A1 Dear Eloise
A2 Away, Away, Away
A3 Maker
A4 Pegasus
A5 Would You Believe
A6 Wish You A Wish
B1 Postcard
B2 Charlie And Fred
B3 Try It
B4 Elevated Observations?
B5 Step Inside
B6 Butterfly
„I unoszę się na niebie/ I
chciałbym żebyś był/ I chciałbym żebyś tu był”.
Spośród wielu grup będących
zaangażowanych w Brytyjską Inwazję, The Hollies wyróżnia się
dość bliskim podobieństwem do The Beatles, piękną harmonią
wokalną oraz niesamowitym partnerstwem przy tworzeniu piosenek,
gitarzysty Allana Clarka, drugiego gitarzysty Tony’ego Hicksa oraz
Grahama Nasha, którego nie trzeba przedstawiać. Jego czysty i
szczery tenor jest instrumentalny nie tylko w brzmieniu tego zespołu
ale także w innej grupie Crosby, Stills and Nash.
Ale zanim Nash wyjechał do
Stanów i osiągnął wielki sukces zdążył jeszcze nagrać
przepiękny album ze swoją macierzystą kapelą.
Gdy „Pet Sounds”
uderzyło w fale radiowe, a „Sgt Pepper Lonely Hearts Club Band”
słuchany był już wszędzie, każdy z współczesnych wykonawców
chciał podążać tą samą drogą. Doprowadziło to do wielu
pięknych i ambitnych prób.
Graham Nash objął wiodącą rolę przy
tworzeniu siódmej płyty grupy The Hollies, której nadano tytuł
„Butterfly”. „Butterfly” spada gdzieś pomiędzy „Sgt.
Pepper...” a „Forever Changes” grupy Love, ale podnosi się we
własnym błogim powietrzu, które stworzyło inteligentną równowagę
między ambicją a zabawą. Konkretnie, ten album obfituje w gitary
akustyczne, mocne melodie, świetne harmonie, delikatne dźwięki
instrumentów dętych i orkiestracyjne elementy dodające powabu i
lekkości całej płycie.
Najbardziej znaną i jedną z
najbardziej niezapomnianych piosenek znajdujących się na albumie
jest „Dear Eloise”, która zaczyna się ładnym nostalgicznym
wstępem a następnie przechodzi w podnoszącą na duchu popową
piosenkę. I jak u The Hollies wielkie wrażenia robią zmieniające
się głosy wokalistów. Zaczyna Nash by potem stery objął Clarke,
utwór płynie zanurzony w muzycznym sosie i mocno otwiera cały
album.
Ale moim faworytem jednak zostaje drugi numer „Away Away
Away”. Graham Nash śpiewa praktycznie solo o radości ucieczki z
życia i udania się nad morze. Swawolne rytmy wspomagane partią
fletu rysują wspaniały, żywy obraz ucieczki i ukazują radość z
tego, że chce to zrobić. Jest to pierwsza z kilku tuzinów
piosenek z orkiestrowym akompaniamentem aranżowanym przez
wieloletniego współpracownika Hollies, Johnny’ego Scotta.
Najbardziej psychodelicznym kawałkiem placka na „Butterfly” jest
utwór „Maker”, który kąpie się w niemal atonalnym wokalu
Nasha przy akompaniamencie sitaru i tabli wzbudzając psychodeliczną
narracje podróży na spotkanie z Stwórcą. Tak jest to piosenka o
narkotykach z którymi Nash miał już duże doświadczenie. Więc
nie dziwmy się mglistym zmysłom, które już dawno pływają poza
rzeczywistością.
Tony Hicks tworzy piękną,
nieco surrealistyczną piosenkę o latającym koniu z mitologii
greckiej. Piosenka brzmi niesamowicie prosto i subtelnie przybierając
formę kołysanki z bajkowym wersem „Jestem Pegazem, latającym
koniem”.
Podczas gdy Nash marzy o ucieczce, A Hicks ujawnia nam dziecięce marzenia o latającym koniu, Clarke pisze piosenkę „Would You Believe”. Rozwijającą się nieco klaustrofobiczną aurą przy akustycznych dźwiękach gitary przestrzeń wypełniają smyczki Johnny’ego Scotta umiejętnie akcentujące wokal Clarka. Tu zbliżamy się najbardziej do psychodelicznych klimatów, które tworzą te urocze dźwięki.
Podczas gdy Nash marzy o ucieczce, A Hicks ujawnia nam dziecięce marzenia o latającym koniu, Clarke pisze piosenkę „Would You Believe”. Rozwijającą się nieco klaustrofobiczną aurą przy akustycznych dźwiękach gitary przestrzeń wypełniają smyczki Johnny’ego Scotta umiejętnie akcentujące wokal Clarka. Tu zbliżamy się najbardziej do psychodelicznych klimatów, które tworzą te urocze dźwięki.
Po tym całym szaleństwie
mamy słodki, lekki „Wishyouawish”. Promyk słońca wychylający
się zza chmur radośnie podąża po krainach bezbrzeżnych zielonych
łąk by zakończyć podróż wśród listowia nad ciepłą rzeką,
której nie ma końca.
Muzycy na „Butterfly”
dostarczyli nam dwanaście piosenek, które mają piękną linię
melodyczną dzięki temu nawet po jednym przesłuchaniu już część
z nich będziesz sobie nucił. A „Wishyouawish” jak najbardziej
mieści się w tym układzie. „Postcard” natomiast, między
wierszami pokazuje nam bliskie kroki jakie Nash ma zamiar zrobić po
wydaniu „Butterfly”. Jego odejście z zespołu i wyjazd do
Ameryki ukazuje jakby chęć ucieczki do innego świata, do świata z
„Away Away Away”. Ale na szczęście jego głos nie zniknie. Już
za chwilę odniesie przecież wielki sukces, śpiewając w
supergrupie Crosby, Stills and Nash.
Ale zanim do tego dojdzie
wracamy do klasycznej piosenki The Hollies, do piosenki, która
stworzona przez tercet Clarke-Hicks-Nash zmienia surową czarno-białą
strukturę w oszałamiający kolor. Chwytliwa melodia wyróżnia się
świetną aranżacją w której instrumenty dęte przeplatają się z
pełnymi harmoniami wokalnymi a całość wypełniają efekty
dźwiękowe rywalizujące z trąbionymi rogami. Łagodny charakter
tej piosenki ukazuje spokój i miłość, pomimo smutnego tematu.
Charlie zbiera pieniądze aby wykupić swojemu koniowi Fredowi
wolność. Charlie nagle umiera ale zostaje nagrodzony gdy „anioły
wręczają mu balony”.
Zapomniany klejnot.
Mówimy o psychodelii.
„Try
It” to wspaniała menażeria pętli taśm, elektronicznych efektów
dźwiękowych i astralnych samolotów. To brzmi zachęcająco? Mam
nadzieję!
Utrzymanie kolejnego numeru
„Elevated Observations” na ziemi to zadanie wokalnych
umiejętności Clarka i przesadnej linii basu Berniego Calverta,
który naśladuje drobiazgowe myśli i podąża za wspaniałą
harmonią sprawiając, że coś co powinno być przestarzałą
piosenką wciąż lewituje tuż nad ziemią i przynosi w pełni
dojrzałe owoce.
Przedostatni utwór na płycie
to „Step Inside”, jasna, przewiewna piosenka, którą budują
dobrze nam znane z wcześniejszych płyt The Hollies magiczne
harmonie. I tytułowy, końcowy numer, to szczypiący surrealistyczny
strumień lirycznej świadomości. Orkiestracje Johnny’ego Scotta
przybierają mocniejsza barwę i są głośniejsze niż kiedykolwiek
wcześniej, ale doskonale uzupełniają tą skądinąd małą i
intymną piosenkę. Po wydaniu „Butterfly” zespół wydawał się
całkowicie zapomnieć o tej ścieżce, na którą tak mocno wstąpił
i wrócił do swojej starej hitowej formuły. To marnotrawstwo
talentu. Grupa, która gdyby dalej podążyła tym tropem mogła być
najlepszą w tym psychodelicznym lecie miłości, przecież zaraz był
1968 rok i wiele się działo, niestety.
Tak jak pisałem wcześniej
Graham Nash wyjechał do Ameryki i zrobił oszałamiającą karierę
a The Hollies nadal nagrywali swoje płyty, jedne lepsze a inne
gorsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz