1) Little Games
2) Smile On Me
3) White Summer
4) Tinker, Tailor, Soldier, Sailor
5) Glimpses
6) Drinking Muddy Water
7) No Excess Baggage
8) Stealing Stealing
9) Only The Black Rose
10) Little Soldier Boy
Chris Dreja – bass guitar
Jim McCarty* – drums, percussion, backing vocals
Jimmy Page – guitar
Keith Relf – harmonica, percussion, vocals
Jim McCarty* – drums, percussion, backing vocals
Jimmy Page – guitar
Keith Relf – harmonica, percussion, vocals
Additional personnel:
Nicky Hopkins – keyboards
Clem Cattini – drums
John Paul Jones – bass guitar, cello on Little Games, and string arrangements
Nicky Hopkins – keyboards
Clem Cattini – drums
John Paul Jones – bass guitar, cello on Little Games, and string arrangements
Gdy znasz nagrania koncertowe
i czujesz jaki potencjał tkwi w tych dźwiękach wydobytych na
światło dzienne, gdy entuzjazm z grania widoczny jest na starych
taśmach to dziwnym wydaje się ostatni album wspaniałej rhythm and
bluesowej formacji, The Yardbirds. Bo przecież zastanówmy się
przez chwile z czego słynęli The Yardbirds? Eric Clapton, Jeff Beck
i Jimmy Page te nazwiska mówią same za siebie, po drugie
nieograniczone eksperymenty w studio, odważne nurkowanie w
psychodelię, po czwarte pisanie i wykonywanie chwytliwych piosenek
pop.
I
oto nadchodzi Lato Miłości, rok 1967. Można oczekiwać, że The
Yardbirds udowodnią raz na zawsze, że są mistrzami.
A
tu mamy Jeffa Becka zamykającego drzwi swoim byłym kolegom,
ignorującego koncerty i w końcu usuniętego z zespołu i Jimmiego
Page’a, który już za dwa lata na zawsze zmieni oblicze muzyki
rockowej. No i mamy Mickie Mosta jako producenta. Co u licha, myśleli
w EMI, kolejne łatwe pieniądze do zarobienia. Kosztem nagrań
zespołu, który mógł
sprawić, że
nie byłoby Led Zeppelin. „Little Games’ został nagrany w 1967
roku i….
Jimmy
Page:”Nagrywaliśmy „Little Games” bardzo chaotycznie.
Zrobiliśmy jedną melodię i tak naprawdę nie wiedzieliśmy, jak
wyszło. Mieliśmy Iana Stewarta z The Rolling Stones, a my właśnie
skończyliśmy
nagranie i nawet go nie słyszeliśmy. Producent (M.Most)
powiedział:”Dalej”. Powiedziałem:”Nigdy w życiu
tak nie pracowałem” a on ma to:”Nie martw się tym”. Wszystko
to zrobiono bardzo szybko. Takie rzeczy doprowadziły do ogólnego
stanu umysłu i depresji Relfa i McCarty’ego, które rozbiły
grupę”. Perkusista Jim McCarty dodaje:”Praca z Mickie Mostem
była pocałunkiem śmierci
dla zespołu. Mickie tak naprawdę nigdy nie rozumiał, o co nam
chodzi. Jego podejście polegało na tym, ze byliśmy kolejnym
zespołem, który wymagał przebicia i na którym można było
zarobić”.
Żeby
było śmiesznie mi ten album się podoba.
Zgrabne,
jednak popowe kawałki łatwo wpadają w ucho i wcale nie gorszą.
„Little Games”, „Tinker, Tailor, Soldier, Sailor” czy „No
Excess Baggage” zagrane są na wysokim poziomie co tylko świadczy
o muzykach, gdy przypomnimy sobie jak to było nagrywane. Dodatkowo
gra Page’a urozmaica melodię i wprowadza ostry rockowy dźwięk. A
już taki „Smile On Me” to głośny, chrupiący rocker z
usmażonym solem gitarowym, to mocny akcent płyty. Tutaj naprawdę
Page ukazuje swój potencjał, tutaj już jest bardzo blisko do
Zeppelina. Podobnie w „Drinking Muddy Water” ukrytą wersją
„Rollin and Tumblin”. Mamy tu dźwięki gitary, które sprawiają,
że
warto tych rzeczy wysłuchać, warto poświęcić chwilę na to
szalone solo.
Zamiłowanie
grupy do psychodelii i chorałów gregoriańskich ponownie
rozbłyskuje w „Glimpses”, gdzie chóralne mroczne mnichy, ponure
nastroje na tle sitaru powodują nieobecny, nieznany wcześniej
wymiar. Całość przybliża nas do skupionych kamieni i wprowadza w
tajemniczy korytarz dźwięków.
Okrzykiem triumfalnym całego albumu
jest kompozycja Page’a „White Summer”, która została
wykorzystana na pierwszym albumie Led Zeppelin jako „Black Mountain
Side”. Umiejętnie sklejone brytyjskie i indyjskie elementy ludowe
tworzą ten akustyczny obraz przywodząc bezkresne krajobrazy
dalekich gór.
Stała
się dziwna rzecz, pomimo takiego tempa przy nagrywaniu i
różnorodności w łapaniu stylu płyta ta nie jest wcale chaosem.
Blues, rock, pop i psychodelia mariaż wielce udany, oczywiście
żadne z tych nagrań arcydziełem nie jest, ale razem tworzą
łamigłówkę, którą należy oceniać jako dość intrygującą
kurtynę.
Desperackie eksperymenty i pływanie po głębokiej wodzie
wyszło na dobrej bardziej niż gdybyśmy mieli do czynienia z zimnym
wyrachowaniem.
Kolejna fajna płyta z niezapomnianych lat 60-tych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz