2. Tonight - 2:58
3. Numero Uno - 4:53
4. (I'm) Chewin' Gum - 2:41
5. Deep In A Dream - 4:28
6. The Nazz Are Blue - 3:07
7. Keep It Heavy - 2:46
8. Roses All Around - 2:11
9. And That Is That - 2:02
10.The Beat Song - 3:43
11.When It Sun Shines - 5:41
12.Daydreamin' - 2:23
*Jim Wilson - Bass, Piano, Percussion, Vocals
*Bill Tanon - Guitar, Bass, Harp, Mandolin, Bowed Guitar, Vocals
*Ron Juntunen - Electric, Acoustic, Slide Guitar, Bass
*Art Hicks - Drums, Bongos
Wiecie co? Jest taka historia o takim jednym zespole i
ich pomyśle aby niekonwencjonalnie promować własną płytę, wydaną swoim sumptem.
Posłuchajcie.
Zespół nazywa się Creme Soda a płyta o której mowa to
„Tricky Zingers”, wydana w 1975 roku ale klimatem trzymająca się dobrze w
latach wcześniejszych. Jeszcze przed nagraniem albumu grupa wypuściła w 1974
roku singiel, który frontman Creme Soda Billy Tanon tak reklamował. Wlazł na
gzyms z megafonem piątego piętra budynku Mitchell Building i krzyczał o
zespole, reklamując go. Siedział tam przez kilka godzin, zanim nie przyjechała
policja. W maju dwa lata później opracował nowy plan promocji lp. „Tricky Zingers”.
Otóż wraz ze swoim współlokatorem udali się na most Hoan
Bridge, gdzie za pomocą łańcuchów zaczepili huśtawkę i przymocowali do niej
prześcieradło reklamujące nową płytę. Następnie Tanon opuścił się na huśtawkę,
używając sprzętu do wspinaczki górskiej. W tym momencie jego kumpel zaczął
wydzwaniać do lokalnych stacji radiowych, informując je o tym wyczynie, co
miało na celu zdobycie radiowego rozgłosu dla „Tricky Zingers”. Podczas gdy
muzyczne nadzieje muzyka zależały od słuchowisk radiowych, jego ciało wisiało
na huśtawce nad jeziorem Michigan. W pewnym momencie wzmógł się wiatr i Billy
zaczął spadać. Przez kilka minut jego ciało obracało się do góry nogami na
wietrze, a w końcu spadł do wody, gdzie uratował go przepływający obok statek
wycieczkowy. Tanon miał na sobie żółtą koszulkę z napisem „I like Creme Soda”.
Spadając w dół, wspominał, że zakręciło mu się w głowie, ale zdołał zobaczyć
łódź poniżej. „Krzyknąłem do nich, że spadam, ale wiedziałem, że mnie nie
słyszą”. Na szczęście kapitan statku zorientował się w sytuacji i wyłowił
Tanona z wody. Przybywająca straż przybrzeżna przetransportowała go do
czekającej karetki policyjnej, która zabrała go do szpitala, gdzie mimo urazu
pleców jego stan był zadowalający. A wszystko to dla zespołu, który rozpadł się
poprzedniego lata…
Wspomina perkusista grupy Hicks:”Podejście Billa do
przemysłu muzycznego było, delikatnie mówiąc, niekonwencjonalne”. A sam lider
twierdził, że „Wszystkie moje instynkty przetrwania mówiły mi, że jestem
szalony, ale to było coś, co musiałem zrobić”. Chociaż dzięki temu wyczynowi
Tanon znalazł się w gazetach, najwyraźniej nie wpłynęło to na sprzedaż „Tricky
Zingers”. Jak pisałem płytę wydano własnym kosztem a jej dystrybutorem była
firma Kiderian z Chicago. Niestety brak jakiejkolwiek chęci wsparcia reklamowego
doprowadził do braku kompletnego zainteresowania ją. I nie pomogła nawet
specyficzna reklama lidera grupy.
A szkoda. Właściciel We Buy Records, Andy Noble, który
jest w posiadaniu jednego z tych nielicznych egzemplarzy wydanych w tamtym
czasie, mówi, że to „absolutnie świetna płyta”. I ja się z tym zdaniem w
zupełności zgadzam. Myślę, że nasza międzynarodowa psychodeliczna społeczność
powinna darzyć ją bardzo dużym szacunkiem. Pomimo nagrania w roku 1974 to są
lata 60-te w wielkim stylu.
No dobrze. „Tricky Zingers” to dwanaście piosenek, w
których można usłyszeć klasyczne rockowe klimaty, gitarowe akordy, lekkie,
prawie popowe melodie i wirujące psychodeliczne momenty. Większość płyty
zawiera wyraźne elementy garażowe, a całość pokazuje, że chłopcy byli utalentowanym
i zgranym zespołem z dobrą gitarą i solidną harmonią wokalną. Można powiedzieć,
że nagrania z płyty mają swój własny smak, pomimo pewnych naleciałości. Ciekawą
stroną całej zawartości płyty jest fakt, że dzięki niej fenomen amerykańskich
„zespołów garażowych” nigdy nie wygasł. To dzięki mieszance prostych aranżacji
i eklektycznej stylistyce, „Tricky Zingers” stanowi pomost od rozwijającej się
garażowej formy z połowy lat 60-tych do połowy lat 70-tych. Choć mamy tutaj
wiele kierunków muzycznych, jest na tym albumie pewien prosty, nieco niedbały,
pełen radości aspekt, który stanowi rdzeń garażowej estetyki. Muzycy z Creme
Soda naprawdę wiedzą, jak wziąć to, co najlepsze z przeszłości i przerobić na
ciekawe formy rock and rollowe. Weźmy takie punkabillowe „I’m Chewin’ Gum”, które zawstydza wszystkie te próby z
lat osiemdziesiątych albo „Tonight” przypominający wczesne dokonania Floydów. Druga
strona płyty jest bardziej klimatyczna, pociągająca nostalgią ze
zniekształconymi gitarami i delikatnymi wokalami. To usposobienie tego, czym
powinien być psychodeliczny rock. Może nie jest to najdoskonalsza, samodzielnie
wyprodukowana płyta z połowy lat siedemdziesiątych, ale dla mnie jest
wystarczająco dobra i z godnością zajmuje swoje miejsce na mojej muzycznej
półce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz