02. You Still Believe in Me - 2:30
03. That's Not Me - 2:28
04. Don't Talk (Put Your Head on My Shoulder) - 2:51
05. I'm Waiting for the Day - 3:04
06. Let's Go Away For Awhile - 2:18
07. Sloop John B - 2:57
08. God Only Knows - 2:50
09. I Know There's an Answer - 3:09
10. Here Today - 2:54
11. I Just Wasn't Made for These Times - 3:12
12. Pet Sounds - 2:21
13. Caroline, No - 2:52
Moja wstępna koncepcja brzmienia
Beach Boys, ta najbardziej znana (do pewnego czasu) to ich miłość do desek
surfingowych oraz niewykorzystany w pełni dar harmonii wokalnych. Powiem, że
uwierzyłem w to na podstawie piosenek takich jak: „I Get Around”(która wciąż
jest fantastyczną piosenką), „Surfin’
USA” i jego odpowiednik „Surfin’
Safari” oraz „Barbara Ann”. Znając te radosne ale jakże infantylne
piosenki założyłem, że Beach Boys to nic więcej. Kiedy więc po raz pierwszy
przeczytałem o wszystkich pochwałach, które zebrały „Pet Sounds”, zacząłem się
zastanawiać, o co, do cholery w tym wszystkim chodzi?
I jeszcze, album Beach Boys został
uznany przez Rolling Stone za drugi najlepszy album wszechczasów, to
pomyślałem, „Pet Sounds” to jakieś nagrania zwierząt obrobione techniczne z
dodatkiem wokali. Postanowiłem poświęcić trochę czasu i to sprawdzić. Na
początku przy pierwszym odsłuchu mi to nie wskoczyło. Owszem instrumentacja
była całkiem ładna, a „Wouldn’t It Be Nice” było naturalnie przebojem, ale poza
tym uważałem, że niektóre melodie są naprawdę niezręczne i hmmm… Otóż to? Czy
to wszystko co album ma o zaoferowania? No nie. Jakie nieszczęścia czekają
dalsze listy wszystkich publikacji muzycznych w historii. To niemożliwe.
Ok.
Zrobiłem sobie dziesięciominutową
przerwę i posłuchałem ponownie. Nie wiem, co się zrobiło. Czy klawesyn zstąpił
z nieba i rzucił na mnie urok? Płyta nagle zaczęła brzmieć niewiarygodnie.
Instrumentacja wciąż kopała, harmonie zaczęły świecić jaśniej, a melodie
pływały w pyłkach roznoszonych przez wiatr. Pod koniec tego drugiego
przesłuchania poczułem tą muzykę, zacząłem dostrzegać popową magię piosenek i
po prostu stwierdziłem, że „Pet Sounds” jest genialne.
Pośród ogromnie zmieniającego się
krajobrazu kulturowego, kiedy Stany Zjednoczone przeżywały „brytyjską inwazję”
w sferze muzyki popularnej, amerykański zespół wydał rozpaczliwy krzyk, który
doceniony został po latach. Brian Wilson zdesperowany, by nadążyć za
konkurencją, połączył pop z muzyką barokową i jazzem. W ten sposób stworzył jedne
z najwspanialszych kompozycji w całej muzyce popularnej. „Pet Sounds” jest
pełen niesamowitych dźwięków i momentów: na przykład akordeon w „Wouldn’t It Be
Nice”, klawesyny w „You Still Believe in Me” czy harmonijka basowa w „I Know
There’s an Answer”. A taki „God Only Knows” ma akordy, które przenoszą się w
miejsca których się nie spodziewasz, odzwierciedlając niepokój przedstawiony w
tekście piosenki. Utwór kończy się piękną fugą, która całkiem ładnie dopełnia
numer. Poziom instrumentalny płyty jest rewolucyjny i przyjemny dla ucha.
Objawia nam się tutaj mnóstwo smaczków i ukrytych ścieżek, które powoli
odkrywasz pomimo lekkiej zapaści melancholijnej.
Talent Briana Wilsona jako
kompozytora i aranżera, jego załamanie psychiczne i odosobnienie na rok, aby
zaplanować całość materiału, wciąż mnie zaskakuje. Ta perspektywa dźwiękowa
ukazuje mocne strony niebiańsko brzmiącego popu i co słychać wyraźnie wpływa
również na Sierżanta Pieprza. Charakterystyczne harmonie Beach Boys są tutaj a
atmosfera jest bardziej poruszająca niż kiedykolwiek. To album o niepewności.
Teksty są bolesne, życzeniowe, denerwujące i przedstawiają autora jako tęsknotę
za czymś, czego nie ma. „Czy nie byłoby miło, gdybyśmy mogli żyć razem w takim
świecie, do którego należymy”(„Wouldn’t It Be Nice”), „Czasami jest mi bardzo
smutno, chyba po prostu nie zostałem stworzony do tych czasów…”(„I Just Wasn’t
Made for these Times”). W tych tekstach jest coś dosadnego, ale rzadko wydają
się banalne. Być może to zasługa cudownych, tęsknych wokali a może zagubionej
orkiestracji prowadzącej samotną duszę w ciepłe, bezpieczne miejsce. Każda
część idealnie do siebie pasuje, jak dziwne elementy układanki znajdujące swoją
przestrzeń. Nuty otwierającego numeru brzmią, jakby gwizdała je beztroska dusza
wędrująca po kolorowym ogrodzie. Kilka pierwszych słów i mamy wypełniony po
brzegi cały album, smyczkami, bębnami, instrumentami dętymi i melodiami
wokalnymi. Każdy centymetr przestrzeni porusza lekkie nici babiego lata i krzyżuje
skomplikowane instrumentalizacje z uniwersalnymi piosenkami.
Nie ma tu nic, co chciałbym
zmienić. A kim jestem, żeby coś w tym zmienić? Na pewno nie jestem Brianem
Wilsonem. A nagrania zwierząt z dodatkiem wokali?
To zostawiam na następny raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz