środa, 29 maja 2019

QUICKSILVER MESSENGER SERVICE - Shady Grove /1969/


1. Shady Grove (P. O. Wands) - 3:00
2. Flute Song (Denise Jewkes) - 5:23
3. Three or Four Feet from Home (John Cipollina) - 3:05
4. Too Far (David Freiberg) - 4:30
5. Holy Moly (Nick Gravenites) - 4:25
6. Joseph's Coat (John Cipollina, Nick Gravenites) - 4:49
7. Flashing Lonesome (David Freiberg, Nick Gravenites) - 5:28
8. Words Can't Say (David Freiberg, Denise Jewkes) - 3:22
9. Edward, the Mad Shirt Grinder (Nicky Hopkins) - 9:22


*John Cipollina - Guitar, Vocals
*Nicky Hopkins - Organ, Piano, Celeste, Cello, Harpsichord, Keyboards
*Greg Elmore - Drums, Percussion
*David Freiberg - Viola, Bass, Guitar, Vocals



Przede wszystkim pozwólcie, że powiem wam, że jest taki jeden instrumentalny utwór, dziewięciominutowy jam, który kończy trzeci album grupy Quicksilver Messenger Service i że jest to prawdopodobnie najlepsza instrumentalna melodia jaka kiedykolwiek powstała w całym kalifornijskim rockowym duchu końca lat sześćdziesiątych. „Edward (The Mad Shirt Grinder)” to po prostu utalentowana, emocjonalna, nieskazitelna technicznie, olśniewająca ścieżka nie mająca swojego odpowiednika na studyjnych zapisach tamtych lat. Można określić ten twór zasadniczo słowem „jazz”, ale jest to rodzaj jazzu, który preferuje prawdziwą intensywność i melodyjność od pretensjonalnego bezsensownego makaronu, z pięknymi, ale potężnymi klawiszami i wrażliwymi, nastrojowymi gitarami w każdej sekundzie utworu. W rzeczywistości trzecia płyta herosów sceny kalifornijskiej różni się znacznie od dwóch poprzedzających ją dzieł.


Na „Shady Grove” mamy w składzie zespołu jedną zmianę, ale jakże istotną i jak się okazało brzemienną w skutki. Nie ma już tych słynnych podwójnych pojedynków gitarowych ponieważ nie ma już w składzie Gary Duncana. Jest za to przybyły prosto z Wysp Brytyjskich, prosto ze studiów nagraniowych w których akurat pomagał The Rolling Stones czy The Who, pianista Nicky Hopkins. I ta postać rzutuje w pełni na materiale zawartym na tym krążku. W tle tego instrumentalnego, dziewiczego jamu wzajemne oddziaływanie pomiędzy fortepianem Hopkinsa, gitarami Cippoliny i nadanych w tle organów potęguje oszałamiające dźwięki pełne przepływy krwi. Te wszystkie niewiarygodne riffy fortepianowe mogły być nagrane tylko przez Anglika, bo jest to bardzo brytyjski odłamek psychodelicznej podróży.

Shady Grove” idzie w bardzo nieprzewidywalnym kierunku i wychodzi to zespołowi na dobre. Bo co można było zrobić po genialnym gitarowym „Happy Trails”? Nawiązać współpracę i polegać na nienagannych umiejętnościach klawiaturowych Nicky Hopkinsa.
I nie da się ukryć, że to właśnie Hopkins odgrywa kluczową rolę w pozostałych ośmiu utworach znajdujących się na tym albumie. I w rzeczywistości „Shady Grove” jest przyjemną i ujmującą płytą, począwszy od okładki. No bo czyż ona nie jest po prostu piękna? Ta aksamitna zieleń jak ryk leniwy górskiego wiatru otula nas swym odcieniem. A powóz z koniem na tylej stronie okładki, nie zapomnij o tym. Piękna zieleń. Te dziewięć piosenek jest… no cóż, piosenki też są trochę zielone. Wystarczy posłuchać „Flute Song”.
Tytułowy utwór to atrakcja innego rodzaju. Majestatyczny pseudoklasyczny wstęp Hopkinsa trwa ledwie chwilę bo po nim następuje dziwnie zaaranżowany beat w którym wokalista brzmi jak odrodzony Eric Burdon. A gitara Cippoliny kąśliwie uderza wspaniałymi wirami. 
Rhythm and bluesowe, rasowe granie można usłyszeć w „Three or Four Feet from Home” oraz „Too Far”. Błotniste uderzenia gitary poprzecinane psychodelicznymi riffami fortepianu doprowadzają do otwartych przestrzeni. To jak droga ku wolności. Otwiera się przed nami pełen niepokoju świat. 
No i... hmmm, zaraz gdzie ja jestem. To muzyka z Zachodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Przecież widzę spacemana ubranego na Piccadilly Street jak swobodnie maszeruje po Londynie. Swingujący Londyn? W Kalifornii?
Tak! „Holy Moly”. Wirujący hymn rhythm and bluesa pełen celeste, klawesynu i Bóg wie czego jeszcze. Hopkins naprawdę rozkoszuje się swoim instrumentalizmem i wirtuozerią. A potem piosenka przyspiesza powodując kolorowy zawrót głowy. Niektóre chemiczne substancje potrafią przenieść nas do gabinetu krzywych luster. Numer kończy się wspaniałą kaskadą dźwięków dorównującą najlepszej tradycji brytyjskich zespołów blues rockowych.
Senny, melancholijny i pełen nostalgii utwór „Flashing Lonesome” to fortepian i wokal pełen pogłosów i to nawiązanie do okładki. Powóz z koniem i może frywolną damą?
Mam w swoich zbiorach mnóstwo płyt z muzyką z San Francisco tamtych lat i tu muszę przyznać, że ten mariaż brytyjsko-amerykański osiągnął rzecz niespotykaną. Powstała płyta bardzo pomysłowa, godna polecenia i wielkiej urody ale też pewnie by jej nie było gdyby nie Nicky Hopkins.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz