Temat
działalności wytwórni muzycznych względem wykonawców podejmowany był nie raz
ani dwa. Niektóre prace dają nam prawdziwy wgląd w te sytuacje. Zaczynasz z
wysokimi artystycznymi aspiracjami, a okazuje się, że trafiłeś do systemu tak
brudnego jak cuchnący kanał. Świetnie opisał całą sprawę Ray Davies na wydanym
w 1970 roku albumie „Lola Versus Powerman and the Moneygoround Part One”. W tym
czasie kariera The Kinks lekko się zachwiała. Ich ostatnie dwa albumy spotkały
się z ogromnym uznaniem krytyki, ale nie sprzedały się zbyt dobrze. Z powodu
zakazu występów w USA wysiłki promocyjne przyniosły znikome efekty i wtedy na
drogę wkroczył przemysł muzyczny: chciwy dyrektorzy, brak kontroli nad ich
wydawnictwami, szybkie i luźne praktyki księgowe, presja pisania przebojowych
singli i sprzedawania miliardów albumów. Davies na swój sposób zareagował na tą
sytuację. Wykorzystując swój dowcip oraz celny komentarz stworzył szereg
piosenek dodając do nich jeszcze rodzynkowy szczyt: ponadczasowy przebój.
Przemysł muzyczny dostaje tu niezłego łupnia i to w sposób inteligentny i
gustowny. W końcu wersy: „Idziesz do wydawcy i grasz mu swoją piosenkę/ On mówi
„Nienawidzę twojej muzyki i masz za długie włosy/ Ale podpiszę kontrakt, bo nie
chciałbym się mylić”” są wystarczająco mocne.
Album
rozpoczyna się folkowo bluesowym „The Contenders”, po czym następuje jedna z
najbardziej poruszających piosenek, jakie słyszałem, „Strangers”, Dave’a
Daviesa. Numer jest muzycznym i lirycznym arcydziełem, z prostą strukturą
akordów i aranżacją, posiloną niemal żałobną perkusją Micka Avory’ego, służącą
wzmocnieniu oddziaływania słów: „Więc
jesteś tu, gdzie przybyłem/ z ziemi, skąd przybywają przegrani/ więc będziemy
dzielić tę drogę, którą podążamy/ uważaj na nasze słowa i strzeż naszych rozmów/
Weźmiemy co chcemy i rozdamy resztę/ nieznajomi na drodze, na której jesteśmy/
nie jesteśmy dwojgiem, jesteśmy jednością”. Po napisaniu tej pięknej rzeczy,
naturalnym jest podzielić się nią ze światem. I tutaj rozpoczyna się atak na
wydawcę, który ma swój „nos” i wie swoje. „Masz melodię, która jest w twojej
głowie, chcesz ją umieścić/ więc bierzesz ją do wydawcy, żeby zobaczyć co
powie/ on mówi „Nienawidzę melodii, nienawidzę słów, ale powiem ci co zrobię”/
Podpiszę kontrakt i zabiorę na ulicę, zobaczę czy to się uda/ może nawet
usłyszysz ją na rockandrollowej paradzie przebojów”. Nasz bohater opuszcza
„Denmark Street” całkowicie zniechęcony tym doświadczeniem i zbulwersowany
komercjalizacją muzyki, jak i ordynarnym odrzuceniem jego twórczości. Następnym
krokiem jest zwątpienie. „Get Back In Line” porusza kwestię społecznego piętna
bezrobocia, jest to utwór bliski sercu zespołu o tak silnych robotniczych
korzeniach. Ale wers: „Teraz myślę o tym, co powiedziała mi moja mama/ zawsze
mówiła, że to się nigdy nie uda” oddaje drugą stronę. Muzycznie Dave ciekawie
używa techniki bottleneck, która zostaje wzmocniona przez soulowe brzmienie
organów elektrycznych. Zdesperowany bohater, by uniknąć życia w cichej
desperacji, wraca do gitary i tworzy chwytliwa piosenkę z mocnym haczykiem.
Temat transwestytyzmu odegrał znacząca rolę w latach 70-tych w twórczości
takich artystów jak David Bowie i Lou Reed, a „Lola” w znacznym stopniu
wprawiła koła w ruch. Osadzone na tle „starego Soho” Davies opisuje spotkanie z
osobą, która „chodzi jak kobieta, ale mówi jak mężczyzna”. Chwytliwy refren
sprawia, że jest to jeden z największych singli Kinksów. Mam wrażenie, że Ray
Davies mógłby pisać hit za hitem, gdyby tylko chciał. Oczywiście dostałeś się
na „Top of the Pops”. To najbardziej pogardliwy numer, który w sarkastyczny
sposób pokazuje, że bycie ma szczycie listy przebojów nagle sprawia, że wszyscy
stają się twoimi najlepszymi przyjaciółmi, a magazyny zadają setki bzdurnych
pytań byle tylko cię dopaść. Ten tekst pokazuje drogę na szczyt po kolei:
„Teraz moja płyta jest numerem 11 w BBC/ ale numer 7 w NME/ teraz Melody Maker
chce przeprowadzić ze mną wywiad/ i zapytać o mój pogląd na politykę i teorie
na temat religii/ Teraz moje płyta jest pod numerem 3/ a pewna kobieta rozpoznała
mnie i zaczęła krzyczeć/ to wszystko wydaje się być szalonym snem/ zostałem
zaproszony na kolacje z królową/ i teraz mam przyjaciół, o których istnieniu
nie miałem pojęcia/ To dziwne, jak ludzie chcą cię mieć, gdy twoja płyta jest
tak wysoko/ teraz mój agent zadzwonił do mnie i powiedział/ „Synu, twoja płyta
jest na pierwszym miejscu”. Tak to działa, nieprawdaż? „The Moneygoround” jest
jeszcze bardziej osobisty. Davies lamentuje: „Jeśli kiedykolwiek dostanę swoje
pieniądze, będę zbyt stary i siwy, by je wydać”. Ostatni rozdział albumu
również nie zawodzi. Rozdzierający serce „This Time Tomorrow” posiada tak silną
melodię, że pozostaje w głowie przez kilka dni, a aranżacja łączy w sobie
zarówno subtelność jak i siłę. Każda zmiana wiąże się ze stratą, a „A Long Way
from Home” daje naszemu bohaterowi okazję do autorefleksji nad wszystkim, co
stracił w pogoni i osiągnięciu sukcesu. Jego spokojną zadumę przerywają ostre
dźwięki gitary w „Rats”, podróży przez metropolię, osoby, która ma już
absolutnie dość tego zgiełku i przepychania się łokciami. A od tego już tylko
krok do fantazji o ucieczce od społeczeństwa do kobiety którą: „Będę cię
ogrzewał, a ty będziesz utrzymywać mnie przy zdrowych zmysłach/ będziemy
siedzieć na drzewie i jeść banany przez cały dzień”. Blues rockowy numer
„Powerman” jest kolejnym atakiem na przemysł muzyczny, choć bohater wydaje się
być pogodzony ze swoim losem i odnajduje w nim dodatnie strony: „ On ma moje
pieniądze i prawa wydawnicze/ ale ja mam swoją dziewczynę i jest mi dobrze”. Całość
zamyka bardziej optymistyczny „Got To Free”, który oparty jest częściowo na
otwieraczu. Bohater zakreśla koło ale „Dostałem wolność robienia tego, co chcę,
mówienia tego, co chcę i przeklinania, jeśli lubię”.
Więc jeśli chodzi o wielkie rockandrollowe pierdol się, to
ten album jest jednym z najlepszych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz