1. Separate Ways
2. Try
3. Mexico
4. Love Is a Rose
5. Homegrown
6. Florida
7. Kansas
8. We Don't Smoke It No More
9. White Lines
10. Vacancy
11. Little Wing
12. Star Of Bethlehem
Czterdzieści pięć lat
spóźnienia! „Homegrown” miał zostać wydany w 1975 roku.
Jednak Neil Young zadecydował wtedy, że jest to zbyt osobiste
wyznanie i nie powinno ono ujrzeć światła dziennego. Young napisał
te utwory krótko po rozstaniu z żoną Carrie Snodgrass. Wszystko
było gotowe łącznie z okładką płyty, ale Neil zmienił zdanie.
Pierwotnie płyta miała być kontynuacją „On The Beach”, tak
popularnej wśród fanów Neila, ale została odłożona na półkę
na rzecz bardziej elektrycznej i dojmującej „Tonight’s The
Night”.
Neil Young zawsze był na
krawędzi, trubadur, który ogarnął wewnętrzny chaos. To była
cecha charakterystyczna dla jego muzyki i zapewniająca długotrwałą
integralność muzyczną. Prezentując swój główny sukces jakim
stał się „Harvest” z 1972 roku, zdecydował się na nagrania
bardziej szorstkie i trudniejsze, aby rzucić wyzwanie nowym
słuchaczom. Kolejne albumy nosiły nazwę „The Ditch Trilogy”,
która została utworzona z „Time Fades Away”, „On the Beach”
i „Tonight’s the Night”. Wszystkie trzy płyty łączyły temat
straty i tego jak Young radził sobie z tym emocjonalnie, gdy stracił
trzech swoich najbliższych powierników podczas tworzenia albumów.
Czwarty i ostatni projekt podczas burzliwej ery Younga 1972-1975
pozostał w skarbcu.
Niezależnie od tego
„Homegrown” jest ostatnim słowem tamtej epoki, chociaż tak
naprawdę nigdy nie zostało ono usłyszane.
Będąc blisko śmierci
powstały płyty o których wcześniej napisałem. Danny Whitten,
gitarzysta i kumpel Neila, Bruce Barry, długoletni road manager
Crosby Stills Nash and Young pociągnięci przez heroinowy ciąg
odeszli a Young czuł, ze jest odpowiedzialny za ich śmierć.
„Homegrown” nie było
bootlegowane. Jednak Neil nie zapomniał o tym – pięć z dwunastu
piosenek pojawiło się na innych albumach Younga. Niektóre w innych
formach a niektóre w tych samych wersjach. „Little Wing”
znajdziemy na „Hawks & Doves”, a „Star of Bethlehem” na
„American Stars’n’ Bars”. W pierwszej dekadzie tego stulecia
zaczął także grać kilka piosenek na żywo z tego nagrania.
No i co? Czy mamy zagubione
arcydzieło, czy mamy Neila Younga takiego jak lubimy?
Dla mnie BOMBA.
Każda piosenka to klejnot,
który istnieje w kontekście jednej z największych serii
kreatywności w historii muzyki.
„Separate Ways”,
rozpoczyna się powolnym rytmem, który idealnie pasowałby do „On
the Beach”. I to chyba najbardziej osobiste uwolnienie muzyka: „Nie
będę przepraszał/Światło, które biło z twoich oczu/Nie
zginęło/I wkrótce wróci/Pomimo, że idziemy osobnymi
ścieżkami/Szukając lepszych dni/Dzieląc nasze maleństwo/Który
wyrósł z tamtej radości”.
Mimo, że od samego początku
mamy do czynienia z utratą miłości, zawsze jest trochę nadziei,
że przyszłość pozostanie jasna. „Try” tchnie takim optymizmem
a „Mexico” trwające lekko ponad minutę to oddech śpiewającego
i towarzyszącego sobie na fortepianie Autora. To jest wspaniałe.
Następnie pojawia się „Love
Is A Rose”, która została uznana za tak dobrą, że Linda
Ronstadt od razu nagrała własną wersję na swoją płytę. „Miłość
to róża, ale lepiej jej nie zbierać/Rośnie tylko wtedy, gdy jest
na winorośli” te słowa wciąż rozbrzmiewają przez te wszystkie
późniejsze lata.
Tytułowy numer znamy w tej
wersji z wykonania wraz z Crazy Horse na płycie „American
Stars’n’Bars”, którą bardzo lubię. Nic dziwnego więc, że i
tutaj czaruje on swobodą i lekkością. Natomiast „Florida” jest
eksperymentem. Jest to Neil opowiadający sen, który przepowiada
wydarzenia z 11 września. Tłem jest Ben Keith i Young grający na
kieliszkach do wina (pocierając palcami wokół krawędzi) oraz
uderzający w struny fortepianu. Skojarzenia z „Lumpy Gravy” są
jak najbardziej na miejscu.
No cóż, Young budzi się ze
złego snu dzięki kolejnej krótkiej piosence o nazwie „Kansas”,
która jest doskonała.
Niektóre numery, takie jak
„We Don’t Smoke It No More” mają formę bluesowego jamu, są pełne życia
i zabawy. Zagrany wspaniale i relaksacyjnie pokazuje muzyków w
wybornej formie, gdzie ciężkie narkotyki odlatują w niebyt.
Znany z „Ragged Glory”,
„White Lines” tutaj wykonany jest tylko z Robbie Roberstonem i
może zostać obwołany najpiękniejszą piosenką na albumie.
No właśnie, a „Vacancy”
i niesamowite solo na gitarze lidera?
Crazy Horse uderza i ciągnie,
wykazując powściągliwość poprzez rytm oraz nacisk na melodię.
I dochodzimy do ostatnich nut
tego dość krótkiego krążka. „Star of Bethlehem”, zawiera w
sobie cały emocjonalny rdzeń Younga w tym okresie. Tutaj śpiewa
bez ogródek o wszystkim, co dzieje się w jego życiu prywatnym, z
poczuciem ostateczności i niekończącym się spojrzeniem w
przyszłość. „Czy to nie trudne, gdy budzisz się rano/I
odkrywasz, że poprzednie dni już minęły/Wszystko co masz to
wspomnienia szczęścia/Ciągle żywe/Wszystkie twoje sny i twoje
miłości cię nie ochronią/One tylko ominą cię, gdy przyjdzie
koniec/Zostawią cię ogołoconego ze wszystkiego co mogły zabrać/I
będą czekały, byś przyszedł na nowo/Teraz gwiazda ciągle
świeci/Z lampy w holu/Ale może gwiazda betlejemska/Wcale nie była
gwiazdą...”.
Być może przeszłość jest
już za nim, ale te doświadczenia oświecają jego spojrzenie na
przyszłość. To jeden z głównych zadziwiających aspektów tej
płyty. Aby patrzeć w przyszłość musisz rozważyć to, czego
doświadczyłeś wcześniej. Przyszłość zawiera tyle samo
niepewności co przeszłość.
„Wszystkie twoje marzenia i
kochankowie cię nie ochronią/W końcu przechodzą przez ciebie”.
„Homegrown” jest jednym z
tych zadziwiających albumów, który wydaje się ponadczasowy po
wydaniu. Prawie pół wieku zajęło nam wreszcie usłyszenie tych
dźwięków. To fragment prawdziwego geniuszu Artysty, który pomaga
nam zobaczyć, że przyszłość może przynieść lepsze dni. Za to
uwielbiam Neila Younga. Szukaj nadziei, nawet gdy próby wydają się
bezowocne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz