W całej
swojej karierze Neil Young znany jest z podejmowania impulsywnych decyzji. W
połowie lat 70-tyh nagrywał różne albumy, które gotowe były do wydania, ale w
ostatniej chwili zmieniał zdanie. Porzucił „Homegrown” i zamiast niego
zdecydował się wydać „Tonight’s the Night”. „American Stars ‘N Bars” to kolejny
przykład nieprzewidywalności Younga. Zamiast tej płyty miała ukazać się
retrospektywna kolekcja „Decade”. W przeciwieństwie do „Homegrown”, który
ukazał się dopiero po wielu latach, „Decade” został opóźniony i ujrzał światło
dzienne w październiku 1977 roku, pięć miesięcy po wydaniu „American Stars ‘N
Bars”.
Tytuł albumu
„American Stars ‘N Bars”, jest grą słów z przydomkiem flagi Konfederacji, i w
momencie jego wydania wydawał się być chytrą ripostą na Lynyrd Skynyrd i innych
rockmanów z Nowego Południa urażonych dosadnym komentarzem Neila na temat życia
poniżej linii podziału Stanów w utworach takich jak „Southern Man” i „Alabama”.
Okładka płyty autorstwa aktora Deana Stockwella przedstawia otynkowanego Neila,
leżącego twarzą w dół na podłodze w salonie. Sfotografowany przez szybę,
obiektyw spogląda na czerwoną sukienkę i czarne pończochy kabaretki bez twarzy
barowej chwytającej do połowy opróżnioną butelkę whisky. Odwrotna strona
stanowi kontrast z kolażem przedstawiającym indiańską squaw wielkości Empire
State Building nad krajobrazem ośnieżonych gór i tipi. Muzyka wypełniająca
album stanowi różne style muzyczne, Young urzeka wszystkim, od country rocka,
folkowych ballad po tlący elektryczny sześciostrunowy grzmot, po którym płyta
płonie długo jeszcze po tym jak nuty ucichną. Kiedy po raz pierwszy Neil zaczął
układać piosenki przeznaczone na album, pisał szybko i wściekle będąc po
niedawnym rozstaniu z żoną aktorką Carrie Snodgress. Miłość, strata i pożądanie
mocno ciążyły na jego duszy. W poszarpanym stanie emocjonalnym Muzyk
skomponował jedne z najbardziej osobistych piosenek w swojej karierze. Już
otwierający płytę „The Old Country Waltz” rozpoczyna się płaczliwymi skrzypcami
i przygnębionym, zmęczonym głosem którym, Young opowiada smutną historię o tym,
jak otrzymał wiadomość z drugiej ręki, że jego żona odchodzi. Brzmi jakby miał
zaraz umrzeć. Oszołomiony, jedyną rzeczą, którą robi to kontynuuje grę ze swoim
zespołem w pustym barze, mając nadzieję, ze gitara pedal steel „odbijająca się
echem od ściany” jakoś go pociągnie. Kowbojski chórek złożony z Lindy Ronstadt
i nieznanej wówczas Nicolette Larson brzmi bardziej zniechęcającą niż
pocieszająco, bardziej jak syrena napędzana szklanką tequili niż anioł w
niebieskiej sukience. Po nim następuje bardziej optymistycznie brzmiący „Saddle
Up the Palomino” w którym autor zaczyna pożądać żony sąsiada swojego,
Carmeliny. Piosenka zawiera świetny gitarowy riff, więcej skrzypiec oraz
niezapomnianą metaforę nieodwzajemnionej miłości jako „zimnej miski chili”.
Skoczny country rocker „Hey Babe” wnosi trochę wolności w tą przytłaczającą
niepewność bohatera a „Hold Back the Tears” brzmi jak rodzaj rady, którą
przyjaciel bezradnie oferuje po miażdżącym rozstaniu, być może próbując nieco
zbyt mocno, gdy optymistycznie oferuje: „za następnym rogiem może czekać twoja
prawdziwa miłość”. To kolejny numer utrzymany w style country ze skrzypcami w
roli głównej. Tłuste, rockowe uderzenie następuje podczas „Bite the Bullet”. Na
okładce opisane jest, że wokalistki Ronstadt i Larson zostały nazwane jako „The
Bullets”. Young wkrótce nawiązał krótki romans z Larson, która miała hit Top 10
ze swoim wykonaniem „Lotta Love” Younga, utworu pierwotnie przeznaczonego na
ten album, ale zapomnianego i wskrzeszonego przez Larson po tym, jak znalazła
kasetę magnetofonową leżącą na podłodze jego samochodu. „Bite the Bullet”
celebruje obsesję Neil na punkcie „królowej sali barowej”. Wyrażenie „ugryźć
kulę”, które po raz pierwszy pojawiło się w powieści Rudyarda Kiplinga
oznaczało znieść coś zarówno bolesnego jak i nieuniknionego. W przypadku Younga
jest to seksualne: tęskni za „chodzącą maszyną miłości” i „chciałby usłyszeć
jej krzyk, gdy gryzie kulę”.
„Star of
Bethlehem” to spokojna ballada w stylu Younga, to akustyczna opowieść o lampie
delikatnie świecącej w korytarzu. Utwór (z udziałem Emmylou Harris) oddaje
eteryczną ulotną jakość życia, gdy Young odtwarza poczucie tajemniczości i
zachwytu, jakiego doświadcza się , patrząc w górę na Drogę Mleczną. Piosenki
Younga zawsze były mieszanką obrazów. Od czasów Buffalo Springfield, jego
teksty przywoływały mityczny krajobraz Ameryki Północnej, gdzie wszystko może
się zdarzyć w granicach jego wyobraźni. Rdzenni Amerykanie („Broken Arrow,
„Pocahontas, Marlon Brando and Me”), kosmici w srebrnych statkach kosmicznych i
rycerze w zbrojach („After the Gold Rush”) współistnieją zarówno w
ponadczasowym miasteczku na granicy, jak i na odludnej plaży na krańcu świata
(„On the Beach”). „Will to Love” ze swoimi delikatnymi, szumiącymi wibracjami i
upaloną, oświetloną świecami atmosferą brzmi jak dziwna, zawadiacka zaduma z
Neilem brzdąkającym na gitarze przed ryczącym otwartym kominkiem, czującym
powiew błogiego hipisowskiego uroku. Epicki „Like A Hurricane” wyczarowuje
wizję nawiedzonego zamglonego baru podczas, gdy Young wyciąga ze swojego Les
Paula przesiąknięte emocjami zniekształcone dźwięki, jego riffy zawsze
pozostają melodyjne. Śpiewając prosto z oka burzy, dostarcza potem dwie
miażdżące solówki po obu stronach segmentów słonecznych. I ten moment, w którym
powtarza jedną konkretną frazę, prawie tak, jakby starał się przeciągnąć nuty
przez ciernisty żywopłot prowadząc do zakończenia, w którym doprowadza swoją
grę do granicy białego szumu. „Homegrown” nagrany w tym samym czasie również ma
rockowy charakter dzięki przesterowanej gitarze elektrycznej Younga. To ukłon w
stronę fanów organicznych upraw, którzy odwrócili się od wyścigu szczurów i
przenieśli na wieś, by prowadzić bardziej naturalne życie. „To dobra rzecz”,
jak śpiewał Young.
Dyskografia Neila jest przepastna i (przyznaję) kilka płyt mi uciekło. To jedna z tych pozycji, której do tej pory nie zdążyłem przesłuchać. Po tym wpisie nadrabiam tę zaległość i to natychmiast. Jak zwykle świetny tekst Grzesiu!
OdpowiedzUsuńDziękuję Zbyszku. To moja pierwsza płyta Neila, która kupiłem bodajże w 1985 roku i o dziwo bardzo mi się spodobała, pomimo, że wtedy preferowałem mocniejsze uderzenie, a tu te wpływy country. Ale do Younga mam słabość i tak już pewnie pozostanie (na szczęście). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń