niedziela, 22 listopada 2020

BILLY NICHOLLS - Would You Believe /1968/

 


A1 Would You Believe 2:45
A2 Come Again 2:32
A3 Life Is Short 3:04
A4 Feeling Easy 3:10
A5 Daytime Girl 2:40
A6 Daytime Girl (Coda) 2:40
B1 London Social Degree 2:23
B2 Portobello Road 2:05
B3 Question Mark 2:26
B4 Being Happy 2:23
B5 Girl From New York 2:28
B6 It Brings Me Down 4:45

Billy Nicholls - Vocals, Acoustic Guitar, Backing Vocals
Big Jim Sullivan - Acoustic and Electric Guitar
John Paul Jones, Ronnie Lane - Bass, Backing Vocals
Jerry Shirley, Kenney Jones - Drums
Joe Moretti - Electric Guitar
Steve Marriott - Electric Guitar, Backing Vocals
Nicky Hopkins - Harpsichord
Ian McLagan - Organ
Caleb Quaye - Piano
Barry Husband, Denny Gerrard - Backing Vocals

Historia „Would You Believe” jest równie wciągająca jak historia samego Billy Nichollsa. Młody 17-letni Billy Nicholls w 1967 roku zdołał jakimś cudem wytropić dom słynnego beatlesa George’a Harrisona i zapukał do jego drzwi po czym wręczył mu demo swoich piosenek, które ten miał przekazać Dickowi Jamesowi (jednemu z głównych wydawców piosenek lat 60-tych). W jakiś sposób demo zgubiło się, więc w ramach przeprosin młody Bill został zaproszony do nagrania nowego demo w eleganckim studiu. W między czasie w całym Londynie były menager Rolling Stones, Andrew Loog Oldham szukał autorów piosenek do swojej nowej wytwórni płytowej Immediate i dostał w ręce młodego Nichollsa. Przekierował wszystkie swoje zasoby, aby uczynić z Nichollsa gwiazdę psychodelicznej sceny pop. Rezultatem tego był singiel „Would You Believe”. Który trafił na półki sklepowe w styczniu 1968 roku, oraz zaraz po nim album o tym samym tytule. Singiel został opisany jako „najbardziej nadprodukowana płyta lat sześćdziesiątych” i nie bez powodu. Skromna, psychodeliczna piosenka o miłości, ubrana została w pełną rozmachu orkiestrację, w tym barokowe instrumenty smyczkowe, klawesyn, banjo(!), tubę(!!) i szalony zespół towarzyszący Small Faces, z wigorystycznym wokalem Marriotta w chórkach. Oldham zdecydował się na pełen rozmach przy tworzeniu całej płyty. Oprócz muzyków Small Faces zapewnił stały strumień najwyżej ocenianych londyńskich muzyków sesyjnych dostarczających podkłady z całą pełnią subtelności pod dobrze napisane piosenki. Album gotowy był do wytłoczenia w momencie, gdy ujawnienie lekkomyślnego




finansowego naciągnięcia Oldhama spowodowało z dnia na dzień upadek Immediate. Najwyraźniej wpompowane milion funtów w tę płytę, co zresztą zostało uzasadnione-wspaniałą produkcją, piękną aranżacją orkiestrową, wszystkimi magicznymi miksturami wypełniającymi te dźwięki, bazą Small Faces oraz takimi sesyjnymi muzykami jak Nicky Hopkins, John Paul Jones, Big Jim Sullivan doprowadziło do beztroskiego końca jeszcze nie rozruszonej odpowiednio machiny. Udało wyprodukować się około stu kopii, z których większość w jakiś sposób pojawiła się w Szwecji. Album stał się jednym z mitycznych zaginionych albumów lat sześćdziesiątych, a oryginalne egzemplarze osiągają obecnie ponad tysiąc funtów.

Sama płyta była wówczas zwiastunem i nadal jest często opisywana jako angielska odpowiedź na „Pet Sounds” zespołu The Beach Boys, przy czym teksty Nichollsa porównuje się do twórczości Briana Wilsona. Dla mnie płyta ta jest uosobieniem swingującego Londynu zawierającego kilka świetnych acid-popowych piosenek z cudownymi harmoniami i wspaniałymi kwasowymi aranżacjami, które nie zhańbiłyby samego George’a Martina. Do tego muszę zaznaczyć obecność Small Faces, którzy wykonują świetną robotę, chociaż pokazują powściągliwość, aby nie ukraść twarzy Billy’emu. Momentem chwały na płycie jest z pewnością „Girl From New York”, gdzie Steve Marriott zapewnia obcesowy fuzz gitarowy zmarzniętą gitarą prowadzącą a perkusista Jerry Shirley wykuwa piekło ze swoich bębnów. Mimo to młody Billy Nicholls jest wyraźnie gwiazdą tego albumu, ze wspomnianym anielskim wokalem. Piosenki tutaj są w pełni uformowane i są na najwyższym poziomie. Płyta ta dosłownie powoduje oparzenia słoneczne, jest tak bardzo nasłoneczniona ale jest to słońce, które wisi nad Wyspami Brytyjskimi, a nie nad palmami w południowej Kalifornii. Ta płyta jest właściwie bardzo angielska i z pewnością jest to jeden z jej wyróżników. Mini arcydzieło Nichollsa celebruje psychodeliczny pop z kocim makijażem i szafą z kolekcji Kings Road. Ujmując to w ten sposób płytę tą postaw na półce wraz z „Nut Gone Flake Ogden’s” i „Teenage Opera” bo tam jest jej miejsce.

Album zaczyna się tytułowym „Would You Believe”, fantastycznym popowym utworem orkiestrowym o niezapomnianej melodii. Steve Marriott dostarcza chórki, które nie umniejszają blasku piosenki a wręcz przeciwnie dodają subtelnej mocy. Potem następuje zmiana tempa wraz z drugą piosenką „Come Again”, uroczą akustyczną balladą z brzęczącymi gitarami i łagodnym dźwiękiem. „Life Is Short” to chwytliwa, szybka popowa piosenka, której macki sięgają twórczości Zombies, podczas gdy „Feeling Easy” jest ładnym numerem ze strzelistą orkiestrową aranżacją i marzycielskim wokalem.

Kurczę ale muszę to jeszcze raz napisać, tu jest mnóstwo bardzo chwytliwego materiału, czego na pewno wyrazem jest klasyk popowej wycieczki psychodelicznego słońca w „Daytime Girl”. To kolejny bardzo mocny punkt programu z zapadającą w pamięć melodią. 
Płyta nie jest nudna a jej różnorodność brzmieniowa wybija się od zwartej struktury i telegraficznej gitary w „London Social Degree” po bujny, kwasowy „Being Happy”. Zresztą ta druga piosenka powoduje moje chęć ponownego zanurzenia się w świat Billy Nichollsa.

No cóż, powodem, dla którego ten album jest jednym z najbardziej wartościowych płyt brytyjskiej psychodelii jest niesamowita witalność nagrań i optymistyczne spojrzenia na słoneczne promienie przebijające się spośród chmur na tym jesiennym niebie.







2 komentarze:

  1. Kolejna pop-psychodeliczna perełka w koronie brytyjskiej muzyki lat 60-tych jak zwykle świetnie opisana.

    OdpowiedzUsuń