niedziela, 23 czerwca 2019

THE BEATLES - Magical Mystery Tour /1967/



1. Magical Mystery Tour
2. The Fool on the Hill
3. Flying
4. Blue Jay Way
5. Your Mother Should Know
6. I Am the Walrus
7. Hello, Goodbye
8. Strawberry Fields Forever
9. Penny Lane
10. Baby You're a Rich Man
11. All You Need Is Love


John Lennon
Paul McCartney 
George Harrison
Ringo Starr


Popatrzcie i posłuchajcie jak w krótkim czasie zmieniała się muzyka, jakie niesamowite fluidy krążyły w powietrzu i docierały w różne zakamarki tego świata. Jak to wszystko zaistniało i gdy po tylu latach słuchamy nadal gdzieś te wijące się po nieboskłonie mózgowym nuty docierają i mają się całkiem dobrze. Banalne piosenki, którymi grupa The Beatles mogła pochwalić się na początku kariery oczywiście zachwycały: prostotą, muzykalnością i młodzieńczym wykonaniem. „Love Me Do”, „Please, Please Me” nucimy nadal nie zastanawiając się, że przecież minęło od ich powstania grubo ponad pół wieku. W krótkim czasie ledwie czterech lat powstawały kolejne proste, banalne piosenki ale technika nagraniowa również miała już coś do powiedzenia. „Hello Goodbye” umieszczona na albumie „Magical Mystery Tour” również zawiera wszystko co sprawiło, że The Beatles jest tak wspaniałym zespołem. Ogromnie melodyjna linia fortepianu, wraz z zwiewną, synkopowaną perkusją Starra, stanowi wsparcie dla infantylnego tekstu McCartneya, który wokalnie kojarzy się ze szczęśliwą narracją. I tu ta prostota dostaje pomocy w postaci inżyniera dźwięku Georga Martina, który wprowadza różne nakładki, poślizgi a całość zadziwia zakończenie utworu. Zespół powraca do przewiewnego outro, podczas gdy McCartney wyśpiewuje nonsensowne dźwięki. Kolejny przebój.



Płyta „Magical Mystery Tour” w katalogu nagrań The Beatles jest pretendentem do ich najbardziej niedocenianego albumu. 

A powód jest prosty: czas, w którym został ten album wydany. Wkrótce po ukazaniu się „Sgt. Lonely Hearts Club Band” a tuż przed wydaniem „The White Album”, płyta ta często gubi się w historii The Beatles. Ale niesłusznie. 

Ot, choćby mamy rok 1967 , słynne „Lato Miłości” co oznacza, że taki numer jak „All You Need Is Love” staje się prawdziwym hymnem nie tylko tamtego czasu ale całej ery muzycznej. The Beatles głoszą przesłanie i tylko możemy żałować, że świat go nie posłuchał. 

Utwór tytułowy otwierający zarazem cały album natychmiast nadaje świetny nastrój, z mosiężnymi instrumentami zapewniającymi ciągłe podkłady, wraz z pędami hałasu, które miały reprezentować pełen zakres zabawy. Tekst odzwierciedla to, gdy McCartney śpiewa w refrenie „Roll up for the mystery tour”. Psychodeliczna piosenka pięknie otwiera tajemniczą trasę. 

Łagodna partia fortepianu, zawierająca wspaniałe słodkie, śrubujące części, które czają się tuż pod innymi instrumentami prowadzi do lirycznej kompozycji „Fool On The Hill” a „Flying” szykuje nam niespodziankę. Otóż oparta na wirujących partiach organów i mellotronów muzyka tworzy atmosferę bardzo przyjazną choć odrobinę niepokojącą. W klimacie mocno psychodelicznym jest kompozycja Harrisona „Blue Jay Way”. Nakładające się wokale tworzą mroczny obraz spotęgowany rzutami perkusji prowadzącymi do zakazanych obszarów kojarzących się z obłokami zielonego dymu. I proszę, niedoceniana a nawet czasami określana jako najsłabsza na płycie kolejna piosenka „Your Mother Should Know” jest dla mnie jedną z najbardziej udanych kompozycji grupy. Wspaniałe zaproszenie do tańca towarzyskiego stworzone z myślą o optymistycznym spojrzeniu na otaczająca rzeczywistość. Chwytliwe części klawiatury, wraz z warstwami wokalnymi, tylko potwierdzają , jak duet Lennon-McCartney się uzupełniał.

Siedzenie na płatku kukurydzianym, śpiewające pingwiny i wreszcie jestem morsem pod tymi linijkami tekstu ukrywa się muzycznie złożony, z różnych efektów psychodelicznych najbardziej barwny utwór Lennona, „I’m the Walrus”. Wprawdzie rywalizować może z nim kolejny „Strawberry Fields Forever”, który jest niewiarygodnie zmiksowany i który ukazuje możliwości studia nagraniowego i siedzącego za stołem mikserskim producenta. Znacznie mniej skomplikowane „Penny Lane” i „Baby You’re a Rich Man” są świetnymi piosenkami popowymi, a „Penny Lane” jest wesołym opisem Liverpoolu otulonym w tęczowej mgiełce po gwałtownej burzy. Instrumenty brzmią doskonale, a w szczególności trąbka stanowiąca interludium podczas piosenki, co daje nam kolejny przykład mistrzostwa The Beatles w muzyce pop. „Baby You’re a Rich Man” z kolei ma dziwnie tasujący rytm perkusji a stosunkowo intonowany wokal podczas refrenu nadaje mu nieco jazzowego charakteru.

„Magical Mystery Tour” bez wątpienia przemyślany był jako album psychodeliczny, przecież The Beatles już wtedy byli ikoną pop kultury a cały świat zaczął obracać się wokół barwnych, kolorowych przecieków w których nie mogło ich zabraknąć.

I wiecie co jest dziwne. Znam te piosenki już czterdzieści lat i nadal jak wydobywają się z moich głośników nucę je, wsłuchuje się w nie i dziwię się, że ciągle mi się podobają.

I dobrze tak jest.





niedziela, 16 czerwca 2019

BOB DYLAN - Slow Train Coming /1979/



  1. Gotta Serve Somebody
  2. Precious Angel
  3. I Belive in You
  4. Slow Train
  5. Gonna Change My Way of Thinking
  6. Do Right To Me Baby ((Do Unto Others)
  7. When You Gonna Wake Up
  8. Man Gave Names to All the Animals
  9. When He Returns
Keyboards -- Barry Beckett
Drums -- Pick Withers
Bass -- Tim Drummond
Guitars -- Mark Knopfler, Bob Dylan

Pod koniec 1978 roku Dylan miał już za sobą czterdzieści z sześćdziesięciu pięciu koncertów zabójczego tournée po Ameryce. Była to jego pierwsza amerykańska trasa od czterech lat. Prasa nie zostawiła na tych koncertach suchej nitki. Można sobie wyobrazić jaki wpływ miało na Dylana krytyczne przyjęcie filmu „Renaldo and Clara”, albumu „Street Legal” i obecnego tournée po Ameryce. A wszystko to tak odmienne od pochwał, jakie zebrały w Europie ten sam album i trasa koncertowa. Dylan zamknięty w hotelowym pokoju po kolejnym koncercie, w nastroju co najmniej ponurym, potrzebował czegoś, czego nie miał dotychczas. Opowiadał o wielkim znaczeniu, jakie miało dla niego duchowe odrodzenie. Wygląda na to, że przeżył prawdziwą wizje Chrystusa.


W pokoju czułem czyjąś obecność, to nie mógł być nikt inny, niż Jezus. Miałem wrażenie, jakbym rzeczywiście „narodził się na nowo”. Jezus dotknął mnie swoją dłonią. To był prawdziwy dotyk. Poczułem go całym sobą. Poczułem jak drży moje ciało. Majestat Pana powalił mnie i podniósł z upadku”. Dylan często wyrażał przekonanie, że Jezus, który wstąpił w jego życie, uratował go od przedwczesnej śmierci.
Album, który Dylan planował nagrać wiosną 1979 roku, już z góry był skazany na kontrowersyjne przyjęcie, bez względu na to, ile trudu włożyłby w jego powstanie. Czuł, że im strawniejsze będzie brzmienie płyty, tym szybciej słuchacze zaakceptują zawarte na niej przesłanie. Istotnym składnikiem wcześniejszych dobrych recept na udana płytę był właściwy gitarzysta. W poprzednich przełomowych nagraniach wybór gitarzysty był zawsze celną decyzją, lecz tym razem okazał się wprost genialny. Mark Knopfler ze swoimi charakterystycznymi instrumentalnymi wstawkami zachwycał słodkim brzmieniem tak potrzebnym Dylanowi, który miał dla swoich słuchaczy gorzką pigułkę do przełknięcia. Łyżeczka cukru od Knopflera z pewnością pomogła łatwiej przyswoić sobie publiczności ten nagły zwrot w tekstach Dylana. Do tego produkcji najnowszej płyty Mistrza podjął się legendarny Jerry Wexler. Co ciekawe Dylan przyznał się później, że z początku sam nie zamierzał nagrywać utworów zawartych na tym albumie. Zdawał sobie sprawę z tego, że piosenki są szalenie kontrowersyjne i imię Boba Dylana wywoła jeszcze większą wrzawę.
Bob Dylan:”Utwory które napisałem do „Slow Train Coming” przeraziły mnie… Nie zamierzałem ich napisać, a jednak napisałem. Nie zamierzałem ich zaśpiewać. Poprosiłem pewną dziewczynę, aby mi je zaśpiewała. Była to Carolyn Dennis. Oddałbym jej wszystkie te utwory, pozwoliłbym jej nagrać cały ten materiał, nawet bez podawania mojego nazwiska. Chciałem aby te utwory się ukazały ale sam nie chciałem tego robić. Wiedziałem bowiem, ze zostaną inaczej odczytane”.
Jednak Dylan przełamał swój strach i po raz kolejny podjął rękawicę. Powstała wspaniała płyta, pełna płynnych melodii, które przepływają obok zmysłów. „Slow Train Coming” znajduje namiętnego i poważnego Dylana. Muzyka jest chwytliwa a słuchając jej uczestniczysz w wizji, która biegnie cały czas. Wszystko zależy od tego, jak podejdziesz do niej. Nie ma wątpliwości, że utwory są szczerym wyrazem jego przekonań dla niektórych nie do zaakceptowania. Ale Dylan się nie ugiął. Po oficjalnej premierze płyty 18 sierpnia dość istotne poparcie nadeszło z najbardziej zaskakującej, ale i najbardziej pożądanej strony-z magazynu „Rolling Stone”. Periodyk ten często odnosił się krytycznie do twórczości Dylana, a ponieważ był jedynym liczącym się amerykańskim dwutygodnikiem muzycznym, jego oceny miały ogromne znaczenie na amerykańskim rynku. 
Redaktor Jann Wenner poświęcił albumowi dwustronnicową recenzję tak ją kończąc:”Pod względem muzycznym jest to prawdopodobnie najlepsza płyta Dylana, wynik rzadko spotykanego zestrojenia inspiracji, pasji i talentu, które łączy w sobie się, wizję i artyzm. Bob Dylan to największy wokalista naszych czasów. Nikt nie jest od niego lepszy. Co więcej nikt nawet mu nie dorównuje. Jego wszechstronność i zdolności wokalne nie mają sobie równych. Brzmienie głosu i szczególna wrażliwość przewyższają, to, co reprezentują sobą współcześni mu wokaliści. Nie zdolności poetyckie, ani intuicja, lecz jego głos jest największym darem, jaki otrzymał od Boga”.
Dylan wkrótce zrozumiał, ze wysiłek włożony w wypracowanie odpowiedniego brzmienia płyty zaczął procentować licznymi pochwałami. Nastąpił powrót na listę najlepiej sprzedających się singli a sam album okazał się drugim najlepiej sprzedającym się albumem w karierze Dylana. Dwadzieścia sześć tygodni na liście było kolejnym dowodem niesamowitej żywotności Dylana w okresie, gdy wydawało się już, że jego pozycja na rynku osiągnęła dno. Po raz kolejny Dylan zaryzykował i będąc prawdziwym Artystą postawił kropkę nad i.


niedziela, 9 czerwca 2019

THE 13th FLOOR ELEVATORS - Easter Everywhere /1967/


1. Slip Inside This House (T. Hall, R. Erickson) - 8:03
2. Slide Machine (Powell St. John) - 3:43
3. She Lives (In A Time Of Her Own) (T. Hall, R. Erickson) - 2:58
4. Nobody To Love (S. Sutherland) - 3:00
5. Baby Blue (B. Dylan) - 5:17
6. Earthquake (T. Hall, R. Erickson) - 4:51
7. Dust (T. Hall, R. Erickson) - 4:02
8. Levitation (T. Hall, S. Sutherland) - 2:41
9. I Had To Tell You (Clementine Hall, Roky Erickson) - 2:28
10.Postures (Leave Your Body Behind) (T. Hall, R. Erickson) - 6:30


*Roky Erickson – Vocals, Rhythm Guitar, Harmonica
*Tommy Hall – Electric Jug
*Stacy Sutherland – Lead Guitar
*Dan Galindo – Bass
*Danny Thomas – Drums
Additional Musicians
*John Ike Walton – Drums ("She Lives", and "Levitation")
*Ronnie Leatherman - Bass ("She Lives", and "Levitation")

*Clementine Hall - Backing Vocals ("I Had To Tell You")


Tak to już jest. Inspirację do napisania kolejnej recenzji płyty spowodowała smutna wiadomość, która dotarła do nas niedawno. Otóż 31 maja 2019 zmarł amerykański muzyk, pionier psychodelicznego rocka, założyciel niezapomnianej i kultowej kapeli The 13th Floor Elevators, Roky Erickson. Debiut obowiązkowo był już tu opisywany, jest to bez wątpienia jedna z najbardziej zakręconych i bezpardonowych płyt jaka ukazała się na rynku amerykańskim w 1966 roku. Zauważ 1966 rok. Pewnie znasz, a jak nie to nadrób tą zaległość bo warto. No chyba, ze słuchasz tych różnych współczesnych gówien, to na dobrą sprawę nie masz czego szukać na tym blogu. Spokojnie możesz go omijać.


Podczas gdy debiut grupy był swoistym siniakiem, który nabierał rumieńców z każdym nowym odsłuchem, tak „Easter Everywhere” sprawia, ze uczucie jest znacznie bardziej mroczne i nieco bardziej powściągliwe. 
Roky Erickson brzmi bardziej perwersyjnie, bardziej przekonywująco sprawiając, że makijaż dźwięków zawartych na tej płycie jest intrygująco zastanawiający: psychodelia, wpływy Motown, pieprzony muzyczny jug „wupwupwupwup’up” przez całą wieczność oraz ekscentryzm przebijający na każdym rowku płyty podobny czasami do maniakalnego kaznodziei. 
„Easter Everwhere” jest spojrzeniem wewnątrz The 13th Floor Elevators i to po takim hipnotycznym spojrzeniu oceniaj tą płytę.
Rozpoczęcie albumu długim i bardzo ambitnym „Slip Inside This House” jest dziwnie zachęcające ale posiada subtelne ostrzeżenie. Erickson dobrze i prawdziwie prowadzi cię w swoją podróż LSD, jednak czując już prawdziwe efekty dmuchania umysłu, przekaz robi się całkowicie popieprzony i jednocześnie obłąkany. Ale Roky chce żebyśmy wszyscy weszli do środka i rzucili okiem i podzielili się, że nie do końca to jest takie piękne. Po takim doświadczeniu reszta albumu jest jeszcze bardziej rozgrzewająca. „Slide Machine” oraz „She Lives in (A Time Of Her Own)” są najbardziej podobne do wszystkiego co powstało na pierwszej płycie grupy. To konwencjonalne i chwytliwe utwory. „Nobody to Love” brzmi jak The Byrds ale wejścia szalonego Toma Halla i jego muzycznego dzbanka zostawiają przebłyski wyobraźni i zmuszają umysł do wypełniania luk.
Niemal punktem kulminacyjnym płyty jest cover Boba Dylana „Baby Blue”, który zagrany z pasją ukazuje dziką siłę wtapiającą się w te znane nuty.
Easter Everywhere” zyskała lepszą produkcję niż „Psychedelic Sound Of...” co słychać najlepiej na „Earthquake”. Wzajemne oddziaływanie perkusji i gitary jest szczególnym wydarzeniem. Te przesterowane, otwarte akordy gitary dobijane są kombinacją perkusji. To krótkie gitarowe lizanie pojawiające się w małym odstępie czasu jest zawsze satysfakcjonujące.
Będąca akustyczną balladą piosenka „Dust” wprowadza nastrój subtelnego mistrzostwa ukrytego w prawdziwej emocjonalnej naturze. Zwroty takie jak na „Levitation” może są dość zwyczajne ale to największy hak na płycie. Chwytliwy niezwykle refren jak i cała piosenka mogłyby stać się przebojem gdyby nie ociekające narkotycznymi lewitacjami teksty. A „I Had to Tell You” niesione jest kilkoma fajnymi harmoniami folkowymi prowadzącymi do zamknięcia płyty numerem „Postures (Leave Your Body Behind)”. Ależ tu jest poważny groove, uduchowiona, funkująca gitara i wpływ Motown. A do tego fantastyczna praca sekcji rytmicznej. „Wupwupwupwup’up” jest wszechobecne ale bez tego znaku rozpoznawczego The 13th Floor Elevators byłoby innym zespołem.
Słuchanie „Easter Everwhere” wymaga poświęcenia, musisz naprawdę znaleźć czas, aby zanurzyć się umyśle zespołu i rytmach płyty. To jest mroczny, nieokreślony i dziwny album, który zawsze pozostawia coś w wyobraźni a słuchając go wypełniasz swój umysł nieznanymi ścieżkami prowadzącymi w głąb jestestwa.
Wupwupwupwup’up.