- Deal (Jerry Garcia / Robert Hunter)
- Bird Song (Jerry Garcia / Robert Hunter)
- Sugaree (Jerry Garcia / Robert Hunter)
- Loser (Jerry Garcia / Robert Hunter)
- Late For Supper (Jerry Garcia)
- Spidergawd (Jerry Garcia / Bill Kreutzmann / Robert Hunter)
- Eep Hour (Jerry Garcia / Bill Kreutzmann)
- To Lay Me Down (Jerry Garcia / Robert Hunter)
- An Odd Little Place (Jerry Garcia / Bill Kreutzmann)
- The Wheel (Jerry Garcia / Robert Hunter / Bill Kreutzmann)
- Jerry Garcia - acoustic guitar, electric guitar, pedal steel guitar, bass, piano, organ, samples, vocals
- Bill Kreutzmann - drums
Jerry Garcia powiedział kiedyś, że „Garcia” to zbiór
lekkich, pełnych optymizmu, luźnych i otwartych utworów, które nagrał na swoim
pierwszym solowym albumie. Zawsze gdy słucham tej płyty to reaguje pozytywnie
na czułe i pełne wrażliwości granie Jerry’ego. I to nie tylko dlatego, że
jestem jego wielkim fanem, ale też dlatego, że zaszło to daleko, pokonując po
drodze wiele mil by na ostatku przytulić się do wielkich krain muzycznych i
spokojnie oddać się wieczornej nocy. Ten pierwszy solowy album Garcii jest
dosłownie solowy. Posiadając umiejętności gry na wielu instrumentach muzyk
nagrał je sam na płycie z wyjątkiem perkusji. Jest ona obsługiwana przez
wesołego perkusistę Grateful Dead, Billa Kreutzmanna. Jego gra jest taka jak ma
być, bez żadnego dodatkowego dźwięku. Jest tak stała i solidna, że żadne trzęsienie
ziemi nie wzruszy tej rytmiki. Album ukazuje intuicyjnie wyczuwalna grę Garcii
na pedal steel gitar, co właśnie tworzy niezwykły nastrój na płycie.
Chociaż mamy tu także przerywnik bardziej eksperymentalny,
który w macierzystej kapeli zostanie wykorzystywany w latach 80-tych pod nazwą
space.
„Garcia” została nagrana w 1972 roku i znajdujemy na niej
ślady tych najbardziej optymistycznych płyt grupy Grateful Dead. A więc blisko
tu do „Workingsman’s Dead” oraz „American Beauty”. Oszczędne zagrane w spokojnym
tonie praktycznie wszystkie utwory cechuje taka radość. No i wokal. To zbiór
utworów zaśpiewanych najlepiej przez Jerry’ego.
„Deal” zagrany w umiarkowanym tempie, lekko countrowy,
podobnie jak „Loser” właśnie zwraca uwagę na wokal i grę na pedal steel gitar. No
jest tu też przecież wielki „Sugaree”, który stał się wielkim klasykiem
Grateful Dead. Grany na koncertach osiągał czasami i siedemnaście minut. To
jedna z moich ulubionych piosenek. A jest też i „Bird Song” znany nam z płyty „Reckoning”
w wersji akustycznej. Tutaj zagrany w klimacie bluesowo psychodelicznym z organami
na pierwszym planie.
„Late for Supper”, „Spidergawd” oraz „Eep Hour” to podróż ku
nocnej przestrzeni. To najbardziej psychodeliczna część płyty. Przetworzony fortepian,
który wybucha jak supernowa i rozchodzi się łagodnie po kosmicznych wzgórzach
łączy nagrane różne odgłosy otaczającego nas świata w całość. Ale to nie jest
spokojne. To wychyla się z mroku by wprowadzić niepokój. Na krótko. Wspaniała
partia łagodnego fortepianu przy spokojnej perkusji nagle otula nas i ochrania.
Nic już nam nie grozi. Spokojne gwiazdy wirują wśród ciepłej nocy. I ta leniwa
gra na gitarze doprowadzająca nas do kolejnego numeru. „To Lay Me Down” to
piosenka miłosna. Otwiera ją przyjemna gra na pianinie otulonym linią basu.
Wkrótce pojawia się pedal steel gitar oraz łagodne brzmienie Hammonda. Tekst
jest pełen emocji. Och! Posłuchaj tej linii granej przez Jerry’ego. To samo już
powoduje dreszcze. I kończy się powolnym wejściem w głębinę.
No i „The Wheel” opowiadający aby życ swoim życiem i nie bać
się. Kolejny raz łagodne dźwięki prowadzą nas ku tym przestrzeniom, oddalonym o
wiele mil. Ale przecież docieramy tam. W nocy. Ciekawe, czy ktoś zastanawiał się
nad tym, czy noc czuje? A może tak naprawdę wcale jej nie ma, tylko my śnimy o
niej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz