1. Heaven Is in Your Mind (4:16)
2. Berkshire Poppies (2:55)
3. House for Everyone (2:05)
4. No Face, No Name, No Number (3:35)
5. Dear Mr. Fantasy (5:44)
6. Dealer (3:34)
7. Utterly Simple (3:16)
8. Coloured Rain (2:43)
9. Hope I Never Find Me There (2:12)
10. Giving to You (4:20)
„Mr. Fantasy” została
stworzona przez multiinstrumentalnych mistrzów, którzy wplatali
niezliczone formy w trwałą, beztroską podróż nowej grupy, która
powstała w 1967 roku. Traffic bo o nim mowa był zespołem bardzo
nowoczesnym na tamte czasy a ich produkcje olśniewały stylistyką
krótkich popowych jamów. „Mr. Fanrasy” jest tego doskonałym
przykładem. Steve Winwood pojawia się tutaj z pełną mocą na
wokalu, gitarze, organach, fortepianie, gitarze basowej i perkusji
podczas gdy Jim Cappaldi rozbija werbel za prostym małym zawsze
pokręconym zestawem perkusyjnym. Tymczasem Chris Wood mrugając
okiem i uśmiechając się jak satyr, dźwięki unosi w każdą
przestrzeń, która jest odpowiednia dla saksofonów i fletu, gdy
Dave Mason uzupełnia całość swoją gitarą i szeroką gamą
egzotycznych instrumentów.
Skład
grupy był całkowicie zsynchronizowany przez czas spędzony na
pisaniu, graniu żywej muzyki dzięki czemu uzyskali całkowicie nową
swobodę od poprzednich doświadczeń w prostych rhythm and bluesach,
jazzie i popie. I ze względu na ich odpowiednie uziemienie byli w
stanie dowolnie mieszać i ładnie dopasowywać poszczególne
elementy układanki.
Muzycy grupy Traffic na swoim debiutanckim
albumie wymyślili wiecznie czarujący i niezwykle nadprzyrodzony
dźwiękowy kolaż, który był wieloaspektowy do granic możliwości
- tym bardziej, że istnieją dosłownie cztery oddzielne wersje
jako wydania brytyjskie i amerykańskie w wersjach mono i stereo. A
wersje mono znacznie się różnią od swoich odpowiedników stereo
nie tylko pod względem miksu ale również listy utworów. Produkcja
Jimmy’ego Millera uchwyciła całą spontaniczność grania na żywo
zespołu a inżynier Eddie Kramer wręcz telepatycznie wyczuwa
nastrojowe miksowanie.
Żeby
nie mieszać opisze monofoniczną wersję brytyjską płyty, którą
pierwszy raz usłyszałem na początku lat 80-tych ubiegłego
stulecia. Zespół Traffic od tamtej pory towarzyszy mi w mojej
podróży muzycznej i tylko, jak zwykle w takim przypadku pozostaje
żal i pytanie, czemu tak mało płyt nagrali? Dlaczego taki zespół
nie poradził sobie z muzycznym businessem? Niestety za mało, za
krótko to wszystko trwało.
Psychodeliczne
wpływy połączone w bluesową instrumentacją tworzące
zrelaksowany dźwięk z zachodniego wybrzeża otwierają pierwsze
takty numeru „Heaven is in your mind”. To przykład dobrej
piosenki i zarazem ścieżka po której dźwięki rozchodzić się
będą przez ledwo 34 minuty.
Ta
płyta to muzyczny obraz swingującego Londynu, z jego frywolną a
zarazem elegancką modą, z jego różnego rodzaju artystami,
kuglarzami i dziwakami. Całość przesiąknięta jest zapachami z
Carnaby Street i wesołą maniakalną atmosferą. Tutaj utwory
ukazują nam liryczne obrazy, mieniące się feerią barw, wciągają
nas w filozoficzne mantry napędzane wschodnią muzyką. „Berkshire
Poppies”, „Utterly Simple’, „House For Every” są tego
doskonałym przykładem.
A
jest też genialna ballada „No Face, No Name, And No Number”
utrzymana w nieziemskim klimacie, pełna marzycielskiej atmosfery i
wciągającą słuchacza w mglisty poranek pełen cudów i zwątpień.
Wspaniały utwór.
Zresztą
tu nie ma innych numerów. Wysokiej jakości psychodeliczny hit
„Colourful Rain” napędzany saksofonowymi wstawkami przesyła
pozytywne fluidy prosto w otwarte szeroko oczy a w „Dealer”
świetnie się spisuje gitara akustyczna i flet.
Niewątpliwie
najbardziej znana pieśnią grupy Traffic z tego albumu jest „Dear
Mr. Fantasy”, dla mnie jeden z najbardziej emocjonalnych utworów w
historii muzyki rockowej. Duszny głos Steve’a, organy, harmonijka
ustna i surowa gitara łączą się, tworząc po prostu magię. Obraz
piosenki jest skąpany w świecącym czerwonym świetle, które lekko
odurza.
Całość
albumu ma charakter sporadycznego psychodelicznego karnawału i tylko
cieszmy się, że Steve, Jim, Chris i Dave otworzyli bramy i
wciągnęli nas w tą zabawę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz