2. Meet Me at the Jailhouse
3. Jolly Cup of Tea
4. Buffalo Station - Get on Down to Memphis
5. Gotta Crush (About You)
6. Wear a Fast Gun
Był sobie
kiedyś taki bożonarodzeniowy numer „I Wish It Could Be Christmas Everyday”
nagrany przez zespół Wizzard, którego założycielem był Roy Wood. Muzyk już wówczas
dał się poznać jako twórca The Move oraz Electric Light Orchestra. Otóż ten
melodyjny utwór charakteryzuje się dość hałaśliwą nutą ale jest przystępny i na
swój sposób doskonały. Zresztą wydane w tym czasie single zespołu pokazują co
prawda „ciężki” ich charakter, ale mimo to wykazują się popową
wrażliwością i wędrują nawet na listy
przebojów. Rok 1971 był dla Wooda pracowity, jeszcze kończył finałowy lp. The
Move „Message From the Country”. Zabierał się wraz z Lynnem za debiut ELO,
który z dodaną wiolonczelą i skrzypcami był na swój sposób nowatorski oraz
dokonał nagrań na solowy album „Boulders”, na którym zagrał i zaśpiewał sam
każdą nutę. Wiele fragmentów „Message From the Country” i „ELO 1” powstało
podczas tych samych sesji. Kiedy muzycy kończyli piosenkę The Move, to
przechodzili do innej piosenki jako ELO. W czerwcu 1972 roku było już po
wszystkim i Roy Wood opuścił ELO by spędzić następne kilka lat nagrywając albo
jako artysta solowy albo w zespole Wizzard, który wprowadził nowe dźwięki dla
publiczności. No właśnie znając parę singli grupy można znaleźć pewne wskazówki
tego, co miało się pojawić na albumie,
ale raczej nikt nie był przygotowany na ten szok, jaki wywiera muzyka zawarta
na płycie
„Wizzard Brew”. Roy Wood ze swoją bandą jaskiniowców żyjących w ruinach rock
and rolla próbują odtworzyć muzykę, która wżera się w twoje zwoje mózgowe
czyniąc je przesiąkniętymi, owłosionymi potworami straszącymi dzieci na
dobranoc. To pełen obraz rock’n’rolla utopionego w dziwacznym brudzie. A brzmi
to tak, jakby dwa tuziny muzyków zostało umieszczonych w studio i zaczęło grać
w tym samym czasie różne utwory. Jest tu coś w rodzaju ściany dźwięku, efekt
osiągnięty przez rozmazanie dźwięku wielu instrumentów z zastosowaniem
modulatora pierścieniowego, co daje płycie całkowicie unikalny dźwiękowy
charakter. Wszystko brzmi mocno rozdmuchanie, intensywnie i okropnie, a pejzaż
dźwiękowy jest bardzo gęsty i opresyjny, co może być męczące. Ale to jest
całkiem świetne. Tutaj rockandrollowa dusza Wooda, dla której najwyraźniej nie
starczyło miejsca w ELO, dostaje wolną rękę, przefiltrowaną przez aranżacje o
niszczycielskiej mocy, wspierane przez rozbudowany zespół, który oprócz dobrze
znanych umiejętności Wooda jako multiinstrumentalisty, zawiera dwóch
perkusistów, chór, instrumenty dęte i smyczki wszelkiego rodzaju. Otwierający
„You Can Dance To Rock and Roll” od razu jasno określa brzmienie albumu.
Wprowadzenie bombastycznym mini duetem perkusyjnym, szybko ustępuje miejsca
zniekształconemu rock and rollowi napędzanemu przez łomoczące wiolonczele z
ostrym głosem Wooda, również zniekształconym. Jednak to w „Meet Me At the
Jailhouse” sprawy nabierają zdecydowanie poważniejszego charakteru. Ciężki
gitarowy riff w połączeniu z wiolonczelami tworzy wstęp do zawodzącego sola na saksofonie.
Wkrótce potem Wood śpiewa w charakterystycznym dla siebie stylu, po czym
rozpętuje się całe piekło. Nie ma sensu próbować opisywać tego, co dzieje się
przez pozostałe 9 minut, ale wirujące efekty fazowania, ostre zniekształcenia,
wyjące sprzężenia, panoramowanie stereo, spowolnione wokale, jeszcze więcej
wiolonczeli i saksofonu to tylko kilka smaczków, które napotkacie słuchając tej
„piosenki”. To też jeden z najdziwniejszych numerów jakie słyszałem w życiu.
„Jolly Cup Of Tea” stanowi kontrast z resztą albumu. Ten numer utrzymany w
duchu wodewilowym z orkiestrą dętą, zawierający zmasowane męskie głosy i
gwizdki z łatwością mógłby zostać nagrany przez Bonzo Dog Doo Dah Band.
Doskonały i przyjemny numer. Szaleństwo Wooda i jego muzyki odzwierciedla się
nawet w pastiszu Elvisa Presleya „Gotta Crush (About You)”, w którym plączą
się, pokryte wieloma warstwami wokali, gitar, dęciaków i fortepianu tony
brylantyny grzecznie świecące w obrazie. Ten krótki i zabawny utwór prowadzi
nas do zamknięcia albumu. I to nie byle jakiego zamknięcia. „Wear A Fast Gun”
wspaniały, powolny i melodyjny numer jest kolejną okazją dla Roya Wooda do
pokazania swojego niezrównanego talentu kompozytorskiego i interpretacyjnego.
Cudowna psychodeliczna melodia ozdobiona w pierwszej części fanfarami, wiruje
świecącymi rogami i wzdychającymi harmoniami. Pięć minut później gitary i
perkusja zatrzymują się i słyszymy jeszcze piękniejszą sekcję, którą zajmują
waltornie i smyczki. Barokowa etiuda przyjemnie wypełnia uszy, a całość jest tak
fajna, że nie chcesz aby się skończyła. Świetlista koda zamykająca utwór pozostawia
trzepoczący swobodnie przez kilka sekund dźwięk fletu, który gasi światło nad
płytą i pozwala odejść nutom w dalszą przestrzeń.
I oto mamy
część uroku słuchania „Wizzard Brew”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz