01.On the Last Ride 4:43
02.We Have Passed Away 2:45
03.Black Door 2:56
04.The New Word 4:40
05.Son of the Morning 5:35
06.Short Order Steward 5:05
07.The Narrow Gate 3:36
08.Fly Baby 6:26
09.Everlasting Joy 4:19
Randy Guzman - drums
Frank Straight - guitar
Dave Zandonatti - bass
Oliver Mckinney - keyboards and organ
Bill Carr - vocals
Ron McNeely - vocals
W połowie lat
sześćdziesiątych prawdziwą kolebką rodzącej się nowej muzyki
było San Francisco. Miasto to było miejscem pielgrzymek tysięcy
młodych ludzi, których pociągała wolna miłość, narkotyki i
muzyka. Dzielnica San Francisco, Haight-Ashbury stała się
prawdziwym centrum artystycznych wydarzeń. To tam osiedlali się i
tworzyli ludzie mający wiele do powiedzenia w tej nowej
rzeczywistości. Kwitnące pomysły i propozycje podważały
tradycyjne wartości społeczeństwa. Pojawiały się nowe dźwięki,
wypełniające ulice i całe przestrzenie wokół. Powstawało
mnóstwo nowych zespołów eksperymentujących z dźwiękami zupełnie
wcześniej nie znanymi a będącymi wynikiem działania środków
halucynogennych. Muzyczne wpływy tych podróży to folk i blues ale
również brytyjska inwazja. Cała ta mieszanka psychodelii,
narkotyków i rocka doprowadziła do wyraźnie identyfikowalnego
dźwięku, psychodelicznego rocka San Francisco i acid rocka.
Największymi wykładnikami tego dźwięku były takie zespoły jak
Big Brother and The Holding Company, Country Joe and The Fish,
Grateful Dead, Jefferson Airplane i Quicksilver Messenger Service.
Ale byli tez inni artyści, którzy byli częścią tego trendu i
wykonali dobrze swoją pracę, ale mimo to zostali zapomniani przez
ogół społeczeństwa. To byli artyści którym się nie udało.
Jednym z nich była kalifornijska formacja Tripsichord Music Box.
Grupa powstała w 1965 roku w
Santa Barbara i po paru miesiącach garażowego grania w tamtejszych
klubach zdecydowała się na przeprowadzkę do San Francisco. Po
dotarciu na miejsce skontaktowali się z kierownikiem i producentem
Matthew Katzem, odkrywcą i promotorem takich zespołów, jak
Jefferson Airplane, It’s A Beautiful Day i Moby Grape, i podpisali
kontrakt płytowy.
Tripsichord Music Box w
rzeczywistości był świetnym zespołem, prawdziwą grupą, która
wydała bardzo dobry album w 1970 roku i nijak nie potrafię
odpowiedzieć na pytanie, dlaczego im się nie udało?
Utwory zawarte na płycie to
solidny San Francisco acid rock-punkt środkowy ciężkiej gitarowej
psychodelii połączony zwięzłym pomostem z krótszymi piosenkami
inspirowanymi folk rockiem i country rockiem z dużą ilością
melodyjnej pracy na gitarze. Muzyka kipi krępującym bogactwem,
zarówno muzycznych jak i mrocznych lirycznych obrazów. Uwagę
zwraca brzmienie dwóch gitar, które czasami się uzupełniają a
czasami atakują, walczą i elegancko podają sobie rękę.
Tu nie ma słabych punktów.
O proszę, „On the Last
Ride”, powoli płynie wraz z dobrze wkomponowanym wokalem a spod
igły wychodzi zróżnicowana gitara sięgająca po drżące dźwięki
by pod koniec przejść w zrelaksowaną nutę, co brzmi świetnie.
Albo „The New World” typowa gitarowa psychodelia z dużą ilością
basu i perkusji i ciekawym marzycielskim efektem wokalnym. David
Zandinotti jest głównym wokalistą w tym kawałku, jego chrapliwy
głos dominuje ale nagle mamy połączenie z kobiecym wokalem i to w
trakcie bardzo melodyjnego fragmentu. A jednak to nie jest wokal
damski, to emanujący z gardła głos perkusisty Randy Gordona…
niesamowite. Przeznaczenie utworu zmienia się również z hard
rockowego tunelu w szybki i wirtuozowski jam wraz z długim
improwizowanym solem gitary.
Różnorodność nagrań
dodaje uroku płycie. Unosząca się w powietrzu lekka piosenka „Son
Of The Morning” zachwyca zgrabną gitarą, fortepianem i ładnymi
przemyślanymi bębnami by następnie w całkowicie przyjemny sposób
zmienić się w jazzowy pojazd z okrutnymi i pełnymi temperamentu
gitarowymi solówkami w długich improwizowanych interludiach.
Country rockowy numer „We Have Passed Away” swobodnie opada w
dźwiękach akustycznych gitar, brzmiących krystalicznie czysto.
Przyjemnie płynąca melodia
wypełnia utwór „Black Door”, a zachwycić się można
nieskrępowanymi dźwiękami gitary, które idealnie tu pasują.
Drugą stronę płyty
rozpoczyna „Short Order Steward” mający bardzo dobre wykonanie
wokalne, odmienne i pełne soulu. Kołysząca gitara dodaje animuszu
żeńskiemu chórkowi. Mająca lekko hiszpański styl „The Narrow
Gate” podchodzi swobodnym dźwiękiem i miękką perkusją,
natomiast „Fly Baby” ma nieco mroczniejszą i marzycielską
atmosferę. Muzycy udanie łączą senność z czymś lekkim i
lirycznym a punktem kulminacyjnym jest długie improwizowane
zaproszenie, które lśni ponad świetną perkusję i linię basu.
Płytę kończy wesoła i piękna piosenka „Everlasting Joy”
broniąca się fantastyczną płynną melodią i pierzastą gitarą.
I to tyle. To naprawdę wspaniały album poruszający się swobodnie
między rockiem, folkiem, bluesem oraz country i hard rockiem, między
konserwatywnymi i lirycznymi dźwiękami a mrocznymi i ciemnymi
tonami. Świetne melodie będące zróżnicowane z krystalicznie
czystym dźwiękiem.
Szkoda, że im się nie udało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz