Ray Davies
Dave Davies
John Dalton
Mick Avory
The Kinks w czasach swojej świetności.
Być może nigdy nie było bardziej wyjątkowego i
trwałego brytyjskiego zespołu niż The Kinks. Bracia Davies kierowali swoją podróż przez szczyty i koryta ponad 30 lat
płonących sukcesów, fatalnych porażek, gwałtownych zmian stylistycznych, kultu
bohatera, samozadowolenia i przemocy napędzanej narkotykami, zanim rozeszli się
po 50-tych urodzinach Dave’a Daviesa, które odbyły się w pubie, w którym zaczynali
swoją ścieżkę. Przez te wszystkie epoki rollercoasterowej historii
londyńczyków, jedna nadrzędna była stałym elementem ich istnienia: niezrównana
umiejętność pisania piosenek przez Raya Daviesa.
Pod koniec „złotej ery” zespołu ukazał się album
„Muswell Hillbillies” ukazujący piękny portret podmiejskiego Londynu, z którego
chłopcy pochodzą. Nie mamy tutaj wprawdzie żadnego indywidualnego przeboju ale
mimo tego braku płyta ta jest najbardziej spójnym dziełem w ich dyskografii. Davies
jak zawsze wnikliwie przedstawił z wielką siłą tematy współczesnego wyobcowania
i narastającej kulturowej paranoi. Wcześniej nie poświęcał czasu ani energii na flower power, a w 1971
roku nastrój tamtych czasów przesunął się z miłości i pokoju na strach i
wstręt. Utwory na „Muswell Hillbillies” odzwierciedlają szalejące uczucia
niepokoju, które miały zdominować lata 70-te i eksplodować we frustracji
kolejnego pokolenia.
To, jak niesamowicie dobrze Davies skupił się na
tym temacie, jest jednym z aspektów, które sprawiają, że jest to tak niezwykła
płyta. Perspektywa działań widziana oczami wielu postaci jest przedstawiona
poprzez zestaw piosenek o intuicyjnej i uzależniającej melodii, które zapadają
i osadzają się w umyśle tak głęboko, jak każdy z ikonicznych hitów grupy. I
jeszcze, Davies stworzył ten album jako rodzinny klaser fotograficzny,
składający się z małych historii i migawek, które przedstawiają prawdziwe osoby
z życia Daviesów, takie jak wujek Son i Rosie Rock.
Oddajmy głos Rayowi: „Po latach bycia zespołem
singlowym, chciałem zrobić coś, co zdefiniowałoby The Kinks. Chciałem uczcić
nasze pochodzenie. Moi rodzice pochodzili z Islington i Holloway w centrum
miasta. Przeprowadzili się do Muswell Hill, gdy centrum zaczęto modernizować.
Chciałem napisać album o kulturze i przemianie, jakiej dokonali, kiedy zostali
przeniesieni na północ”.
A muzycznie też jest ciekawie. Otwierający płytę
„20th Century Man” powinien być hitem jak nic. Ale tak to już jest. Zaczynający
się od nieśmiałego akustycznego gitarowego uderzenia, w końcu następuje
komunikacja z napędzającym rytmem, który jest podchwytywany i wzmacniany przez
dudniącą perkusję Micka Avory’ego. Działanie w tle techniki slide nieśmiało
akcentuje amerykański styl. Frazowanie Raya w początkowym wersie jest przycięte
i wyciszone, jakby narrator był niepewny, czy zmierzyć się z rzeczywistością i
swoją frustracją. Stopniowo wokal nabiera pewności siebie, a po pewnym wahaniu
dochodzi do wrzenia:
„To jest XX wiek/ Zbyt wiele kłopotów/ To jest wiek
szaleństwa/ Jestem człowiekiem XX wieku, ale nie chcę tu być”. Choć przesłanie
może być ponure, ta piosenka naprawdę daje czadu. Podobna sytuacja jest w „Here
Come The People In Grey”, natomiast „Acute Schizophrenia Paranoia Blues” jest o
kimś, kto czuje, że nie ma już kontroli nad własnym życiem.
Davies: „”Uncle Son” to piosenka antypolityczna.
Nie żebym wierzył w anarchię, ale wierzę w wolność. Miałem wtedy koszmarną
wizję tego, czym może stać się społeczeństwo. Cały album ma w sobie wiele złowieszczych
podtekstów. A przecież muzyka naprawdę buja i kołysze. Jest radosna i wesoła,
tak. Mieliśmy w trasie sekcję dixielandową. Niewiele zespołów rockowych robiło
to w 1971 roku. Ale to dodało kolorytu muzyce, którą pisaliśmy. To było wspaniałe
uczucie mieć frazę graną na gitarze i powtarzaną przez rogi. To przywoływało
erę tradycyjnego jazzu. To było patrzenie wstecz do poprzednich pokoleń”.
W większości „Muswell Hillbillies” funkcjonuje w
stanie nieszczęścia, gdzie ból spotyka się z zabawą. Wyjątkiem jest „Oklahoma
U.S.A.”. „Wychowała mnie moja starsza siostra, Rosie. To piosenka o tym, że
poszła do pracy w fabryce a jej sposobem na ucieczkę było kino. Nie komputer,
telefon czy inne gówno. Ucieczką Rosie było kino. Użyłem jej jako odskoczni, a
potem odpłynąłem w swój własny świat”. Ray śpiewa lekko jak powietrze, które
zdaje się unosić ją kilka stóp nad ziemią, a współczujący sposób, w jaki
pokazuje nam kontrast pomiędzy mozolnym życiem dziewczyny a jej marzeniami,
jest tak delikatny, że niemal baletowy.
Kontynuując wykazywanie się niezwykłą
dalekowzrocznością, bystre oko i pióro Raya Daviesa skupiło się na kolejnym
rosnącym społecznym problemie, anoreksji. „Żyje na krawędzi głodu/ I mówi, że
nie ma apetytu/ A jej ojciec i matka, jej siostry i bracia/ Nie mogli zobaczyć
jej, gdy przechodziła obok”. Genialne.
Ciekawy „Alcohol” jest pokazaniem kolejnego
geniuszu Raya. Fantastyczne połączenie rocka z ragtimowym fortepianem i
nowoorleańskim dźwiękiem, tworzy niedoceniony klasyk, który świetnie wykorzystuje
tubę. Bu, bu, bu, buuuu.
Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę na „Complicated
Life” niezwykle ładnej balladzie w stylu Appalachów, ale z akordeonem w roli
głównej, bo czemu nie? Jest to opowieść o człowieku, który popadł w zdrowotną
paranoję, więc zamknięte w sobie brzmienie płyty pięknie odzwierciedla
zamknięte życie. Facet przyjmuje radę lekarza, by zredukować stres i doprowadza
się do stanu samozaparcia, zamykając się w wirtualnej próżni: „Cóż,
ograniczyłem kobiety, wyciąłem wódę/ Przestałem prasować koszule, czyścić buty/
Przestałem chodzić do pracy, przestałem czytać wiadomości/ Siedzę i kręcę
kciukami, bo nie mam nic do roboty”. Potraficie wyobrazić sobie tego gościa,
teraz w epoce internetu i innych wszelkich dóbr cywilizacji? A może to jest sposób
na normalność w naszych czasach?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz