- The Clown Died In Marvin Gardens (Ulaky/Wright)
- The Clown's Overture (Fallon)
- Angus Of Aberdeen (Ulaky/Weisberg)
- Blue Suede Shoes (Perkins)
- A Not Very August Afternoon (Rhodes/Tartachny/Weisberg/Wright)
- Now I Taste The Tears (Clifford)
- King Of The Jungle (Tartachny/Ulaky/Weisberg/Wright)
- May I Light Your Cigarette (Ulaky/Wright)
- Baby Please Don't Go (Rhodes/Tartachny/Ulaky/Weisberg/Wright)
- John Lincoln Wright - vocals
- Robert Rhodes - keyboards, bass
- Richard Weissberg - drums
- Paul Tartachny - guitar
- Wayne Ulaky - bass
W drugiej połowie lat sześćdziesiątych powstało kilkanaście
płyt mających jedną wspólną cechę. Znajdowały się na nich wypełniające
w wielu przypadkach całą jedną stronę lp długie rozimprowizowane utwory. Utwory
te były z reguły chęcią pokazania umiejętności muzyków oraz wyobraźni jaką
posiadają twórcy tych czasami niesamowitych podróży.
Love i „Revelation” czy Fever Tree ze swoją przeróbką „Hey
Joe” to rzeczy godne polecenia i uwagi. Oczywiście nie sposób pominąć
„In-A-Gaddy-Da-Vida” grupy Iron Butterfly, niestety czasami mam wrażenie, że
jest to wybryk czasoprzestrzennego załamania. No bo jak można nagrać coś tak
intrygującego i świetnego w odbiorze a poza tym…. nic. No ale wspomniany tytuł
wart jest zauważenia.
Krótka pochodząca z delty Mississippi przejmująca pieśń
„Baby, Please Don’t Go” najbardziej znana mi jest z wykonania walijskiej grupy
hard rockowej Budgie.
Jakież było moje zdziwienie gdy przeglądając ostatnio
płyty stojące na półce wpadł mi egzemplarz z tą właśnie piosenką ale w wersji
ponad szesnastominutowej.
Utwór zaczyna się tradycyjnym wstępem a orgia
dźwięków zaczyna się po refrenie. Motoryczna sekcja rytmiczna wyzwala
niesamowitą energię, która zostaje lekko rozładowana przez dźwięki organ. Zwraca
uwagę twarde brzmienie basu wypełniające w całości kompozycję a tuż za nim
wrażenie robi niemal jazzująca perkusja na tle której swoje apokaliptyczne
wizje rozsiewa gitarzysta.
Nagranie powstało w 1968 roku i zostało zarejestrowane przez
grupę Beacon Street Union. Zespół założony został na początku lat 60-tych przez
grupkę kolegów, których los zetknął ze sobą na campusie Boston College. Najwięcej
do powiedzenia w zespole mieli John Lincoln Wright oraz Wayne Ulaky twórcy
większości repertuaru grupy. W 1967 roku dzięki Wesowi Farrellowi, znanemu
producentowi grup pop rockowych i garażowych muzycy podpisali kontrakt płytowy
z wytwórnią MGM. Ponieważ swoją scenę muzyczną miało Zachodnie Wybrzeże, wiele
działo się w Teksasie a na wschodzie prężnymi muzycznymi ośrodkami były Nowy
Jork oraz Boston. Dział marketingu MGM szybko wymyślił nazwę na lokalną scenę.
The Bosstown Sound zaistniało w drugiej połowie lat 60-tych a obok Beacon
Street Union do przedstawicieli tego brzmienia należeli The Ultimate Spinach,
Eden’s Children czy Orpheus.
Po nagraniu debiutu „The Eyes Of Beacon Street
Union” jeszcze w tym samym 1968 roku tylko jesienią zespół nagrał drugi album
zatytułowany „The Clown Died In Marvin Gardens”. Tak wspomina ten czas perkusista grupy
Richard Weisburg: „Te wszystkie zmiany społeczno-gospodarcze oraz polityczne w
połowie lat sześćdziesiątych wyzwoliły w nas potrzebę eksperymentowania z
muzyką w taki sposób aby była to reakcja na to wszystko. W twórczy sposób
staraliśmy się wyrazić siebie.”
„The Clown Died In Marvin Gardens” jest bardziej dojrzalsza
od debiutu. Intryguje pomysłami i nawet typowy wypełniacz jakim jest „Blue
Suede Shoes” aż tak nie razi. Tytułowy utwór rozpoczynający całą płytę już
zaskakuje swoim brzmieniem. Wibrafon, flet, klawesyn w połączeniu z kwasową
gitarą zaskakuje słuchacza czyniąc fantastyczny wstęp do wysłuchania całej
płyty. A tu niespodzianka. Drugi numer jest kompozycją w stylu klasycznym w
wykonaniu małej orkiestry. Dla grupy grającej na debiucie lekko garażowo jest
to zmiana imponująca. Lekkie, skąpane w oparach psychodelicznego opium utwory
nadają tajemniczości płycie a „May I Light Your Cigarette” wręcz owija nas aurą
musicalowej psychodelii. Na podkładzie cicho brzmiącej gitary John Wright
recytuje straconym głosem złamanego człowieka historię życia. Surrealistyczne
wizje nadziewane zostają dźwiękami sfuzzowanej trąbki co jeszcze bardziej
przenosi nas na ekran kinowego spektaklu.
I to wszystko?
No, nie.
Na zakończenie płyty swoista wersja "Baby, Please Don't Go" w ponad szesnastominutowej wersji zachęca do wysłuchania po raz kolejny tej zapomnianej już płyty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz