piątek, 22 lutego 2019

COUNTRY JOE & THE FISH - Here We Are Again /1969/


1. Here I Go Again - 3:24 
2. Donovan's Reef - 4:18 
3. It's So Nice To Have Love - 3:25 
4. Baby, You're Driving Me Crazy (Barry Melton) - 2:43 
5. Crystal Blues - 6:18 
6. For No Reason - 3:55 
7. I'll Survive - 2:28 
8. Maria - 3:30 
9. My Girl (Barry Melton) - 2:16 
10.Doctor Of Electricity (Barry Melton) - 3:58


*Country Joe McDonald - Vocals, Guitar
*Barry Melton  - Vocals, Electric Guitar

*Mark Kapner - Piano
*Mark Ryan - Bass
*Jack Casady - Bass
*Peter Albin - Bass
*David Getz - Drums



Abbie Hoffman i Jerry Rubin przywódcy Międzynarodowej Partii Młodzieży byli głównymi inicjatorami zaplanowanej na koniec sierpnia 1968 roku w Chicago masowej demonstracji protestującej, która miała odbyć się w trakcie trwania Demokratycznej Konwencji Narodowej. Hoffman i Rubin chcieli przyciągnąć tysiące demonstrantów poprzez zgromadzenie ich w Parku Granta aby wyrazili swoją frustrację i poglądy na temat dyskryminacji rasowej i wojnie w Wietnamie. Całe to wydarzenie miało być dodatkowo urozmaicone występami na żywo paru zespołów psychodelicznych z których największą gwiazdą miał być Country Joe & The Fish.
Jednak Joe McDonald zaczął obawiać się, że cała ta manifestacja może wymknąć się spod kontroli i stać się niebezpiecznym miejscem. Po dłuższym zastanowieniu zdecydował, ze zespół powinien się wycofać. Przewidywania McDonalda sprawdziły się. Burmistrz Chicago zaapelował do rządu federalnego po pomoc. Miasto wypełniła armia 25 000 policjantów i żołnierzy, którzy mieli za zadanie chronić miasto i jeśli to będzie konieczne, działać przeciwko demonstrantom.
W trakcie konwencji Demokratów, podczas gdy Aretha Franklin śpiewała amerykański hymn, 10 000 młodych ludzi zamieniło Park Granta w tykającą bombę. Niekontrolowana akcja policji doprowadziła do paru aresztowań oraz zatrucia wielu uczestników gazem łzawiącym.
Bezpośrednią konsekwencją odmówienia występu w trakcie wiecu było opuszczenie grupy przez basistę Bruce’a Barthola, który był najbardziej z muzyków grupy zaangażowany w polityczne ideały. Country Joe & The Fish właśnie była po wydaniu swojego trzeciego albumu „Together”. Siłą rzeczy w krótkim czasie posypał się cały skład zespołu. Na scenie pozostali tylko Joe McDonald i jego długoletni współpracownik Barry Melton.
Czwarta płyta zespołu zatytułowana „Here We Are Again” została wydana w lipcu 1969 roku a wspomogli przy jej nagraniu muzycy występujący w innych kapelach z San Francisco. To też pokazuje jak ówczesna scena muzyczna współgrała ze sobą i ciągle ocierała się o siebie. Przecież oprócz wielu koncertów, codziennie odbywały się jam session w różnych klubach, dzięki czemu nie było problemu „wypożyczyć” na chwile danego muzyka.
Tak więc z grupy Big Brother and the Holding Company pojawił się bębniarz David Getz oraz grający na dwóch ścieżkach basista Peter Albin, a z Jefferson Airplane inny basista Jack Casady.



Album „Here We Are Again” jest pełen kontrastów, podobnie jak wszystkie wcześniejsze dokonania grupy. Pokazuje on wiele postępowych aspektów rozwoju McDonalda, głównego twórcę materiału.

W sierpniu 1969 roku odbył się słynny festiwal Miłości i Pokoju w Woodstock, na który zespół po prostu spóźnił się z powodu zablokowanych dróg. Po występie Richie Havensa, gdzieś tam z tyłu estrady szwędał się z gitarą pod pachą Joe McDonald. Ktoś wciągnął go na scenę i nagle znalazł się on przed mikrofonem twarzą do całego tłumu. Po improwizowanych czterech piosenkach postanowił zagrać numer, który miał wykonać wraz z zespołem, „I Feel Like I’m Fixin to Die Rag”.
Kiedy zaczął prowokować publiczność „dajcie mi F… dajcie mi U… dajcie mi C… dajcie mi K… jak się to czyta? Jak się to czyta?” usłyszeliśmy głośna reakcję pół miliona głosów krzyczących „FUCK” z całej siły. To była najmocniejsza wiadomość, jaką amerykańska młodzież mogła dać amerykańskiej polityce wojennej, która odbiła się szerokim echem na całym świecie dzięki płycie i filmowi dokumentującemu festiwal.
Piąty i ostatni album grupy został wydany w maju 1970 roku po czym Country Joe McDonald rozpoczął solową karierę.

A muzyka? A płyta „Here We Are Again”?
Mam do ciebie gorąca prośbę. Posłuchaj jej i zakochaj się w niej tak jak ja, bo warto.




niedziela, 10 lutego 2019

THE FEMININE COMPLEX - Livin' Love /1969/


1. Hide And Seek - 3:46
2. Now I Need You - 3:36
3. Are You Lonesome Like Me? - 2:59
4. I Won't Run - 3:24
5. Six O'Clock In The Morning - 3:28
6. Run That Through Your Mind - 2:35
7. It's Magic - 2:40
8. I Don't Want Another Man - 2:34
9. Forgetting (Jean Williams) - 2:17
10. I've Been Workin' on You - 2:40
11. Time Slips By - 4:25


*Mindy Dalton - Guitar, Vocals
*Judi Griffith - Tambourine, Vocals 
*Lana Napier - Drums, Vocals
*Pame Stephens - Organ, Vocals 
*Jean Williams - Bass, Vocals 



Niewiele osób pamięta The Feminine Complex, grupę nastoletnich dziewcząt, które razem uczęszczały do Maplewood High School w Nashville w stanie Tennessee i które wspólnie założyły zespół muzyczny. Zespół wydał dwa single i jedną płytę długogrającą pod tytułem „Livin’ Love”.
Gdy w trakcie którejś z moich muzycznych podróży buszowałem w jakimś sklepiku z płytami niekoniecznie przebojowymi, zaintrygowała mnie jedna z okładek wielu stojących na półce płyt.
Cztery młode dziewczyny będące w oddali o czarujących fryzurach wyglądały jakby zagubione w swoich romantycznych myślach. Na pierwszych planie pełna zadumy spogląda na mnie jeszcze jedna kobietka z lekko błądzącym uśmiechem. No i wszystkie były ładne.
A nazwa? Hmm, co to za nazwa? Jakieś zakompleksione frustraty?
Patrzę, rok wydania 1969. Właściciel sklepu widząc co mam w ręce, zachęca:”Posłuchaj tego, tam grają same dziewczyny, wiesz te co na okładce!”


 „Livin’ Love” to zapierający dech w piersiach album pełen pasji i energii. Co zaskakujące, wszystkie utwory znajdujące się na tym lp zostały napisane głównie przez Mindy Dalton, jedną z członkiń grupy. Całkowicie niewinny garażowy The Feminine Complex był pewną rzadkością w Nashville ale m.in. z racji, że zespół ten tworzyły same dziewczyny szybko zdobył popularność w lokalnych programach radiowych i telewizyjnych, choćby w „Nashville Now”. 
Grupa nagrała jedną z niewielu autentycznych perełek wśród albumów, które były nagrywane przez zespoły z dziewczętami w składzie. Słuchając nagrań z płyty „Lovin’ Love” nie ma wątpliwości, że piosenki Mindy Dalton pokazały znaczny, wypolerowany talent, noszący silne wyczucie umysłu zmieniającego barwy mieniące się wśród kolorowych dźwięków. Niestety płyta jak i zespół pojawił się i zniknął ze sceny muzycznej niezauważony i z biegiem lat osiągnął status „bardzo rzadki”. Na szczęści szperacze z wytwórni Rev-Ola wydobyli na światło dzienne po raz drugi te nagrania dodając jeszcze kilka bonusowych numerów, które znacznie poszerzają urok „Livin” Love”.


Utwory wypełniające ten album są delikatnie kuszące, zawierają ponurą nutę uwodzicielstwa, co usłyszysz już od pierwszych taktów w utworze „Hide and Seek”. Mocno zaakcentowana gitara dodaje posmaku psychodelicznej podróży ale wokalne działania uwodzą aż po kończący się dźwięk. „I Need You” świetnie utrzymany w klimacie lat sześćdziesiątych utwór łagodnie prowadzi nas na ścieżkę wypolerowanej miłości by w refrenie przejść w wirujący krzyk desperacji. Zadziwiająca dojrzałość poszczególnych utworów zaskakuje na każdym rowku płyty. „Are You Lonesome Like Me?” to na pewno napisała Dalton? Przecież te znakomite dźwięki równie dobrze mogłyby wyjść spod pióra spółki Lieber & Stoller. A i piosenka ta mogłaby pojawić się na dowolnym albumie Dusty Springfield. To powinien być pewny przebój. 
Ale przecież ile już opisywałem tutaj utworów czy płyt, które powinny być na samym szczycie? Niestety nagranie te znikają, zapomniane, oblepione warstwą kurzu, wtedy nie zdołały odpowiednio zaistnieć, teraz już nie ma dla nich czasu. A przecież są to piękne piosenki, są to udane ze wszech miar kompozycje, mające już prawie po pół wieku nadal są intrygujące i pełne wrażliwości tak potrzebnej w tym goniącym do przodu świecie.
W przyspieszającym tempo „I Will not Run” słyszymy potężne akordy rytmiczne, które stonowane są wzorcowymi na całym albumie przesiąkniętymi pogłosem chórkami wspierającymi. Dodaje to miłą atmosferę lekkości i niebytu, W dalszej części płyty mamy swobodny strumień płynący po pejzażu zagubionej miłości czy to w „Six O’Clock In the Morning” czy „It’s Magic”. Choć ten drugi ma psychodeliczny klimat z rozdzierającym refrenem. Kolejna niespodzianka, „I Don’t Want Another Man” z powodzeniem mogłaby wykonywać Aretha Franklin. Utrzymana w dźwiękach soulowych piosenka sugeruje wszechstronność zespołu.
Płytę kończy „Time Slips By” z pewnością najbardziej eksperymentalna piosenka z całego albumu. Jawne przesuwanie połyskujących efektów dźwiękowych stanowi szczególnie interesujący element w całej układance „Livin’ Love”.


piątek, 1 lutego 2019

BOB DYLAN - Blood On the Tracks /1975/


1. Tangled Up In Blue
2. Simple Twist Of Fate
3. You're A Big Girl Now
4. Idiot Wind
5. You're Gonna Make Me Lonesome When You Go
6. Meet Me In The Morning
7. Lily, Rosemary And The Jack Of Hearts
8. If You See Her, Say Hello
9. Shelter From The Storm
10. Buckets Of Rain



W angielskim miesięczniku „Let it Rock” z 1975 roku Michael Grey zamieścił taką oto recenzję piętnastego albumu Boba Dylana „Blood On the Tracks”:
Choć nie wiem, w jaki sposób, to jednak w naszej świadomości musi zajść pewna zmiana, wynikająca z faktu, że to właśnie Bob Dylan dzięki „Blood On the Tracks”, wydał najmądrzejszy album lat siedemdziesiątych. Mam wrażenie, że to zmienia wszystko. Przekształca nasz sposób widzenia Dylana-nie jest już wybitnym artystą lat sześćdziesiątych, którego twórczy kryzys ciągnął się od „Blonde On Blonde”. Przeciwnie, Dylan udowodnił, że jego pretensje do czołowej pozycji w świecie artystycznym są dziś równie uzasadnione, jak były wówczas-i że jego talent nie zgasł wraz z końcem dziesięciolecia, na które wywarł tak wielki wpływ”.

Fani byli zgodni. „Blood On the Tracks” stał się drugim z kolei studyjnym albumem Dylana, który dotarł do pierwszego miejsca list przebojów w Stanach Zjednoczonych. I jeszcze jedno. „Blood On the Tracks” stanowi centralny punkt kariery Dylana. Wraz z wydaniem tej płyty Dylan zmienił kryteria oceny stosowane przez swoich odbiorców. Zamiast z „Blonde On Blonde”, jak to się działo w przypadku wszystkich lp od „John Wesley Harding” do „Planet Waves”, następne albumy porównywano z „Blood On the Tracks”.

Ta płyta to coś więcej niż tylko potwierdzenie geniuszu Dylana. Tym razem bowiem wydał album co najmniej dorównujący własnym arcydziełom z połowy lat sześćdziesiątych. Jest to ewenement w historii białego rock and rolla. Tylko Dylan, którego dokonania z połowy lat sześćdziesiątych wydawały się przecież trudniejsze do doścignięcia, zdołał wydać płytę dowodzącą, że jego geniusz wcale nie zginął blisko dziesięć lat wcześniej, jak powszechnie sądzono. Osiągnął ten sukces całkowicie zmieniając swoje podejście do języka. Znikły surrealistyczne zwroty z „Blonde On Blonde”, znikły kaskady dźwięków otaczające te mistyczne teksty. Ich miejsce zajęła jedność nastroju, spójność brzmienia i dojrzałość głosu.
We wrześniu 1974 roku Dylan spędził cztery dni w starym studio A, jego ulubionym miejscu na Manhattanie i wyprodukował dziesięć piosenek zawierających studium romantycznej dewastacji będące wyraźnie pod wpływem rozpadu jego małżeństwa z Sarą. Jednak płyta o której mowa, „Blood On the Tracks” - nigdy oficjalnie nie ujrzała światła dziennego. Columbia wydała album pod tym samym tytułem w styczniu 1975 roku, ale Dylan przerobił pięć utworów podczas sesji w Minneapolis, co spowodowało znaczną zmianę brzmienia. Żałoba i tęsknota ustąpiły miejsca zadziwiającemu, świątecznemu nastrojowi, jakby Dylan bał się ukazał swój prawdziwy ból.

Album zaczyna się od „Tangled Up In Blue”, jednego z ponownie nagranych utworów z Minnepolis, który jest jasnym opisem smutnego wspomnienia zagubionej miłości. „Tak więc teraz znów powracam/Trzeba mi jakoś odzyskać ją/Wszyscy ludzie, których niegdyś znałem/Teraz są tylko snem/Jeśli chodzi o mnie, ja wciąż jestem na szlaku/I żyję od skręta do skręta/ I wiem już, że zawsze czuliśmy tak samo/Różniliśmy się tylko co do punktu odniesienia/Przytłoczeni łzami”.
Muzycznie mamy tu akustyczną jazdę z lekkim basem i wspaniałą perkusją Billa Berga. „Simple Twist of Fate” to jedna z najlepszych piosenek jakie słyszałem u Dylana. Jest to utwór jednocześnie smutny pełen ubolewania i spokoju, z ogólną wibracją, która dociera do twojej duszy i wydaje się dotykać cię osobiście. Melancholijny ton utworu nadaje zstępujący riff i rzadkie aranżacje na akustyczną gitarę i bas. Następne dwa numery zawarte na tym albumie to re-nagrania z Minneapolis. „You’re a Big Girl Now” różni się aranżacją od dwóch pierwszych piosenek. Mamy tu fortepian oraz wielu gitarzystów przez co melodia staje się wielowarstwowa. Ale to nie przeszkadza. Dylan śpiewa bezpośrednio o miłości i jej następstwach.
Podczas gdy wszystkie piosenki na „Blood On the Tracks” mają odrobinę negatywnej aury, „Idiot Wind” jest o wiele bardziej gryzący i cyniczny. „Idiota wiatr, wieje za każdym razem gdy poruszasz ustami/Wieje w dół uliczek uderzając na południe/Idiota wiatr, wieje za każdym razem gdy poruszasz zębami/Jesteś idiotką mała/To cud, że ciągle wiesz jak oddychać”. Pełna praca instrumentalna doprawiona organami Hammonda pokazuje powściągliwe emocje i służy do zwiększenia intensywności lirycznej. Dylan znacznie rozjaśnia dźwięki w „You’re will Make Me Lonesome When You Go”, który zawiera dużo dobrego klimatu z lat sześćdziesiątych, prezentowanym w trybie bluegrassowym.
Druga strona zaczyna się od „Meet Me in the Morning”, zdecydowanie bluesowego utworu akustycznego, z ustalonymi rytmami. Następna piosenka to najdłuższy numer na płycie, dziesięciominutowy „Lily, Rosemary and the Jack of Hearts” utrzymany w optymistycznym countrowym klimacie. Natomiast „If You See Her, Say Hello” powraca do powolnego i smutnego podejścia. Dominuje tu głębokie poczucie melancholii i rezygnacji, a Dylan przyjmuje bezpośrednie podejście liryczne, wyraźnie wspominając o swojej rozłące z żoną Sarą. „Jeśli ją zobaczysz, przywitaj ją ode mnie, być może jest w Tangerze/Zostawiła mnie wczesną wiosną i mieszka tam teraz, jak słyszałem/Jeśli chodzi o mnie, powiedz, że wszystko jest dobrze, choć dni są dziwnie długie/Może myśleć, że o niej nie pamiętam, nie wyprowadzaj jej proszę z błędu”.
Album kończą jeszcze dwa utwory. „Shelter from the Storm” jest tak dobra, jak wiele numerów napisanych przez Dylana. Wokal zmienia się w niej zręcznie między niemal szeptem a wykrzykiwaniem frazy co zmusza słuchacza do skupienia się i uwagi. Strukturalnie utwór zbliżony jest do „Simple Twist of Fate”.
Blood On the Tracks” zamyka „Buckets of Rain” w którym Dylan używa swojego głosu z „Nashville Skyline”, a towarzysząca mu gitara jest wyjątkowo ostra i krucha.
Życie jest smutne
Życie jest klapą
Wszystko co możesz zrobić, to to co musisz
Robisz to co musisz i robisz to dobrze
Zrobię to dla Ciebie, moja słodka
Czyż nie?”.