1. No Man Can Find The War (Larry Beckett, Tim Buckley) - 2:59
2. Carnival Song - 3:12
3. Pleasant Street - 5:17
4. Hallucinations (Larry Beckett, Tim Buckley) - 4:53
5. I Never Asked To Be Your Mountain - 6:04
6. Once I Was - 3:23
7. Phantasmagoria In Two - 3:28
8. Knight-Errant (Larry Beckett, Tim Buckley) - 2:00
9. Goodbye And Hello (Larry Beckett, Tim Buckley) - 8:40
10.Morning Glory (Larry Beckett, Tim Buckley) - 2:52
*Tim Buckley – 6, 12 String Acoustic Guitars, Vocals, Bottleneck Guitar, Kalimba, Vibraphone
*Lee Underwood – Lead Guitar
*John Farsha – Guitar
*Brian Hartzler – Guitar
*Jim Fielder – Bass Guitar
*Jimmy Bond – Double Bass
*Don Randi – Piano, Harmonium, Harpsichord
*Henry Diltz – Harmonica
*Jerry Yester – Piano, Organ, Harmonium
*Carter Collins – Congas, Percussion
*Dave Guard – Kalimba, Tambourine
*Eddie Hoh – Drums
*Jim Gordon - Drums
Dwa pieprzone arcydzieła, kilka świetnych i
kilka dobrych piosenek to „Goodbye and Hello”, drugi album Tima Buckleya. To przejściowa płyta między nieszkodliwym debiutem a utworami
inspirowanymi jazzem i eksperymentami, które wkrótce zacznie
nagrywać. Napisałem dwa arcydzieła?
No nie. Słuchając tej płyty trzeba to
zweryfikować.
Wśród tych piosenek jest przecież „No Man Can Find The War” hymn folkowy przeciwko wojnie. Owszem
nie jest to „A Hard Rain’s A-Gonna Fall” ale Buckley maluje tu bardzo mocne
obrazy: „Magnetofony odbijają krzyk/ Zamówienia lecą jak strumień pocisków/ Bębny i armaty śmieją się głośno/ Gwizdy pochodzą z popielatego całunu”. A melodia piosenki wciąż narasta,
wokal pięknie brzmi
choć tu jeszcze jest narracyjny, jeszcze na prawdziwe efekty wokalu Buckleya
chwilę musimy
poczekać.
Oto już w „Carnival Song” pojawia się doskonały falset Buckleya. To przyjemna piosenka
wypływająca z jarmarku staroci ledwie poruszająca
się w tej czasowej przestrzeni.
Chociaż „Pleasant Street” od początku wprowadza pewien niepokój. Wyłaniająca się z cienia orkiestracja grzmi subtelnie a
wszystkie elementy utworu, fortepiany, klawiatury, gitara elektryczna i
perkusja są świadome tego, jaki jest ich cel na ścieżce i
koordynują się w fantastycznej świadomości, zapewniając pełny odbiór w możliwie
efektywny sposób. A wokalny
występ Tima… po prostu wędruje, jakby zgubił się w otchłani otaczającej jego głos, dochodzi w końcu do
hipnotycznego, oszalałego upadku. Posłuchaj refrenu. Och, to naśladowanie
niepokoju innych instrumentów doprowadza do perfekcji. Tylko wsłuchaj się w to. To
jest naprawdę mocne śpiewanie.
Wejdź w to!
„I Never Asked To Be Your Mountain” jest
jeszcze bardziej szalone. Tutaj już nie ma
kontroli. Od razu wrzucony jesteś w te wokalne
szaleństwa a dodatkowych efektów dostarcza wspaniała perkusja i akustyczna gitara. Muzyka, tekst i styl wokalny są skutecznie wypychane na nieznane
terytorium, pełne są odwagi i nawiedzających nut. Moim ulubionym momentem na
całym albumie jest prawdopodobnie to, jak Tim załamuje się pod koniec śpiewając „Proszę, nie
zostawiaj mnie tak”. Rozdzierająca serce muzyka.
Muszę tu wspomnieć jeszcze o
magicznych „Hallucinations”,
gdzie linia gitary wyłania się z mrocznych wytworów, gdy pada deszcz a mgła
zabiera wszystko wraz z rozwiewającym ją wiatrem.
Pięć numerów znajdujących się na drugiej stronie albumu „Goodbye and Hello” jest nieco bardziej stonowanych,
cichych może bliższych klasycznemu folk rockowi. Ale posłuchaj.
Patrząc dalej, utwór „Once I was” jest
bardzo piękną i smutną piosenką. Aranżacja, w której główną rolę gra prosta
ale zarazem i pełna bólu harmonijka łączy subtelne crescendo Buckleya z
lirycznym tekstem: „Raz byłem żołnierzem/ walczyłem na obcych ziemiach dla Ciebie/ Raz byłem myśliwym/ Przyniosłem do domu zwierzynę dla Ciebie/ Raz byłem kochankiem/ Szukałem Cię Twymi oczyma/ Wkrótce pojawi się inny/ By powiedzieć Ci, że byłem tylko kłamstwem”.
I przy tej prostej piosence, ten
nieuchwytny klimat prostej miłości doprowadzić musi do
pytania „Czasami zastanawiam się/ Przez chwilę/ Czy będziesz o mnie pamiętać?”.
Delikatnie brzmiąca gitara w kolejnym
utworze „Phantasmagoria in Two” podkreśla tą smutną piosenkę o miłości: „Gdybyś mi powiedział o całym bólu, który miałeś/ nigdy więcej się nie uśmiechnę”. Kończący płytę „Morning Glory” kolejny raz ukazuje rozpacz ale tu
Buckley śpiewa aby uleczyć swój ból. Niebiańska piosenka
z anielskimi chórami i bujną orkiestracją. To naprawdę uroczy numer.
Centralnym punktem albumu jest epicki
prawie dziewięciominutowy utwór tytułowy, który przedziera się przez różne
sygnatury czasowe i melodie, utwór, który z powodzeniem dorównuje „American Pie”. Nieprzenikniona wędrówka będąca w samym centrum melodycznej orgii robi wrażenie,
czuć tutaj pełne oddanie i pasję.
Kurczę i muszę to powiedzieć.
Dobry Boże,
co to za talent!
Ten facet ma ponadczasowy głos. Jedwabisty
tenor, z możliwością pokrycia szerokiego zakresu oktaw.
Dlatego proponuję ci posłuchaj Jego płyt, tych późniejszych
też, chociaż są trudne w odbiorze to pozostawiają niezatarte wrażenie.
Ja słucham
wszystkich bo tylko tak mogę oddać
cześć , temu niezapomnianemu kompozytorowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz