niedziela, 28 stycznia 2024

THE CHARLATANS - The Charlatans /1969/


1. High Coin (Van Dyke Parks) – 3:07
2. Easy When I'm Dead (Darrell Devore) – 2:38
3. Ain’t Got The Time (Mike Wilhelm) – 2:47
4. Folsom Prison Blues (Johnny Cash) – 2:47
5. The Blues Ain't Nothin' (Mike Wilhelm) – 4:44
6. Time To Get Straight (Darrell Devore) – 3:53
7. When I Go Sailin' By (Richard Olsen) – 2:46
8. Doubtful Waltz (Darrell Devore) – 3:24
9. Wabash Cannonball (Alvin Pleasant Carter) – 4:04
10.Alabama Bound (Traditional, Arranged The Charlatans) – 6:53
11.When The Movies Are Over (Darrell Devore) – 3:04


*Mike Wilhelm - Vocals, Guitar, Fretted Instruments, Percussion
*Richard Olsen - Vocals, Bass, Woodwind Instruments, Percussion
*Darrell Devore – Vocals, Piano, Keyboards, Bass, Percussion
*Terry Wilson – Drums, Percussion

To może być dość przydługi wpis ale jak tu nie poświęcić większej ilości zdań tej kapeli, która prawdopodobnie była pierwszą psychodeliczną kapelą na świecie. The Charlatans, bo o nich tu mowa powstali 14 dni wcześniej niż The Warlock (potem zmienili nazwę na Grateful Dead) w 1964 roku. Ich gwiazda świeciła jasno, a w tym czasie byli największymi odmieńcami. Ubierali się jak XIX-wieczni banici i przyjęli rock’n’rollowy styl życia. L.S.D i trawka były częścią diety The Charlatans. Szturmem zdobyli San Francisco i stworzyli brzmienie nazwane przez krytyków San Francisco Sound. Sukces komercyjny i uznanie wydawały się formalnością. Tak się jednak nie stało.

Wraz z rozkwitem hipisowskiej kontrkultury, wizerunek grupy wpłynął na całe pokolenie. Skrzyżowanie banitów z Dzikiego Zachodu i wiktoriańskich dandysów znajdywało coraz większe rzesze naśladowców. Chłopcy chyba nie do końca zdawali sobie sprawę, że ich stroje sceniczne wpłyną na młodzież, dopóki nie zauważyli podobnych sobie ludzi pod sceną, na widowni. W czerwcu 1965 roku The Charlatans zapewnili sobie sześciotygodniową rezydenturę w Red Dog Saloon w Virginia City w stanie Nevada. Na potrzeby tego kontraktu Mike Ferguson i George Hunter (muzycy grupy) stworzyli plakat koncertowy. To, co wymyślili jest uważane za pierwszy psychodeliczny plakat rockowy. 



W Red Dog panowała atmosfera bajecznej imprezy, suto zakrapianej używkami i muzyką graną na żywo. Było to wydarzenie sygnalizujące pośród innych wskaźników, że wydarzy się coś wielkiego. I tak też się stało. Już drzwi się otworzyły i całe pokolenie wybiegło na ulice w kolorowych ciuchach, z kwiatami we włosach i myślą nie mająca żadnych ograniczeń. Wszystko możemy zrobić i nikt nam tego nie zakaże.

The Charlatans dali początek i ich występy przeszły do legendy. Mając zamiłowanie do kwasu, tworzyli muzykę tripującą ale zespołem acid rockowym nie byli. Byli czymś więcej. Przez następne cztery lata muzyka The Charlatans oscylowała między folk rockiem, country rockiem i psychodelią. Ich kariera nagraniowa powinna rozpocząć się właśnie wtedy, we wrześniu 1965 roku. Trafili do wytwórni Toma „Big Daddy” Donahue, Autumn Records ale nie dogadali się. Doszło do sporów o to, co mieliby nagrywać oraz o pieniądze. Wraz z nadejściem 1966 roku podpisali kontrakt z Kama Sutra Records. Nagrali świetną „Codine” i zadecydowali aby wydać to na singlu. Jednak kierownictwo wytwórni stwierdziło, że tak się nie stanie. Najwyraźniej szefowie nie słuchali tej piosenki Buffy Sainte-Marie mówiącej o niebezpieczeństwach związanych z narkotykami. Błędnie uznając, że „Codine” gloryfikuje lub zachęca do ich zażywania. Więc tego nie wydali. Zamiast „Codine” wydano singiel z innymi numerami ale wytwórnia nie zdołała odpowiednio wypromować ten debiut. Nic dziwnego, że singiel ten okazał się porażką. Po odejściu z Kama Sutra Records, skład grupy uległ zmianie. Fergusona zastąpił Patrick Gogerty a Dan Hicks zamienił stołek perkusisty na gitarę rytmiczna i stał się głównym wokalistą, tworząc i śpiewając wiele własnych kompozycji. W tym okresie The Charlatans grali głównie na żywo. Nie mieli kontraktu płytowego i obserwowali z frustracją jak inne podobne im zespoły podpisują cyrografy i nagrywają płyty. Było to bardzo denerwujące gdyż zespół występował z sukcesem w takich salach jak: Fillmore Audytorium, California Hall i Avalon Ballroom. Byli bardzo popularni. Ale kontrakt płytowy ich ominął i w 1968 roku ten skład zakończył działalność muzyczną. Dan Hicks postanowił założyć swój własny zespół, Dan Hicks and The Hot Licks. To musiało się wydarzyć. Hicks był utalentowanym piosenkarzem, autorem tekstów i muzykiem. Wydawał się przeznaczony do większych rzeczy. A jego odejście z zespołu pozostawiło ogromną pustkę, której wypełnienie nie było łatwe. Gorsze nadeszło za chwilę. Kłótnie w obozie The Charlatans były powszechne i w końcu wyrzucono z niego kolejnego gracza, George’a Huntera. To był muzyczny zamach stanu, który ostatecznie obrócił się przeciwko zespołowi. Na początku wprawdzie wszystko wyglądało dobrze. Wilhelm, Olsen i Wilson zatrudnili nowego klawiszowca i wokalistę Darrella DeVora i podpisali umowę z Phillipsem dostając zielone światło na nagranie debiutanckiego albumu. Nagrano jedenaście piosenek z czego pięć było coverami. I tak Mike Wilhelm popisuje się dużym, rustykalnym barytonem napędzając „Folsom Prison Blues” Johnny’ego Casha, a w „Wabash Cannoball” trafnie uderza w porywające solówki gitarowe będące w klimacie Chucka Berry’ego. Richard Olsen w swoim beztroskim „When I Go Saillin’ By” oddaje ducha postaciom Dzikiego Zachodu otwierając drzwi saloonu za pomocą trąbek, pianina honky tonk i luźnej atmosfery zawsze tam panującej. Dudniąca i galopująca perkusja prowadzi do wybuchu instrumentów dętych blaszanych w numerze „Blues Ain’t Nothin”, a fortepian i saksofon przewraca się wokół niespokojnego wokalu Wilhelma. Każdy zespół musiał mieć w tamtym czasie „długą piosenkę”. „Alabama Bound” to siedmiominutowy numer zawierający grupowy wokal i Olsena grającego na saksofonie i klarnecie. To numer w dużej mierze przypominjący sposób, w jaki grali na żywo na początku. Antyczne, zakurzone brzmienie, szalone i złowieszcze prowadziło do lekko sennej atmosfery kończącej się pochodami basu i przyspieszonym rytmem. Darrell DeVore napisał cztery piosenki, chociaż lżejsze w tonie niż inne utwory, to wykazujące pewien pop jazzowy styl, łączący zaraźliwe melodie z odważnymi kombinacjami.

Ale świat odpłynął. Muzyka się zmieniła, a The Charlatans zaczęli brzmieć przestarzale. Wydana płyta poniosła komercyjną klapę. Do tego po nagraniu jej Terry Wilson został przyłapany na posiadaniu marihuany, co wtedy było poważnym przestępstwem w Ameryce. Kiedy więc otrzymał wyrok więzienia, musiał odejść z zespołu. Powrót do składu muzyków, którzy zaczynali karierę w The Charlatans: Mike’a Fergusona, George’a Huntera oraz Dana Hicksa niestety nie zadziałał. Muzyka, która w 1965 roku była nowatorska teraz uważana była za przestarzałą i wczorajszą. To był koniec drogi The Charlatans. Ich talent, ich muzyka została ograbiona przez bezmyślność ludzi pracujących w wytwórniach płytowych. Pozostawili po sobie jeden album i dwa single oraz wydaną w 1996 roku kompilację o jakże trafnym tytule: „The Amazing Charlatans”.











 

niedziela, 14 stycznia 2024

THE SEEDS - Future /1967/

 


1. Introduction (Sky Saxon) - 1:03
... March Of The Flower Children (Hooper, Saxon) - 1:45
2. Travel With Your Mind (Hooper, Savage, Saxon) - 3:00
3. Out Of The Question (Saxon, Serpent) - 3:02
4. Painted Doll (Saxon) - 3:20
5. Flower Lady And Her Assistant (Saxon) - 3:15
6. Now A Man (Hooper, Savage, Saxon) - 3:20
7. A Thousand Shadows (Hooper, Savage, Saxon) - 2:25
8. Two Fingers Pointing On You (Sky Saxon) - 3:10
9. Where Is the Entrance Way toPlay? (Saxon) - 2:55
10.Six Dreams (Saxon) - 3:05
11.Fallin' (Hooper, Saxon) - 7:40

*Sky Saxon - Lead Vocal, Bass
*Daryl Hooper - Piano, Organ, Sitar & Vocals
*Jan Savage - Guitar, Gong & Vocals
*Rick Andridge - Drums
*Harvey Sharpe - Bass
*Tjay Cantrelli - Woodwinds
*Catharine Gotthoffer - Harp

Wokalista The Seeds, Sky Saxon zapraszał słuchaczy, którzy mieli ochotę posłuchać trzeci album zespołu do podróży „w głąb swoich marzeń”, do wyczarowania dla siebie fantastycznego krajobrazu zamków, lasów i chmur, który przewidział na płycie. „Future” zawiera oszałamiającą fuzję psychodelii, garażu, rocka i popu. To jest dość dalekie od korzeni The Seeds, jako zespołu garażowego. To było coś zupełnie innego. Może nawet za bardzo. Od 1967 roku, kiedy „Future” został wydany, jest postrzegany jako kultowy klasyk i album, który wyprzedził swoje czasy.

Rok 1967 był punktem zwrotnym dla Sky Saxona, Daryla Hoopera, Jana Savage’a i Ricka Andridge’a, momentem, w którym ciężka praca poprzednich dwóch lat w końcu się opłaciła. Po wydaniu dwóch lp byli w zenicie swojej kariery. Mieli duży krajowy hit na swoim koncie, rzesze oddanych fanów oraz hałaśliwego managera „Lorda Tima” Hudsona, który robił wszystko z wielką pompą i zgiełkiem. Jaki będzie ich następny ruch? Kolejny album „Future” wydaje się jednocześnie wykalkulowany i zagmatwany. Stanowi on wielką psychodeliczna deklarację The Seeds ale również „Future” to szaleństwo Sky Saxona. Wizjonerska droga muzyka kazała mu pododawać w studiu liczne dogrywki, które miały wzmocnić przekaz. Dlatego nie dziw się, gdy usłyszysz nagle smyczki, harfę czy tubę błąkające się w tle transowego podkładu.

Podobnie jak dwa poprzednie albumy The Seeds, jedenaście utworów zostało napisanych przez zespół. Lider Sky Saxon był w sercu „Future”, odgrywając swoją rolę w każdym utworze. Pierwszym nagranym numerem był „Travel With Your Mind”, w którym podkład utrzymany jest w duchu wschodnich krain. Lecz ta podróż nie do końca jest spokojna. Szaleństwa grupy pojawiają się w świdrującej gitarze oraz szczerym wokalu a różne instrumenty są przesuwane w lewo i w prawo. Otwierającemu płytę utworowi „Intro/March of the Flower Children” towarzyszą rozbłyski harfy na tle przeciągłego wokalu. To stonowane tło stopniowo się wypełnia. Do organów, gitar i tuby dołączają warczące oboje i fortepian. Bicze trzaskają, podczas gdy niemal surrealistyczne, kapryśne teksty nie są śpiewane, ale na wpół mówione. Psychodelia, folk, jazz i pop w jednym. Pomyśl o fragmentach „Hobbita” Tolkiena, a będziesz blisko. Szaleństw jest więcej. Taki „Painted Doll” zagrany jest w tempie walca a dodatkowym atutem utworu są rozległe harmonie doo-woop. Płaczące smyczki, klawesyn i fortepian do towarzystwa tworzą rozdzierającą serce kombinację. Zwłaszcza gdy Sky zapewnia wokal obnażający duszę. Brzmiący jak ścieżka dźwiękowa do horroru „Flower Lady And Her Assistant” dziwnie się rozwija. Nadszedł czas psychodelii. Klawisze, napędzająca sekcja rytmiczna, tamburyn towarzyszą rozpędzonemu wokalowi, który poddaje nam eklektyczną fuzję pełnej nieodpartego uroku. Ale oto wracamy do korzeni. „Now a Man” rozpoczyna napędzającą się sekcją rytmiczną w dudniących gitarach i szarpiącym basie, towarzysząc chełpliwemu wokaliście. Zjadliwy komentarz na temat tego, czego potrzeba, aby stać się mężczyzną: „Wypijesz swoją wisienkę i nagle staniesz się niepokonany”. To typowa świetna garażowa piosenka. Gdy sekcja rytmiczna napędza galopującą aranżację, szumiąca gitara odpowiada na sękaty, dramatyczny wokal. A dwie minuty później rozbrzmiewa już „A Thousand Shadow”. Jeden z najbardziej dramatycznych i sugestywnych utworów na „Future”. Na tle garażowych szaleństw Saxon użycza swojego głosu nadając mu proto punkowy wydźwięk. Do gry na płycie zaangażowano wielu muzyków sesyjnych. Wśród nich znaleźli się perkusista Beach Boys, Hal Blaine, tubista George Callendar, harfistka Gayle Levant i multiinstrumentalista Tjay Cantrelli, który grał na flecie, wibrafonach, klarnecie, instrumentach dętych drewnianych i harmonijce ustnej. Nawet nieznany tablista pojawiał się i znikał jak duch. Dla każdego, kto był w pobliżu studia, oglądanie „Future” musiało być kuszące. Rozdzierające gitary i klawesyn dołączają do mrocznego basu gdy rozwija się numer „Two Fingers Pointing You”. Podobnie jak inne utwory, jest to tygiel wpływów, instrumentów i niespodzianek. Do tej pory już pewnie zdałeś sobie sprawę, że nie należy zgadywać co dalej usłyszysz. To jak wejście na pokład psychodelicznej karuzeli. Tuby, organy, grzmiąca perkusja i dźwięki pianina atakują zmysły. Wszystko wybornie zmiksowane. Sky rozpędza się i warczy, podczas gdy kaskadowe harmonie dodają do tego zmieniający się umysł. Wszystko zmienia się ponownie w „Where is the Entrance Way to Play”. Sky scatuje, a harmonie mu towarzyszą. Wkrótce do sekcji rytmicznej dołączają klawisze, klawesyn i instrumenty dęte drewniane. Wokal jest ospały, podczas gdy aranż kipi energią i elektrycznością. Kiedy na początku „Six Dreams” grzmoty ustępują miejsca powodziom i burzom, w pełni oczekuję, że Czterej Jeźdźcy Apokalipsy dotrą do moich drzwi. Dramatyczna, mroczna i nastrojowa aranżacja sprawia, że chowam się za kanapę i z niepokojem patrzę na drzwi. To naprawdę sugestywny numer. Płytę zamyka ośmiominutowy, epicki utwór „Fallin’”. To rzeczywista demonstracja wszechstronności i kreatywności muzyków. Klawesyn, smyczki i sekcja rytmiczna łączą siły przeciw chrapliwemu wokalowi, gdy wszystko to rozwija się z zawrotną prędkością. Później do sprzężenia zwrotnego dołączają rozmyte gitary, popłuczyny organów Hammonda i wypełnienia perkusji. Przez chwilę wokal Saxona przypomina terapię krzykiem. Szybko i wściekle, utwór się rozwija. Zakręty i niespodzianki pojawiają się i znikają. Krótkie wybuchy harmonijki, dalsze rozkwity klawesynu i kakofonia uduchowionych harmonii i krzyków łączy się w całość. Masz wrażenie chaosu ale to ma sens. Gdy numer się kończy, The Seeds są prawie wyczerpani, wyczerpani wysiłkiem włożonym w ten wielki finał.

„Future” jest jak muzyczny kameleon. Z każdym odsłuchem płyta ujawnia nam kolejne niespodzianki i swoje ukryte sekrety. Podobnie jak zróżnicowany jest dobór instrumentów co czyni ten album szczególnie interesującym. Posłuchaj go jeszcze raz, a ujawnią się inne wpływy. To płyta wymykająca się definicjom. Niczym sroka, The Seeds wydają się podkradać muzyczne gatunki i wpływy, wkładać je do swojego kwasowego tygla i posypywać je sekretnymi składnikami. To oszałamiający, łamiący granice i przełamujący gatunki kultowy klasyk, w którym The Seeds podarli księgę zasad i napisali ją na nowo.