumu. „Życie jest łatwe z zamkniętymi oczami i niezrozumieniem
wszystkiego, co widzisz”. Triumfalny „All You Need is Love” doskonale zamyka
album. To wszechogarniająca deklaracja racji bytu dająca Miłość i Wiarę w
lepsze jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz