01. Gloria - 6:09
02. Trip To The Zoo - 3:53
03. Please Don't Set Me Free - 3:52
04. Nature's Children - 3:53
05. The Flight - 4:29
06. Mommy and Daddy - 1:45
07. Symphonic Psyche - 3:56
08. Crystalescent Heaven - 4:51
09. One More Heartache - 2:40
- Wayne Gagnon - vocals, rhythm guitar
- Tony Tavares - bass
- Donald Smith - drums
- Robert Benevides - lead guitar
- Ronald Medeiros - organ, harmonica
Tony Taveira: „Na początku
nazywaliśmy się The Flower Pot. Dowiedzieliśmy się, że istnieje
już zespół o tej nazwie, więc zdecydowaliśmy, że najlepiej
będzie ją zmienić. Więc w drodze na koncert zaczęliśmy rzucać
najróżniejsze propozycje… wtedy nasz perkusista krzyknął
„Tangerine Zoo!”. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać, ale po paru
chwilach zgodziliśmy się używać tej nazwy. Byliśmy w Newport na
Rhode Island i występowaliśmy przed Vanilla Fudge. Podziwialiśmy
ich. Dlatego nasze brzmienie zbliżało się do tego zespołu.
Aranżacja na „One More Heartache” była właściwie ich
aranżacją. Byliśmy zarozumiali a jedynymi facetami z którymi
chcieliśmy gadać, to byli goście z Vanilla Fudge. Naszą
debiutancką płytę nagrywaliśmy w Nowym Jorku. Producentem był
Bob Shad, który pracował z Janis Joplin i Tedem Nugentem.
W
13 godzin nagraliśmy 9 piosenek. Płyta napędzana była przez całe
hipisowskie towarzystwo. Nagrywaliśmy w nocy, od północy do piątej
nad ranem. Wtedy studio jest najtańsze. Pomimo wielu substancji
wyzwalających energię my byliśmy trzeźwi. Owszem wypiliśmy dość
dużo alkoholu ale narkotyki płynęły wśród osób towarzyszących
w studio. Nasza muzyka była zbyt trudna do zagrania aby w trakcie
jej grania jeszcze lewitować”.
Ten
pierwszy album zespołu zatytułowany „The Tangerine Zoo” został
wydany w lutym 1968 roku i zawiera bardzo solidną kolekcję
psychodelicznego rocka. Siedem z dziewięciu piosenek to oryginalne
utwory napisane przez muzyków zespołu a dwa numery to covery. Po
nagraniu płyty zespół rozpoczął występy promujące to
wydawnictwo. Kampusy uniwersyteckie a następnie nocne psychodeliczne
kluby umożliwiały dwa, a czasami trzy występy dziennie. W
niektórych klubach Tangerine Zoo występowali wraz z Cream i Boston
Tea Party. Podczas gdy to się działo, grupa została
przywiązana do szeroko nagłośnionego Boston Sound promowanego
przez wytwórnię MGM, która podpisała kontrakty płytowe z
zespołami z Bostonu: The Beacon Street Union, Ultimate Spinach i
Orpheus.
Debiutancki
krążek grupy wyróżnia się fantastycznym gitarowym psychofuzem i
ładnym brzmieniem organów, które wprowadzają czasami nastrój
dołujących łódek płynących pod mostowymi filarami.
Album
otwiera się intensywną przeróbką Van the Mana, „Glorią”,
która tu istnieje przez ponad sześć minut a zawijający Hammond i
przesiąknięta sprzężeniem zwrotnym gitara nadaje temu klasykowi
piękny psychodeliczny makaron nurzający się prawdziwie w Lecie
Miłości. Szalona atmosfera utworu zaznaczona jest instrumentalnymi
solówkami i hałasami. Jeśli myślisz, że to było dobre, to
następny numer to prawdziwy początek smakołyków. „Trip to the
Zoo” jest skąpo zamaskowany, oszałamiająca linia basu nadaje
posmak jazzowej ciężkiej, odlotowej muzyce. Tekst: „Weź mój
mózg, mózg, mózg” nie pozostawia wątpliwością, o jaką podróż
chodzi. Jeszcze dźwięki agresywnej harmonijki ustnej wżerają się
do głowy oplatają każdy nerw. To czysta droga do fazy odlotowej
ale jak to słuchasz to upewnij się, że twoja głowa mocno siedzi
na karku. Muzyczna ekspansja umysłu kontynuowana jest w kolejnym
utworze. Marszczący Hammond nadaje ton, przeciąga groźnie przez
coś niedopowiedzianego. Bluesowy rytm uspokaja, całość zgrabnie
prowadzi do uspokojenia.
„Nature’s
Child” to tytuł, który przywołuje wizje kapryśnej hipisowskiej
muzyki. Brzmienie bliższe jest The Doors, ale mamy tu dużo garażu
i dynamiki. Więcej tu gniewnej melancholii. Gitarowy popis ładnie
przechodzi w organową orgię, popychając do kolejnej zwrotki.
Ładny, harmonicznie rozwiązany numer.
Dudniący
bas i wirniki Hammonda tworzą rozsądne podejście w utworze „The
Flight”. Gitarowe sprzężenia zwrotne poparte idealną solówką
napierają ze zdwojoną siłą w środkowej części numeru. To
powinno trwać, trwać. Jeden z najlepszych fragmentów na płycie.
„Mommy and Daddy” to krótka wstawka poparta dziecięcymi
wokalami inspirowanymi londyńską ulicą.
No
i maniakalny rytm, lekko łagodnej podróży rozpoczyna „Symphonic
Psyche”. Chwytliwa melodia i wszędobylskie Hammondy czynią z tego
numeru prawdziwą perełkę. Gitara wije się nie reagując na nic,
tu nie ma granicy. To musiało się zdarzyć. Podtrzymujący wszystko
bas jest strażnikiem rozwiązłości.
No
i powoli zbliżamy się do końca płyty. Bardziej otwarty na
przystępność „Crystalescent Heaven” mógłby nawet być
przebojem. Otwarte, pełne życzliwości nutki miło wypełniają
kolejne rowki płyty. Harmonie wokalne ładnie dopasowują się do
reszty a całość pomaga odprężyć się i poczekać na ostatni
numer.
„One
More Heartache” to szybki rocker zaczepiony w obwódkę
psychodelicznego kręgu. Kolejne wiry organ w tle dodają maniakalne
dźwięki a zwarta całość kończy się bardzo zaokrąglonym
wysiłkiem dzięki czemu ten debiut zespołu Tangerine Zoo jest tak
dobry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz