1. Turquoise Tandem Cycle (Clark, Dobson) - 3:43 2. Teagarden Lane (Clark Dobson) - 4:07 3. Patricia's Dream (Sandson, Fryer) - 2:43 4. A Place In The Sun (Clark, Dobson) - 3:24 5. My House Is Burning (Clark, Dobson) - 3:23 6. King Of The Castle (Clark, Dobson) - 2:58 7. The Collected Works Of Justin Crest (Clark, Dobson) - 3:38 8. Black Mass (Clark, Dobson) - 4:46 9. Charge Of The Light Brigade (Clark, Dobson) - 3:03 10.(Here We Go Round) - The Lemon Tree (Wood) - 3:04 11.You Really Got A Hold On Me (Robinson) - 4:04 12.Two By The Sea (Clark, Dobson) - 2:57 13.Juliano The Bull (Clark, Dobson) - 2:28 14.Education (Clark, Dobson) - 2:38 15.Waterloo Road (Deighan, Wish) - 3:12 16.Good Life (Clark, Dobson) - 2:47
*Terry Clark - Lead vocals *John Selley - Bass Guitar *Roger Siggery - Drums *Terry Dobson - Organ *Derek Smallcombe - Guitar *Ron Fowler - Bass
Ta niesamowita kolekcja
wszystkich materiałów studyjnych brytyjskiej grupy Jason Crest jest
koniecznością w mojej kolekcji. To jest ten rodzaj brytyjskiej
psychodelii, który mogę słuchać godzinami a nawet latami.
No
dobrze losy grupy były niestety podobne do wielu innych zjawisk
pojawiających się w latach sześćdziesiątych. Ile wartościowych
kamieni zaginęło z tamtych lat? Ile decyzji niewłaściwie
podjętych przez najczęściej pracowników wytwórni płytowych
miało miejsce?
Założony
przez Terry’ego Clarka i Terry’ego Dobsona w Tonbridge w
harbstwie Keny, zespół początkowo znany był jako The
Spurlyweeves,
a nieco później jako The Good Thing Brigade.
W
listopadzie 1967 roku zostali zauważeni przez byłego basistę
formacji Four Pennies, który pracował wówczas dla wytwórni A&M
i to on załatwił im kontrakt na nagrania. Wtedy już jako Jason
Crest rozpoczęli prace nad materiałem. Niestety los sprawił, że
pojawiające się single i Epki przepadały, marketing wytwórni był
niedbały i niezrozumiały co w końcu doprowadziło do rozpadu
niewątpliwie utalentowanego, wzorowo psychodelicznego zespołu,
który potrafił pisać i aranżować utwory wydając złote owoce,
które miały zostać zapomniane na zawsze.
Ale w maju 1998 roku
ukazał się zbiór tych wszystkich perełek na kompilacyjnym wydaniu
zatytułowanym „The Collected Works of Jason Crest”. I to jest
pozycja obowiązkowa dla fanów psychodelii.
Płyta
zawiera cztery z pięciu singli oraz inne wyniki z ich krótkiej
historii. Większość utworów pozostaje w psychodelicznych
parametrach, mających solidne harmonie wzbogacone o orkiestracyjne
niuanse.
„Turquoise
Tandem Cycle” będącym bardzo melancholijnym wstępem, opiera swój
urok na niesamowicie klimatycznych brzmieniach organ. I ta nuta,
która prowadzi cały zarys numeru powoli wnika w każda naszą
komórkę i spokojnie w niej osiada. Ta linia harmoniczna zbliżona
jest w klimacie do „A Whiter Shade Of Pale”, grupy Procol Harum i
oto jaka niekonsekwencja dziejów. Posłuchajcie sobie tych utworów
i sami sobie postarajcie się odpowiedzieć, czemu „Turquosie
Tandem Cycle” nie został numerem jeden.
Ja
nie wiem.
I
tak jest z wieloma numerami zespołu Jason Crest. Oto „Teagarden
Lane”. Znowu dominują organy ale już słychać piękne
frazowanie, ładnie wyeksponowany wokal i dźwięki będące
psychodeliczną ucztą.
A „Patricia’s Dream” trochę utrzymana
w klimacie Beatlesowskich dokonań błogo rozlewa się po rowkach
płyty natomiast „A Place in the Sun” przygnębia nas swoją
samotnością. Te pasaże widoczne w każdym z utworów doprowadzają,
ze Jason Crest trzeba postawić na równi z takimi kapelami jak
Kaleidoscope czy Nirvana.
Atrakcyjną linią melodyczną w „My
House is Burning” muzycy otwierają kolejne stopnia podium,
wprowadzając lekkie elementy wodewilowe coraz głębiej zapuszczają
się w brytyjską tradycję. Melancholijne klejnoty nie pogrążają
nas w patosie, pozwalają maszerować przed siebie z podniesioną
głową. Trzeba zatrzymać się na nagraniu „Black Mass” będącym
innym rodzajem psychodelicznej otwartości. Zaaranżowany w trakcie
utworu śmiech schizofrenika budzi niepokój i nawet spokojny wokal
nie zatrzymuje tego ciężkiego oddechu. Do tego gdy dochodzą
muzyczne nakładki strach owija nasz umysł i nic nie możesz już
zrobić. Koszmary wypełniają każdą przestrzeń otaczającego
świata. Nic nie możesz już zrobić.
Ale
wraz następnym numerem „Charge of the Light Brigade” zaczynamy
lekko inną podróż niż wcześniejsze nagrania. Tutaj już odzywa
się sfuzzowana gitara chociaż organy nadal dominują. Mamy kolejne
kamienie nawleczone na psychodeliczny naszyjnik epoki.
Grupa pokusiła
się na zrobienie dwóch coverów w trakcie swojej działalności.
„You Really Got a Hold on Me”, Smokey Robinsona oraz „(Here We
Go Round) the Lemon Trees”, Roya Wooda. Oba intrygujące, będące
wspaniałym uzupełnieniem i pokazaniem wrażliwości muzyków.
Humor
chłopaków Jason Crest widoczny został w numerze „Waterloo Road”
zaśpiewanym w luźnej pubowej atmosferze, podejrzanie brzmiącej
przy piwie. To też nie był przebój, to też zostało zapomniane.
Ale nie. Otóż francuski piosenkarz Joe Dassin przepisał ten tytuł
z Londynu do Paryża i jako „Les Champs-Elysees” stworzył
klasykę, która stała się numerem jeden we Francji w 1969 roku.
Oczywiście zespół nie miał o tym pojęcia.
No
cóż. Kontrakt wygasł i drogi muzyków rozeszły się. Terry Clark
zaczął występować z grupą Orang-Utan, basista Seeley pracował z
Les Humhries Singers a gitarzysta Smallcombe grał w Samuel Prody.
Pozostało
szesnaście nagrań, grupy Jason Crest, która gdyby wiatry
odpowiednio powiały mocno podpierałaby fundament brytyjskiej
psychodelicznej sceny.
1. Desperation (Kay) - 6:27 2. Stick Shift (Frampton) - 2:25 3. Buttermilk Boy (Marriott) - 4:21 4. Growing Closer (McLagan) - 3:12 5. As Safe as Yesterday Is (Frampton, Marriott) - 6:07 6. Bang! (Marriott) - 3:25 7. Alabama 69 (Marriott) - 6:57 8. I'll Go Alone (Frampton) - 3:55 9. A Nifty Little Number Like You (Marriott) - 6:13 10. What You Will (Marriott) - 4:22 * Steve Marriott - Vocals, Guitar , Acoustic Guitar, Harmonica, Organ, Tablas, Piano * Peter Frampton - Vocals, Guitar, Slide Guitar, Organ, Tablas, Piano * Greg Ridley - Bass, Vocals, Percussion * Jerry Shirley - Drums, Percussion, Tablas, Harpsichord, Piano, * Lyn Dobson - Flute, Sitar
Tworzenie zespołu Humble Pie
to jak tworzenie drużyny piłkarskiej w świecie fantasy. Steve
Marriott z Small Faces, Peter Frampton z The Herd i aby zrównoważyć
atak wokalny tych dwóch liderów, zabójczy basista z Spooky Tooth,
Greg Ridley. Do tego siedemnastoletni perkusista Jerry Shirley. To
początek składu muzycznego, który miałby udane sezony w Lidze
Rock and Rolla.
Humble
Pie od początku urodzenia zostali określeni jako supergrupa i
pomimo niestabilnej osobowości Marriotta i trudności, których
doświadczali, myślę, że godnie sprostali temu stwierdzeniu. Na
pewno lepiej skończyli niż na przykład Blind Faith, chociaż ich
dobry start rozpoczął w Wielkiej Brytanii, początkowo byli
ignorowani w Stanach Zjednoczonych. Dopiero koncertami w Fillmore i
płytą „Smokin’” zaskarbili sobie przychylność fanów po
drugiej stronie Atlantyku. Ale już ich pierwsza pozycja, wydana w
sierpniu 1969 roku a zatytułowana „As Safe As Yesterday Is”
pokazuje równowagę, wyobraźnię i rzemiosło tych czterech
chłopaków.
Dużą
frajdę sprawia rozpoznawanie w trakcie odsłuchów trzech wokali,
gdy Ridley ma rasowy hard rockowy wokal, Frampton dociąga
amerykańską werwą tak Marriotta modulowanie i akcenty soulowe są
po prostu mistrzowskie. To wszystko muzycznie na późne lata 60-te
mocno dogrywa z psychodelicznymi podtekstami i ciężkim brzmieniem i
wprowadza nową jakość w muzyczne trendy. Powstanie Humble Pie
przyniosło wielkie oczekiwania zarówno opinii publicznej jak i
prasy, więc pod osłoną tajemnicy cała czwórka odizolowała się
w hrabstwie Essex i rozpoczęła proces twórczy. Na sesje próbne
chłopcy zabezpieczyli sobie Wiejską Salę w Magdalen Lover a
większość muzyki napisali w Chacie Steve’a Beehive’a w
Moreton.
Był to bardzo produktywny
czas dla nowo powstałego zespołu, ponieważ z tego procesu
twórczego pochodzi materiał na dwa albumy. Debiut został wydany w
sierpniu a już w listopadzie tego samego roku ukazał się drugi
album grupy „Town and Country”. Płyty te zostały wydane przez
wytwórnię Immediate. Jeszcze w trakcie tej sesji powstał materiał
na hitowy singiel „Natural Born Boogie” a grupa zaczęła
występować, aby promować sprzedaż nowo wydanych winyli. Koncerty
były iście maratonami muzycznymi przedstawianymi w dwóch odrębnych
częściach. Pierwszy był akustyczny i łagodny, wielokrotnie
wykonywany przez cztery siedzące na podłodze osoby, podczas gdy
druga połowa była elektryczna, głośniejsza i bardziej pod wpływem
rocka i bluesa.
„As
Safe As Yesterday Is” to połączenie ciężkiego bluesa,
miażdżącego rocka, pastoralnego folku z dodatkiem lekkiej mgiełki
psychodelicznych barw. Czuć, że całość nagrywana była podczas
długich jammowych ofert o czym wspomina Frampton:”Niektóre z
piosenek na tym debiutanckim albumie Humble Pie naprawdę wyrosły z
jammingu na próbach-wszyscy wpadliśmy na pomysły i stali się
współpracownikami. To było jak jazda pośpiesznym. Zaczynaliśmy
rankiem, niemrawo dopóki iskra nie zaskoczyła. A wtedy to już
szło. Czasami trzeba było dać znać, to już koniec jak daleko
zajedziemy?”.
Niewątpliwie
urok tych nagrań odzwierciedla się w elektryzującej mieszance i w
pełnej zmysłowości brzmieniu.
Już
pierwszy numer „Desperation” ukazuje nam eklektyzm w pełni
osadzony w potokach organów i dopasowany gitarowymi dźwiękami. A
misternie skonstruowany, napisany przez kumpla Iana McLagana
(klawiszowca Small Faces) utwór „Growing Closer” miesza wczesne
rytmy rhythm and bluesowe z wyśmienitą grą na flecie Lyn Dobsona.
Wibracyjne dźwięki wzbogacają wizje trippowymi pochodami
gitarowych strun Framptona. Większość piosenek zostało napisanych
przez Marriotta i widać tutaj jego kalejdoskopowe oblicze, które
wyróżnia jego barwną osobowość. Posłuchajcie „Alabama’69”
jak faceci wesoło śpiewają na szczycie brzmiącej akustyki,
klaskania, tamburynu, harmonijki ustnej i prostego basu by pod koniec
wkroczyć w fazę kontemplacyjną zabarwioną wschodnim
instrumentarium. Znowuż „A Nifty Little Number Like You”
pokazuje nam wyjątkową grę czterech muzyków ubarwioną
nieokiełzaną linią basu.
Końcowy
„What You Will” zawiera bardziej melancholijny aspekt, który
kończy płytę spuchniętym hymnem przesiąkniętym organami i
gitarą akustyczną.
Oczywiście
i chociaż wokal Marriotta nieuchronnie się wyróżnia, muzyka żyje
zarówno z kontrastu między zharmonizowanym wokalem a wspólnymi
obowiązkami gitarowymi, między szorstkim Marriottem i bardziej
zdecydowanym Framptonem.
I
taki jest debiut supergrupy Humble Pie, dodam, że dla mnie
supergrupy w najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu.
1. The World Is Cold Without You - 3:45 2. Excerpt From "The Blind And The Beautiful" - 2:38 3. I Talk To My Room - 3:38 4. Christopher Lucifer - 4:06 5. Aline Cherie - 3:03 6. Tres, Tres Bien - 2:54 7. It Happened Two Sundays Ago - 3:08 8. Black Flower - 4:32 9. Love Suite - 6:04 10. Illinois - 3:37 All Music and Lyrics by Patrick Campbell-Lyons, Alex Spyropoulos.
To jest po prostu album w którym przewija się jesienne
uczucie, tęsknota, poczucie końca epoki burzliwych lat sześćdziesiątych. Jest
to płyta pełna piękna i uniesienia. I pomyśleć, że Chris Blackwell odrzucił ją
i jego wytwórnia jej nie wydała. Miała mieć tytuł „Black Flower” ale Blackwell
porównał ten materiał z pewnym lekceważeniem do „A Man And A Woman” Francisa
Lai i radził aby zmienić repertuar na co oczywiście Patrick Campbell Lyons nie
przystał. Pod nowym tytułem „Dedicated To Markos III” płytę wydała wytwórnia
Pye. A stało się to za sprawą bogatego wujka Spyropoulosa, który pomógł
sfinansować album i dzięki temu album ten nazwany został na jego cześć.
Natomiast Cambell Lyons napisał piosenkę „Christopher Lucifer”, która jest
gorzką drwiną z Blackwella.
„Dedicated To Markos III” grupy Nirvana jest kolejną
perełką, która niestety przepadła w otchłani czasu i dołączyła do wielu tym
podobnych płyt.
Patrick Cambell Lyons napisał dziesięć wyśmienitych
piosenek, pełnych dojrzałości i wyrafinowania. Biorąc pod uwagę jakość piosenek
i płynność produkcji, wchodzisz w świat boleśnie pięknej miłości, tęsknoty i
nostalgii, która wchłania nas niczym spadający liść z jesiennego drzewa.
Większość utworów na płycie jest łagodnym popem z
sporadycznie lekkimi przebojami o harmonizującym wokalu i gitarze ale co
najważniejsze i co dodaje niewątpliwie smaku tym nagraniom są solidne aranże
orkiestrowe, które tutaj osiągają poziom niemal mistrzowski. Słychać to już
przy pierwszych dźwiękach „The World is Cold Without You”, „Aline Cherie” czy w
łagodno jazzowym „Love Suite” z warstwami oboju, które wzmacniają klasyczne
aranżacje smyczkowe, lśniące pianino i żeńskie podkłady wokalne.
Ciągle przewija się nostalgiczna aura będąca tak
wymowna, że nie potrzebuje żadnego komentarza. No cóż te orkiestrowe przewroty
znacznie przewyższają standardowe słownictwo Tin Pan Alley, są one w
rzeczywistości budowane wokół piosenek, a nie po prostu nakładane na nie.
Lider Nirvany stara się jednak w niektórych momentach
zburzyć ten nastrój melancholii wtrącając choćby w „Tres, Tres Bien” folkowym
utworze kabaretowe wstawki w style walca z rzadkim ale wspaniałym podkładem
akordeonu, który nastawiony jest na nastrój. Tu gdzieś wchodzimy w klimaty Pearls
Before Swine i zauważamy bez kozery, że jest to piękna muzyka.
Trochę optymizmu też się należy. Zbudowana na
dynamicznym rytmie sekcji rytmicznej jedna z piosenek „It Happened Two Sundays
Ago” to jakby muzyka dyskotekowa lat sześćdziesiątych, chociaż zaskakuje
dodatkiem naprzemiennych zmian i country rockowym strzelaniem strun. Kolejnym
numerem na płycie jest „Black Flower” stylistycznie zbliżony do dwóch
pierwszych albumów Nirvany zaciekawia piękną linia wokalną i aranżem
orkiestrowym tak potwierdzającym tylko moje powyższe myśli. A trzeba jeszcze
zwrócić uwagę tutaj na ostra psychodeliczną solówkę gitarową trzymającą
zwariowany świat w taflach morskiej piany. Płytę kończy „Illinois” mający dość
wyjątkowe wsparcie orkiestrowe. To kolejny klasyk psychodelicznego popu z
pięknymi harmoniami wokalnymi i dźwiękami płynącymi ponad wzgórza i daleko
stąd.
Jeden z moich kumpli spostrzegł, że znaczna część
ubóstwa artystycznego obecnej muzyki pop polega na tym, że współcześni popowi
twórcy nie znają melodii, nie potrafią stworzyć klimatu aby przyciągnąć uwagę
słuchacza. Ile aktualnych dźwięków popu ma wpływ na bluesa, jazz czy muzykę
ludową? Świat stał się niezaprzeczalnie brzydszym, hałaśliwszym, nieszczęśliwym
miejscem, a znajomość cynizmu zastąpiła niewinna nadzieję, która otwierała
nasze zmysły na rzeczy niewidoczne dla współczesnych. „Dedicated To Markos III”
jest dla tych którzy nie tylko mają uszy do słuchania, ale mają też czystość
serca do odbioru i dla których taka twórczość jest balsamem dla duszy.