1. I Got A Line On You (2:37)
2. It Shall Be (3:25)
3. Poor Richard (2:29)
4. Silky Sam (4:06)
5. Drunkard (2:38)
6. Darlin' If (3:38)
7. It's All The Same (4:40)
8. Jewish (2:48)
9. Dream Within A Dream (3:01)
10. She Smiles (2:30)
11. Aren't You Glad (5:31)
- Jay Ferguson / lead vocals, percussion
- Randy California / acoustic & electric guitars, backing vocals
- John Locke / keyboards
- Mark Andes / bass, backing vocals
- Ed Cassidy / drums, percussion
With:
- Marty Paich / string & horns arranger
- Marshall Blonstein / spoken voice
Cztery pierwsze albumy
amerykańskiej grupy Spirit są kanonem muzycznym, są kwintesencją
dobrego grania i warto poświęcić trochę czasu aby z nimi się
zapoznać albo je sobie przypomnieć. Ja jestem wielkim fanem tych
płyt i goszczą one u mnie w domu dość często. Wcześniej
opisywałem debiut, teraz przyszedł czas na drugi lp zatytułowany
„The Family That Plays Together”. Po nagraniu jedynki muzycy
postanowili zakupić posiadłość w Lauren Canyon i wspólnie w niej
zamieszkać wraz z rodzinami. Tytuł drugiej płyty właśnie stąd
się wziął: „Rodzina zawsze trzyma się razem”. I tu mając
wolną głowę od przeróżnych spraw, komponując bez większych
stresów powstały nagrania, które ujrzały światło dzienne w
grudniu 1968 roku.
No
cóż, trzeba przyznać, że płyta ta ukazała bardziej dojrzałe
brzmienie grupy, które splotło psychodeliczny rock, współczesny
folk, klasykę i jazz fusion w fastrygowany mocnym, stałym rytmem
tygiel ukryty w ciasnej muzycznej tkaninie.
Ta
wysublimowana psychodelia utrzymana jest w klimacie tajemniczej
grozy. I trzeba spokojnie się z nią obchodzić aby dotarły do nas
wszystkie nuty tej muzyki.
Kierujący
rytm w utworze otwierającym „I Got a Line on You” łączy się z
chwytliwymi gitarowymi riffami i żywym fortepianem i okazuje się
najbardziej rozpoznawalnym utworem grupy Spirit. Stał się on
natychmiast klasykiem grupy, a wytwórnia płytowa zaczęła wywierać
na muzykach silną presję, aby produkować następne hity. To się
oczywiście chłopakom nie spodobało.
I
robili swoje.
Fantastycznie
odlotowy, wzbogacony partiami fortepianu i fletu „It Shall Be”
pokazuje do czego są zdolni. To typowe hippisowskie dźwięki i
typowe dla muzyki Spirit urozmaicenie. Wprowadzenie elementów
orkiestry znane nam już z pierwszego albumu tu również zaznacza
swoją obecność. A z zadania tego wspaniale wywiązał się Marty
Paich. Jego wizjonerskie otchłanie spełniają swoją rolę, to
właśnie m.in. one stanowią ten element wspomnianej wcześniej
grozy.
Wyraźne
wpływy jazzu zawinięte w psychodelicznej aurze mają swój
niepowtarzalny urok ujawniający się w takich utworach jak „Poor
Richard”, „The Drunkard” i „Silky Sam”. Nietuzinkowy
gitarzysta jakim jest Randy California w numerze „Poor Richard”
pokazuje swoją uwodzicielską grę, trwałą i zawodzącą pracę na
gitarze, bardzo psychodeliczną, a do tego to przedłużenie.
Posłuchaj… niemożliwie długi dźwięk wydobywany z czeluści
wzmocniony przez theremin, czyli elektroniczny instrument muzyczny.
Ten efekt wykorzystywał potem Jimmy Page, co możesz zobaczyć na
filmie „The Song Remains The Same” (utwór „Whole Lotta Love”).
Tutaj
w „Poor Richard” brzmi to bardzo tajemniczo i robi kolosalne
wrażenie.
„Silky
Sam” to łagodna ballada a „The Drunkard” zachwyca aranżacjami
smyczkowymi Marty Paicha, które w połączeniu z łagodnymi
dźwiękami fletu tworzą klimat barokowego nastroju.
Najbardziej
niesamowitym przejawem kompozytorskim Californii jest piosenka
„Jewish”. To niezwykłe dzieło, w którym zespół połączył
hebrajskie teksty i rytmiczne rytmy z charakterystyczną gitarą oraz
poruszającym się w swobodnym terenie fortepianem i perkusją.
To
naprawdę zaskakuje.
Trochę
bluesowym nutek usłyszysz w „All the Same” kolejnym naprawdę
ciekawym numerze z doskonałym wykorzystanie elektrycznego pianina na
którym gra John Locke. A do tego dochodzi perkusyjne solo Eda
Cassidy’ego, które jest właściwie trudne do sklasyfikowania,
ukryte między bluesowymi riffami jednocześnie skłania się ku
jazzowi.
Fajnie
brzmi „Dream Within a Dream” będący hołdem psychodelii spod
znaku Lata Miłości. To czyste rytmy Zachodniego Wybrzeża
uzupełnione o wokalne pejzaże.
A
płyta kończy się zadziwiającym numerem „Aren’t You Glad”
częściowo akustycznym, od pierwszych sekund wprowadzającym
wibrującą gitarę i spokojny wokal. A potem kolejny raz California
udostępnia nam swoje dźwięki intensywnym solem, które ustępuje
miejsca kosmicznemu jamowy prowadzącym ku mlecznej drodze rozbitej
na miliardy cząstek.
Cholera
nie wiem co jeszcze napisać. To po prostu mnie przerasta.
Sam
posłuchaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz