niedziela, 9 października 2022

NEIL YOUNG - Zuma /1975/

 


Don't Cry No Tears
Danger Bird
Pardon my Heart
Lookin' for a love
Barstool Blues
Stupid Girl
Drive Back
Cortez the Killer
Through My Sails


Neil Young
Frank Sampedro
Ralph Molina
Billy Talbot


Marzenia pokolenia Woodstock zniknęły w otchłani lat siedemdziesiątych, wraz z ich politycznymi rozczarowaniami, wymiarami napędzanymi heroiną i zagubionymi towarzyszami. Człowiek z Ontario przebił się przez swoją mroczną trylogię, w której przekształcił swoje demony w niesamowitą i bezkompromisową muzykę, pokazując, że rozpacz i ból powoli odchodzi w czeluście bytu. Kolejny krok musiał być oczywisty. Ponowna jazda na Crazy Horse, by otrząsnąć się ze smutku, sentymentalnych i politycznych niepowodzeń oraz posthippisowskiej depresji, by wydać klasyczną, gitarową płytę.

To, że „Zuma” jest dla mnie jedną z najlepszych płyt Artysty nie ulega wątpliwości. Zresztą pamiętam, że był to, obok „Rust Never Sleeps” pierwszy krążek, który otworzył mi drzwi i gdy zobaczyłem po drugiej stronie wysokiego kolesia z kapeluszem na głowie w jeansowej koszuli. Od tamtej pory (a mija już ponad czterdzieści lat) ścieżki nasze przecinają się nader często, co tylko cieszy i wprawia mnie w doskonały nastrój.

Brzmienie „Zumy” jest surowe, skupiające się głównie na połączeniach między gitarami: sprzężenia zwrotne i zniekształcenia przeplatają się, przybliżając do stworzenia „wymiaru przesiąkniętego gitarą elektryczną”, co ukazuje doskonale wyważone współgranie między dwiema gitarami, które osiągnie swój zenit po elektrycznej stronie „Rust Never Sleeps”.

To świetnie jest widoczne w „Cortez the Killer”, bez wątpienia jednej z najlepszych piosenek jakie Young napisał w swojej karierze. To powolny, oparty na jamowych zawijasach klasyk w którym gitarowa robota jest w pełni rozwinięta. Ta siedmioipółminutowa epopeja zawiera miarowe schematy Poncho, rozbudowane solówki Younga, lepkie linie basu Talbota i doskonałą ramę perkusji Ralpha Moliny. Zasługuje na uwagę też wokal Neila, który przedstawia krwawy podbój Meksyku z punktu widzenia tubylców, a ten charakterystyczny ton rezygnacji („Cortez, Cortez”) doprowadza do pewnej zapaści i beznadziei. Urzekająca magia tego numeru sprawia, że kalejdoskop obrazów krąży wokół ciebie przez cały odsłuch.

A oto kolejny mocny punkt programu. „Danger Bird” w którym Young wraz z Crazy Horse stara dogonić się mętny gitarowy wicher, przez co numer ten staje się nieco mroczniejszy. Rozstanie Artysty z Carrie Snodgress w tym czasie wciąż miało wpływ na jego twórczość. Lirycznie jest to jeden z wyróżniających się utworów, a Young pozwala swojemu bólowi przesiąknąć do tej piosenki.

Ale jak już pisałem, dla mnie każdy z utworów na „Zumie” jest niesamowity. Otwierający album „Don’t Cry No Tears” zresztą podobnie jak „Barstool Blues” trzyma gitarową moc łagodzoną przez piękne, chwytliwe melodie, nadające optymizm i radość. Wszystkie dziewięć numerów pokazuje każdą stronę Neila Younga. Skoro określiliśmy „Zumę” płytą klasyczną, to oczywiście nie może zabraknąć na niej znaku firmowego Neila: ballady. „Pardon My Heart” to czuły folkowy numer, wzmocniony elektryczną solówką natomiast „Lookin’ for a love” jest świetną piosenką ze swoim późno-byrdowskim posmakiem i doskonale ilustruje nastrój albumu. Neil spaceruje samotnie po plaży Zuma i nawet jeśli w jej piaszczystych brzegach nie jest tak bezradny jak na okładce „On the Beach”, to samotność daje pewne znaki w tym słodko-gorzkim nastroju. Szczypta bluesa, podana w charakterystycznym sposobie ukazuje „Drive Back” jako niedoceniony moment w katalogu Neila Younga. Pełne werwy gitarowe struny niczym węże wiją się wokół tematu a burzliwa miłość jest już tylko wspomnieniem.

„Zuma” stała się jednym z najbardziej przyjemnych i spójnych albumów, jakie Young kiedykolwiek wydał. Tak samo porywający dziś, jak i wtedy, wszystkie emocje, które on i Crazy Horse włożyli w ten album, nadają mu namacalną jakość, coś co wszyscy możemy zrozumieć poprzez nasze własne doświadczenia. Niespodzianką jest zapewne umieszczenie na zakończenie płyty numeru „Through My Sails”, który ponownie łączy się z Crosby, Stills i Nashem. Echo tych klasycznych harmonii wokalnych Zachodniego Wybrzeża doskonale wpisują się we wdzięczną melodię a znakomity tekst „Stoję nad brzegiem/ Jest tam tak dobrze/ Wychodzę z wiatrem/ Ale miłość o mnie dba” stanowi obrazowe zakończenie „Zumy”.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz