01. Du Taler Og Sir’ (7.51)
02. Hej Du (15.11)
03. Perlesøen (21.51)
Giese / guitar & vocals
Kurt Ziegler ‘Pastor’ / organ, piano
Claus From / drums
Leif Roden / vocals, bass
02. Hej Du (15.11)
03. Perlesøen (21.51)
Giese / guitar & vocals
Kurt Ziegler ‘Pastor’ / organ, piano
Claus From / drums
Leif Roden / vocals, bass
Jeśli debiut Alrune Rod jest bardzo mroczny i ciężki w
odbiorze to „Hej Du” mający tylko trzy utwory należy do najwybitniejszych
osiągnięć duńskiej sceny rockowej. Muzyka zawarta na tym albumie pozostawia duże
wrażenie i z każdym kolejnym przesłuchaniem wprowadza mnie w zachwyt. Płyta
została zrealizowana w 1970 roku ale brzmi jeszcze jakby nagrana została pod
koniec lat 60-tych.
Alrune Rod to czteroosobowy band powstały w 1968 roku,
który założył basista i wokalista Leif Roden. Grupa uważana jest za prekursorów
duńskiego psychodelicznego rocka i wyróżnia się wśród takich nazw jak:
Culpepper’s Orchard, Burnin’ Red Ivanhoe
czy Ache.
Zadebiutowali singlem nagranym w 1968 roku „Tael Aldrig I Morgen Med”
oraz płytą długogrającą „Alrune Rod” z 1969 roku. W 1970 roku zespół nagrał
przyjętą bardzo entuzjastycznie drugą płytę „Hej Du” a rok później wydany w
wersji językowej duńskiej i angielskiej tytuł „Alrune Rock”. W sumie potem
wyszły jeszcze dwa albumy z muzyką prostszą w odbiorze i bardziej zwartą.
Styl muzyczny, który najpełniej obrazuje drugi album to
połączenie improwizowanego rocka z elementami psychodelii i space rocka. Może
dzięki długim zawierającym improwizowane momenty utworom grupa porównywana jest
do Grateful Dead chociaż klimat nagrań Pink Floyd też jest obecny na albumach.
„Du Taler Og Sir’” jest utworem otwierającym drugi album
zespołu. Ciężkie gitarowe wariacje Fleming Giese Rasmussena wraz z
zniekształcającym dźwiękiem budują stopniowe napięcie, które wypływa z
nieskończonych spotworniałych ciemności sprzed początku świata. Nastrój powraca
w tytułowym trwającym piętnaście minut utworze. Słuchając tego numeru moja
świadomość zostaje opróżniona gdy psychodeliczne organy Zieglera atakują moje
uszy. Chcę uciec ale przecież nie na zawsze. Gitara Rasmussena doprowadza wizje
niebiańskich oczu poza bólem złudzeń. Utwór podzielony jest na trzy części. Po
zniewalających, ostrych riffach gitarowych przechodzimy w części środkowej do
bardziej spokojniejszej psychodelicznej części po czym wracamy do bardziej wyluzowanej
formy, która prowadzi ku końcowi. Całą drugą stronę płyty zajmuje ponad 21
minutowa kompozycja „Perlesoen” składająca się z ośmiu części. To ciekawy
oparty na organach i kwasowej gitarze numer w którym psychodeliczne klimaty
wiążą się z progresywnym brzmieniem a wszystko to utopione jest w kosmicznych
dźwiękach nadających całemu utworowi łagodność i przejrzystość. To tutaj
właśnie najbardziej ujawnia się klimat nagrań Pink Floyd z okresu „Ummagummy”.
„Hej Du” w swoim
gatunku zasługuje na miano najbardziej ostatecznych albumów spośród płyt
nagranych na dalekiej północy i powinien zaistnieć również w świadomości
słuchaczy z pozostałej części Europy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz