niedziela, 5 czerwca 2022

DONOVAN - Sunshine Superman /1966/


01. Sunshine Superman     3:19
02. Legend Of A Girl Child Linda (Arranged By – John Cameron)  6:52
03. Three Kingfishers     3:19
04. Ferris Wheel     4:13
05. Bert's Blues  (Arranged By – John Cameron)  3:59
06. Season Of The Witch     4:58
07. The Trip     4:38
08. Guinevere     3:44
09. The Fat Angel     4:18
10. Celeste     4:13


Rok 1966, ulice Londynu kwitną niespotykaną, różnorodną barwą, pełną zalotności atmosferą. Dziewczęta, uśmiechnięte paradują w krótkich spódniczkach lub sukienkach w wielokolorowe paski lub kratkę a chłopcy puszą się dumnie niczym „paw” w nowych fryzurach w których przebudzone światło słoneczne odbija swoje promienie. A zewsząd dobiega muzyka, wszędobylska, pojawiająca się na każdym kroku czyniąca z tego miasta młodzieżową stolicę Europy zwaną Swingującym Londynem.

Jazz, blues, rock’n’roll i halucynogenne dźwięki psychodelii wtapiają się w wielobarwny tłum młodzieży by pomóc im odkrywać nieokrzesaną radość życia. A w tym tłumie, w całym tym zgiełku ochoczo kroczy z samego rana, pełen swobody i wesołości, będący w trakcie „podróży” słoneczny superman.

Gdy Donovan nagrał tą płytę, „Sunshine Superman” cały Londyn bawił się i przełamywał wszelkie bariery zastanej rzeczywistości.

Urodzony w 1946 roku w Glasgow, Donovan szybko zakochał się w muzyce oraz w nastroju panującej chwili. Już w okresie nastoletnim przemierzał „drogi w poszukiwaniu siebie i duchowego dobrobytu”. Związał się też z muzyką. Karierę rozpoczynał w lokalnych klubach, a następnie przeniósł się do Anglii, by w końcu wylądować w samym jej sercu - Londynie. Podczas tych różnych pobytów utrwalał swoją wiedzę na temat muzyki ludowej oraz jej tradycyjnego repertuaru. Pod koniec 1964 roku podpisał kontrakt z wytwórnią Pye Records i po wydaniu dwóch płyt został zupełnie niesłusznie nazwany kopią Boba Dylana z Wysp. Pozwólcie, że to wyjaśnię. Donovan pomimo niepokojących podobieństw do Dylana wcale się do niego nie upodabniał. No chyba, że weźmiemy za naśladownictwo instrumentarium, gitara i harmonijka. Ale to jest śmieszne. Muzyka folkowa inspirowana brytyjskimi podaniami jest przecież zupełnie inna od tradycyjnej muzyki amerykańskiej. No ale krytycy zawsze uwielbiają wbić szpilę bez zastanowienia. Jeśli krytycy nie pochwalali twórczości Donovana, to publika wręcz przeciwnie. Dwa pierwsze albumy odniosły spory sukces komercyjny. A jeśli chcecie zanurzyć się w ten okres współczesnego folku, radzę posłuchać jego pierwszego singla „Catch the Wind”, który jest po prostu zachwycającą piosenką.

Podjęcie decyzji przez Donovana o zmianie producentów i menedżerów prowadzi do podpisania kontraktu z Epic Records i idąc za ciosem nagrania płyty „Sunshine Superman”. Album z powodów kontraktowych zostaje wydany najpierw w Stanach Zjednoczonych. Składająca się z 10 utworów płyta to nie tylko ogromna ewolucja osobista i artystyczna muzyka, ale także jeden z pierwszych albumów z gatunku psychodelicznego popu i folku. Po raz pierwszy Donovan zakasał rękawy, by wydać album złożony w całości z oryginalnych, napisanych przez siebie piosenek.

Jego nietypowe uniwersum zorientowane na abstrakcyjne, średniowieczne i beatnikowe tematy ujawnia światu talent pisarski i kompozytorski. Wiele numerów jest inspirowanych sekretną miłością, jaka łączy go z byłą dziewczyną Briana Jonesa, która później zostaje jego żoną.

Styl interpretacji, czasem zbliżony do barokowego popu, pozwala mu w pełni rozkwitnąć w trippowych historiach i krajobrazach, które tworzy. Album rozpoczyna mityczny tytułowy singiel, nagrany w grudniu 1965 roku, na dwa miesiące przed premierą kultowych dokonań The Yardbirds czy The Byrds. Kluczowy i absolutnie genialny numer. Ponadto w tej piosence wspierają go dwaj przyszli muzycy Led Zeppelin – Jimmy Page i John Paul Jones. To psychodeliczny majstersztyk bez dwóch zdań. Następnie mamy folkowo – barokową balladę „Legend Of A Girl Child Linda”, która przenosi słuchacza w czasy średniowieczne. Posłuchajcie orkiestracji jak wspaniale wypełnia ten stan. W kolejnych numerach „Three King Fishers” oraz „Ferris Wheel” folk łączy się ze wschodnioindyjską mantrą, tak halucynogenną, że mam wrażenie iż podróżuję do samego jądra gwiezdnej autostrady, prowadzącej na krańce świadomości.

„Season of the Witch” to jeden z cudów albumu. Psychodeliczna wersja obłąkanego awangardowego rocka, wyróżnia się w sposobie podejścia do wersów za pomocą słowa mówionego, jak i linii basu/gitary, która tworzy rytm. Uduchowiony wokal zamyka się w stonowanej zwrotce, ale uwalnia się żywiołowym refrenie.

Piosenka, którą „Guinevere” pisze do swojego tajemniczego kochanka, jest okrutnie przejmującą romantyczną pieśnią, tak osiadłą, że reszta albumu przedłuża tę podniosłą atmosferę w innych balladach, by zakończyć całość bezbłędną „Celeste”.

To z pewnością radosne chwile tak bardzo trzymające nostalgiczną, pełną barw podróż, która wcale nie musi się szybko skończyć. Zawsze możesz nastawić repeat i odjechać dalej.








 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz