1. Royston Rose (Ellis, Morris) - 3:51
2. Where are the Friends? (Ellis, Leathwood) - 3:37
3. Constantly Changing (Ellis, Morris, Leathwood) - 2:44
4. Here's a Day (Ellis, Morris, Leathwood) - 3:10
5. Fade Forever (Ellis, Leathwood) - 2:59
6. Barricades (Ellis, Stratton-Smith, Leathwood) - 5:02
7. A Little Piece of My Heart (Blackwell, Scott) - 2:42
8. Glod Leaf Tree (Ellis) - 3:38
9. Mr. Claire (Leathwood) - 3:44
10.Circus (Ellis, Leathwood) - 5:42
*Stuart Leathwood - Lead Vocals, Guitar
*Roy Morris - Guitar, Vocals
*Tony O'Reilly - Drums
*Keith Ellis - Bass
The Koobas byli jednym z
lepszych brytyjskich zespołów, które ledwo odcisnęły piętno na
ścieżce muzycznej kariery w połowie lat sześćdziesiątych.
Niestety to kolejny zespół ulubiony przez dziennikarzy i popularny
podczas występów na żywo, który nagrywając jedyną płytę w
1969 roku już stracony był na pożarcie. A było świetnie.
Przecież to oni otwierali trasy koncertowe The Beatles i to ich
bardzo szybko zauważyło kierownictwo EMI-Columbia, które od razu
zaproponowało kontrakt.
Grupa
została założona w 1962 roku przez gitarzystę i wokalistę
Stuarta Leathwooda i Roya Morrisa, perkusistę Johna Morrisa (którego
szybko zastąpił Tony O’Reilly) oraz basistę Keitha Ellisa.
Wszyscy oni byliu weteranami liverpoolskiej sceny muzycznej a grali w
takich kapelach jak: Thunderbeats i The Midnighters. Na początku
nazywali się Kubas i w grudniu 1963 roku przez trzy tygodnie
występowali w Star Club w Hamburgu, gdzie zdobyli sobie poważną
pozycję jako wykonawcy „nowej” muzyki. Brzmienie mieli
porównywalne do The Beatles, The Searchers czy Mojos ale mieli
dodatek amerykańskiego rhythm and bluesa z silnym ale lirycznym
atakiem gitary i przekonywującym wokalem.
W
1965 roku grupa The Koobas dała dziewięć koncertów w najbardziej
prestiżowych klubach w Londynie i zaczęła zdobywać świetną
prasę, ale single, które nagrywała nie zdołały zaliczyć żadnego
miejsca na listach przebojów. I choć nadal otrzymywał ciekawe
propozycje koncertów, a to z The Who lub trasa po Szwajcarii z Jimi
Hendrix Experience to jednak nie przekładało się to na utrwalanie
nagrań w studio. Brzmienie grupy było smukłą, melodyjną marką
opartą na R&B ale jako kompozytorzy muzycy zaczęli rozkwitać
dość późno, co mogło być częścią ich problemów.
Nagrali
dobrze brzmiące i zabawne piosenki, ale jakoś nigdy nie połączyli
się z odpowiednim dźwiękiem we właściwym momencie. Do połowy
1967 roku zmienili wygląd i brzmienie odchodząc od R&B w
amerykańskim stylu i kierując się w stronę psychodelii.
Członkowie zespołu zaczęli pisać własny materiał, czasem z
pomocą przychodził im nowy manager Tony Stratton-Smith. Jednak
jedyny singiel, który zyskał popularność to nie była ich własna
kompozycja tylko przeróbka numeru Cata Stevensa „The First Cut Is
the Deepest”. Dodając ciężką gitarę o fuzzowym tonie do tej
melodyjnej piosenki zespół wskoczył na listy przebojów ale znowu
zadziałał pech. W tym samym czasie numer ten nagrała P.P. Arnold i
to jej wersja weszła do Top 20. Pomimo wszelkich starań
Strattona-Smitha zespół nie mógł się odnaleźć. Jakość ich
koncertów i wynagrodzenia zaczęły spadać. Pod koniec 1968 roku
uzgodnili, że się rozejdą. Jak na ironię, podział grupy zbiegł
się z ostatnim wysiłkiem Strattona-Smitha aby wywalczyć nagranie
dużej płyty. Grupa przetrwała wystarczająco długo by dokonać
nagrań ale już w trasę promującą album nie pojechała. Zamiast
tego, w 1970 roku Keith Ellis przeszedł do Van Der Graaf Generator,
a następnie do Juicy Lucy a Stuart Leathwood stał się częścią
duetu Gary & Stu z Garym Holtonem.
„Koobas”
ukazał się w 1969 roku gdy grupa już nie istniała.
Strona
pierwsza:
Rozpoczyna
się numerem „Royston Rose” napędzanym przez Rickenbackera z
mocnym rytmem i ciekawą solówką sfuzzowanej gitary. Klimatycznie
ten jak i pozostałe numery mocno siedzi w brytyjskiej psychodelii i
możemy je na równi stawiać z dokonaniami Small Faces, The Zombies
czy The Pretty Things. Piękne melodie i chwytliwe refreny tylko
olśniewają pozostałe fragmenty płyty. Właśnie „Where Are The
Friends” podsyca nastrój melodyjną partią refrenu co powoduje u
mnie konieczność ponownego wysłuchania tych kilku taktów. Zwarta
aranżacja i kapitalne współgranie chórków z wręcz trippowymi
schodami i przeplatanymi organami z precyzyjnymi przerwami buduje
klimat podnoszący pełny odsłuch do niebiańskiego oblicza a to
usłyszysz w „Constently Changing” następnej piosence zawartej
na płycie. Natomiast „Here’s A Day” daje zespołowi możliwość
oddania hołdu Liverpoolowi w doskonałym stylu a’la The Kinks, z
kolanami uniesionymi do góry i kapiącym piwem w jakimś portowym
barze. No i ten jakże pospolity fragment tekstu: „Na rowerze do
stoczni/ wszyscy chłopcy, którzy nie lubią poniedziałku”.
„Fade
Forever” to coś w rodzaju niebieskookiego soulowego śpiewaka, ale
nie dajcie się zwieść. Ten świetny numer zaczyna się dziwacznym
intro, no nie wiem o co chodzi? Ale zaraz namiętny wokal jest
złowiony przez mellotron i znakomitą grą zespołu. Już dochodzi
do końca, już pełne wyciszenie (zresztą dość niespodziewane)
kończy numer, gdy pod koniec odbija z wyjątkowo głośnym poziomem.
Strona
druga:
Zniekształcona
gitara, klawisze i warstwy melodyjnych gitar splatające się wokół
ciężkiego rytmu rozpoczynają tą stronę numerem „Barricades”,
bardzo aktualnym a dotyczącym zamieszek społecznych, które
wybuchły w Czechosłowacji, którą zajęły w tym czasie wojska
radzieckie. Melodia wpadająca łatwo w ucho jest złowieszcza na tle
wybuchów eksplozji a gitarowe sola atakują czołgi „wyzwoleńczej”
armii.
Janis
Joplin pięknie zaśpiewała „Piece Of My Heart”. Piosenka sama w
sobie jest urocza, pełna dynamizmu i kunsztownej woli nadążania za
spadającymi gwiazdami. The Koobas zrobili to po swojemu aczkolwiek
ich aranż jest podobny do oryginału. No ale to naprawdę fajna
melodia.
Kolejnym
numerem jest ballada „Gold Leaf Tree” zaśpiewana przez Ketha
Ellisa, najpierw z towarzyszeniem fortepianu a potem piękną partią
fletu. Ona tam jest ale musisz jej poszukać. Ona cyka, gdzieś w
wyschniętej trawie a całość przenosi się na otwarte przestrzenie
i płynie lekko przed siebie. No cóż, o kolejnym utworze zawartym
na płycie, „Mr. Claire” mogę napisać tylko tyle, to jest
przebój. Dlaczego nie został? Nie wiem.
Po
prostu posłuchaj go.
I
ostatnią piosenką zawartą na tym lp. jest „Circus”. Jesteśmy
w cyrku na przedstawieniu. Tak, tak.
Oto
mamy żonglerkę, linoskoczków, clownów, słoni, siłaczy i każdy
z nich ma swój własny mały 20-30 sekundowy utwór, zachwycający
główną melodią. A
gdy tak podniebne akrobacje dobiegają końca, całość opanowuje
parada wizualnych obrazów, która oddala się w ostatnie sekundy
kończące płytę.
Krótsza recenzja?
Proszę
bardzo.
Jeśli
kochasz „Odessey and Oracle” The Zombies to „Koobas” jest z
pewnością płytą dla ciebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz