2. Glowin'
3. Black Widow Spider
4. Barefoot Lady
5. The Patriotic Flag-Waver
6. The Lonesome Guitar Strangler
Psychodeliczne obszary pochodzące
z Babilonu Dr. Johna ujrzały światło
dzienne w styczniu 1969 roku. Drugi album artysty nagrywany był w burzliwym
1968 roku. Szalona wojna w Wietnamie oraz zabójstwa Bobby’ego Kennedy’ego i
Martina Luthera Kinga wstrząsnęły Ameryką i zburzyły wszelkie mury poprawności i opiekuńczości.
Już parę
lat wcześniej
Allen Ginsberg czołowy twórca
Beat Generation w swoim poemacie „Ameryko” pisał:
„Ameryko, oddałem ci wszystko i
jestem teraz nikim,
Ameryko, dwa dolary dwadzieścia siedem centów
17 stycznia 1956.
Nie mogę znieść samego siebie.
Ameryko, kiedy skończymy wojnę
ludzi?
Pierdol się sama swoją bombą
atomową.
Nędznie się czuję, daj mi spokój”.
I w tych wersach zanurzonych w
mrocznym mieście
jakim jest Nowy Orlean, Dr. John rozpisał
dźwięki
wypełniające
„Babylon”.
Nowy Orlean to dziwne miasto
wypełnione atmosferą magii i kultu. Różnorodność wielu kultur przenika przez wizje
twórców
i doprowadza do zakamarków końcowej
stacji metra.
Muzyka Dr. Johna dobrze to
reprezentuje. A kiedy jeszcze trzyma się tej bardzo żyznej gleby, wyniki są
całkiem dobre. W rzeczywistości gdy płyta
się zaczyna tytułowym
numerem czuć
oddech nieokiełzanej atmosfery
wypełniającej przestrzenie. „Babylon” wije się jak wąż w puszce, skupiony wokół
kobiecych chórków,
saksofonu i apokaliptycznych tekstów
dobrego Doktora. Przestrzenny dźwięk
podąża
celowo za chaotycznymi czasami, dezorientując
słuchacza, w którym
znajduje się miejscu. Chory pogląd na ówczesny świat
wypełnia całą
płytę.
Dr. John i jego współpracownicy
przeprowadzili wyjątkowy, jedyny
w swoim rodzaju rytuał voodoo w
Nowym Orleanie, idąc późną
nocą w tajemnicze zaułki
tego miasta. Dziwny dym i lepka mgła
dryfuje nawiedzając skraj zapisu. To kosmiczny i surrealistyczny duch podobny
do eteru, który rozpuszcza się i wyparowuje szukając granicy rozsądku.
Nie można przegapić okładki. To były lata 60-te. Dr.
wygląda, jakby miał na sobie kapelusz centuriona, trzymając coś w ręce,
co wygląda jak noga
od stołu. Co za koleś.
„Babylon” stanowi skoncentrowany produkt, który mimo chaosu i przekleństwa warto jest odwiedzić. Jest mocno pofałdowany i wygląda jakby to Hieronymus Bosch go nagrał.
„Babylon” to rytuał proroka. Prorok rozpoczyna swoje ostrzeżenia i napomnienia dla zboru po tym, jak klawisze karnawału rozpoczynają jego radykalne odrodzenie.
„Sprowadzę teraz na ciebie swój
gniew/ więc teraz czujesz ciężar
prawdy/ doprowadzę cię
jak skała wieków
do morza/ i zniknie kamyk w wieczności/
nikt nie chce ocalić
tego, co pozostawione zostało martwe/
fala przypływowa wykopie
twoją granice”.
Bas, jazzowa perkusja o ciężkich talerzach, fortepian i
saksofon podnoszą natarczywość przesłania szalonego proroka,
który zgrzyta i rapuje. Potem gniew Boży
dudni a klawisze z kazań
cyrkowych pojawiają się
ponownie, tylko na krótko by zniknąć, gdy śpiewacy chóralni
wracają, intonując
z duszą przeklęte
imię miasta o numerze Bestii.
W „Glowin’” wielebny Doktor mówi
nam, że to nie jest
„kraina mleka i miodu”,
ale miejsce gdzie ludzie „sprzedają
swoje dusze za pieniądze”.
Przemierzając ulice i wstępując do
kawiarni Nowego Orleanu po zmroku prorok naucza w kolejnym numerze „Black widow
Spider”. To grube i wredne rytmy basowe i synkopowane uderzenia perkusji
oznaczają, że
biznes sączy się
jak atramentowa czarna smoła w piwnicy.
Brudne i puszyste organy dołączają
do ulicznej walki, a psychodeliczna gitara wiruje i tka nici w sieci splątanej
historią. Egzotyczna czaszka i kości
voodoo pulsuje i poci się z
krwistoczerwonych ust i lśniącej
skóry kobiety o sercu zimnym jak lód,
gdy zmusza na nas do biegu przez popękane
tylne drogi, a niebo mrocznieje z sekundy na sekundę.
„Barefoot Lady” to odpoczynek, ale
taniec potu i węża
nie skończył
się, a tylko wybrał
inną drogę
na skrzyżowaniu.
Stary głupiec
wariuje, gdy jego serce i zmysły biją
w rytm śpiewaczek
i bębnów.
I oto podążamy do najciemniejszej godziny
przed świtem. „Twilight
Zone” pokazuje proroka zmęczonego i
zasmuconego. Jest w głębokiej medytacji. Znajduje się na zewnętrznych granicach
nieznanego kraju. Duchy miasta odwiedzają jego rozgorączkowany mózg. Jego
halucynacje odbijają się echem saksofonu, zderzają się dzwony i talerze, a śpiewacy soulowi skandują będąc w
transie „In – the – TWI – LIGHT!”. Ich jęki opadają w dół, gdy wykonują
egzorcyzmy a demony opętania szukają ucieczki. Dziecięcy chór śpiewający
„Ojczyzno chwalę
ciebie” w kolejnym utworze „The
Patriotic Flag-Waiver” utrzymuje się
przez cały czas trwania numeru. Patriotyczne bębny przygrywają, a prorok
recytuje swoją satyrę na „Wuja Sama”. Szary i blady poranek przed wschodem słońca w „Lonesome
Guitar Strangler” obserwuje
swoje pijane, zaćpane
ciało przez brud, błoto
i deszcz zaułków i
rynsztoków, gdy wychodzi z miasta, pełen nienawiści
i głosi zagładę. Prorok kręci swoją białą, free jazzową rakietę prosto ku
wieczności.
Już tutaj nie ma
dla niego miejsca.
Świat
poszedł swoją
drogą i prorok jest tu nie potrzebny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz