środa, 28 lutego 2018

THE JIMI HENDRIX EXPERIENCE - Electric Ladyland /1969/



01 - …And The Gods Made Love
02 - Have You Ever Been (To Electric Ladyland)
03 - Crosstown Traffic
04 - Voodoo Chile
05 - Little Miss Strange
06 - Long Hot Summer Night
07 - Come On (Part 1)
08 - Gypsy Eyes
09 - Burning Of The Midnight Lamp
01 - Rainy Day, Dream Away
02 - 1983….(A Merman I Should Turn To Be)
03 - Moon, Turn the Tides….gently gently away
04 - Still Raining, Still Dreaming
05 - House Burning Down
06 - All Along The Watchtower
07 - Voodoo Child (Slight Return)


Jimi Hendrix - voc,gtr
Noel Redding - bass
Mitch Mitchell - dr


Muzyka jest jak fala oceanu. Nie można po prostu wykroić  doskonałej fali morskiej i zabrać jej do domu. Muzyka jest ciągłym, nieprzerwanym ruchem. Nic tak nie elektryzuje Ziemi jak ona.(Jimi Hendrix-1969)
Jimi Hendrix całkowicie odnowił język gitary, podobnie jak zrobił to John Coltrane
z saksofonem tenorowym. J.E.Berendt nazwał Hendrixa muzykiem wizjonerem, nie znajdując innego, bardziej racjonalnego określenia dla jego wirtuozerii. Był kompozytorem i autorem tekstów o wyobraźni zdumiewającej mistycznym zasięgiem. Zmienił wszystko, całe to myślenie o sposobie gry na gitarze. Szukając wolności, pełnej swobody wypowiedzi, nieograniczonej podróży krótszej niż mgnienie oka Hendrix wraz ze swoim zespołem Experience dopiął celu nagrywając trzecią płytę zatytułowaną „Electric Ladyland” bez żadnych odgórnie narzuconych norm i zasad. Sam został jej producentem i sam mając wizję doskonałą jak ma to zaistnieć czuwał nad ostatecznym efektem swojej pracy.  


Rozległy, czasem niespójny, ale prawie zawsze genialny kalejdoskop muzyki z emocjonalnym zasięgiem, który dryfuje dźwiękowo od melancholijnego rozbawienia do lunatycznego obłędu księżyca i niepokojącej wściekłości, sunąc w nieograniczone otchłanie bezkresnej swobody daje nam długą i barwną podróż, która z powodzeniem pokazuje nam brzmienie, kompozycje, technikę, finezję i talent muzyka. Album „Electric Ladyland” ujawnił nam pragnienie Hendrixa do wyrwania się ze schematu grania w trio, narzucającego coraz większe ograniczenia. Gitarzysta zaprosił do udziału w kilku nagraniach swoich przyjaciół: Steve’a Winwooda, Chrisa Wooda, Ala Koopera i Jacka Cassady’ego. Graj, co chcesz i ile chcesz. Graj, jak chcesz i z kim chcesz. Odkryj granice gitary, jak nigdy dotąd, używając pogłosów, zwolnień i przyspieszeń taśmy jako jeszcze jeden element melodyczny. Ciesz się współpracą i pozwól jej iść do przodu. Skutki tej wolności są niesamowite i niezliczone. Posłuchaj „Voodoo Chile”, który po czternastu minutach wściekłych ataków między klawiaturą Winwooda a gitarą Jimi’ego doprowadzi cię do ekstazy, podczas gdy Mitch Mitchell wyznaczy wybuchowy i zabójczy rytm. O takie jammy uwielbiam! Początkowe łagodne dźwięki pod koniec wyczarowują takie napięcie. Najdelikatniejszą częścią tego podwójnego albumu jest „1983…(A Merman I Should Turn to Be)” kolejny jammujący fragment, który trwa ponad trzynaście minut. Tu całość podąża w głąb zakamarków podświadomości.
Otwórzcie Wrota Festiwalu!!!
Pełna oszałamiających efektów i majestatycznego, zapomnianego piękna kompozycja wprowadza nowe wzorce w psychodeliczną formę bluesa. Płytę otwiera swoista elektroniczna uwertura, która nie pozostawia wątpliwości. Czeka nas podróż poza kres wszechświata, tam gdzie nikt jeszcze nie był. Praktycznie każdy utwór z tej sesji ukazuje Hendrixa jako nowatora, dramatyczne dojścia do dźwięków sprawiają, że np. takie „Gypsy Eyes” czy „Burning of the Midnight Lamp” są fenomenalnymi kompozycjami i moimi osobistymi faworytami. „House Burning Down”, „Come On” i „Crosstown Traffic” to z kolei psychodeliczne perełki krążące gdzieś w przestrzeni kosmicznej. Nie sposób przejść obojętnie obok numeru Boba Dylana „All Along the Watchtower”. Hendrix zrobił z niego odjazdowy cover i zwróćcie uwagę na produkcję. Tutaj mamy przestrzeń tak głęboką jak tylko potrafi być rozgwieżdżone niebo nad nami. Sam Dylan oddał hołd tej wersji i na swojej trasie z 1974 roku właśnie w takim aranżu grał ten utwór. To koniec? Nie! Tylko jeden kawałek fali morskiej może dorównać doskonałości. To „Voodoo Chile (Slight Return)”, bez wątpienia należy go uznać za jedną z biblijnych przykazań jamowych gitarzysty. To wyjątkowa przemoc szaleńczych riffów, które stanowią fundament złożony pod hard rockowe nuty. Blask muzyki Hendrixa polega na tym, że wziął on idee przeszłości i przełożył je na coś nowego. Każda nuta coś znaczy, jest czymś wyjątkowo osobistym, a jednocześnie jest też hymnem. To właśnie sprawia, że jest to prawdziwa muzyka kosmosu.

„Kiedy ktoś umiera, ludzie obnoszą się ze swoją żałobą. Współczują sami sobie. Zmarły nie płacze. Kiedy umrę, chcę, żeby ludzie grali moją muzykę, szaleli, wygłupiali się, robili to na co mają ochotę. Nie chcę, żeby ktokolwiek się smucił”.(Jimi Hendrix-1969)







środa, 21 lutego 2018

BOB DYLAN - The Freewheelin' Bob Dylan /1963/


01. Blowin' In The Wind
02. Girl From The North Country
03. Masters Of War
04. Down The Highway
05. Bob Dylan's Blues
06. A Hard Rain's A-Gonna Fall
07. Don't Think Twice, It's All Right
08. Bob Dylan's Dream
09. Oxford Town
10. Talking World War III Blues
11. Corrina, Corrina
12. Honey, Just Allow Me One More Chance
13. I Shall Be Free


Miesiąc po końcowej sesji nagraniowej do pierwszego albumu Dylan pojawił się  w pokoju hotelowym Bonnie Beecher w Minneapolis gdzie wykonał dwa razy tyle utworów co na debiucie. Tony Glover zarejestrował to na magnetofonie szpulowym. Legendarna tak zwana Minneapolis Hotel Tape zawiera o wiele bardziej różnorodne utwory i dużo efektowniej prezentuje grę Dylana na harmonijce i gitarze niż cały jego debiutancki album. To tylko ilustruje tempo jak szybko Dylan się rozwijał. W tym czasie w szaleńczym tempie zaczął pisać swoje teksty do znanych utworów poprzerabianych przez  niego nadając im zupełnie nowe oblicza. Zaskakującym jest fakt, że w tamtym okresie Dylan nie napisał jeszcze nic o kwestiach politycznych, takich jak prawa obywatelskie, rasizm czy wojna jądrowa. Jego ówczesne pieśni były opowiedzianymi wprost historiami o wyzysku człowieka przez człowieka, jak choćby „Talkin’ Bear Mountain Picnic Massacre Blues”.
Wkrótce miało się to zmienić.
Pierwszym tekstem będącym protest songiem i otwierającym całą serię takich utworów, był numer „The Death of Emmett Till”. Opowiada on o zabiciu tytułowego Tilla za gwizdnięcie na widok białej kobiety co miało miejsce w 1955 roku. Przez cały wrzesień i październik 1962 roku Dylan pisał w zatrważającym tempie piosenki, z których część wypełni kolejny album. To właśnie we wrześniu, kiedy zagrażał konflikt związany z rozmieszczeniem rakiet na Kubie i gdy rozmowy we wszystkich kawiarniach były pełne napięcia, napisał piosenkę przedstawiającą świat, który zwariował, świat pełen stroskanych dusz. „Gdzie byłeś mój niebieskooki synu?/Gdzie byłeś mój drogi młodzieńcze?/Błądziłem po zboczach dwunastu gór zatopionych we mgle/Stanąłem na brzegu tuzina martwych oceanów/Dziesięć tysięcy mil stałem nad grobem/I wiem, że ulewny deszcz, że ulewny deszcz nadchodzi”(„A Hard Rain’s A-Gonna Fall”). Bob Dylan: ”Napisałem to podczas kryzysu kubańskiego. Byłem na Bleecker Street w Nowym Jorku. Siedzieliśmy tam w nocy i zastanawialiśmy się, czy to już koniec. Czy dziesiąta rano następnego dnia w ogóle nadejdzie? To była pieśń rozpaczy. Co mogliśmy zrobić?”. Wydany w maju 1963 roku drugi album Boba Dylana otwiera piosenka uznana nieoficjalnie za hymn bojowników nowego ładu. To „Blowin’  in the Wind” i słynne wersy:  „Przez ile lat nie odważy się nikt zawołać, że czas zmienić świat?/Odpowie ci wiatr wiejący przez świat, odpowie ci przyjacielu tylko wiatr”. Najostrzejszym protest songiem, który zamieścił Dylan na „Freewheelin’  Bob Dylan” jest pieśń „Masters Of War”, zjadliwy atak na podżegaczy wojennych: „Chodźcie tu władcy wojny, wy, którzy robicie wielkie dzieła/ Wy, którzy budujecie samoloty śmierci/ Wy, którzy budujecie te wszystkie bomby/ A chowacie się za murami, a chowacie się za biurkami/ Chcę abyście wiedzieli, że przejrzałem waszą grę”. Dylan do końca będzie pilnował tych „władców” i jak kat upewni się, że robota została wykonana dobrze: „I wierzę, że zginiecie, że wkrótce śmierć wasza nadejdzie/ Będę szedł za waszą trumną w mgliste popołudnie/ I popatrzę jak spuszczają ją do grobu/ Bardzo długo będę stał, aż upewnię się, że naprawdę już was nie ma”.

Jednych z największych darów Boba Dylana jako artysty jest umiejętne wyciąganie z różnych źródeł i stylów aby stworzyć coś wyjątkowego. „Down the Highway” jest przykładem takiego podejścia do rzeczy. Jest to piosenka oparta na „Crossroad Blues” Roberta Johnsona jednakże wykonanie Dylana jest bardzo odległe od pierwowzoru. Utwór, który mówi o tym, że ukochana zabrała jego serce w walizce do obcego kraju, przenika nuta prawdziwej samotności. Jeśli spojrzymy na okładkę płyty zobaczymy idących pod rękę Zachodnią Czwartą Ulicą w Nowym Jorku parę: Dylana z ówczesną swoją dziewczyną Suzy Rotolo. To o niej napisał „Down the Highway”, to o niej napisał przepiękną pieśń „Girl from the North Country”. „Gdy na jarmark wybierzesz się w północne strony/Gdzie wiatry porywiste wieją/Pozdrów ode mnie tę która tam mieszka/A którą kiedyś prawdziwie kochałem”, jest to utwór oparty na tradycyjnej angielskiej piosence, którą Dylan usłyszał u Martina Carthy’ego gdy przebywał w Anglii. Zresztą pobyt u Carthy’ego wyszedł Dylanowi tylko na dobre. Zapoznał się on z bogatą tradycyjną piosenką brytyjską i wkrótce zaczął pracować nad swoimi adaptacjami tychże piosenek. Po powrocie do Stanów i wydaniu swojej drugiej płyty Dylan wystąpił na Festiwalu Folkowym w Newport. Jak bardzo był już wtedy popularny niech świadczy fakt, że miał zagrać razem z aktualnym  Królem i aktualną Królową Folk, Pete’em Seegerem i Joaz Baez, niezależnie od wykonania własnego programu. W niedzielę wieczorem otrzymał ostateczne potwierdzenie własnej pozycji, kiedy podczas finału wszyscy zaśpiewali nie tylko tradycyjne „We Shall Overcome”, ale również i jego „Blowin’  in the Wind”. „Przez ile dróg musi przejść każdy z nas, by mógł człowiekiem się stać/Przez ile mórz lecieć ma biały ptak, nim w końcu opadnie na piach?/Odpowie ci wiatr wiejący przez świat, odpowie ci przyjacielu tylko wiatr”.




środa, 14 lutego 2018

NICK GARRIE - The Nightmare of J.B.Stanislas /1968/


01. The Nightmare Of J.B. Stanislas 
02. Can I Stay With You 
03. Bungle’s Tours 
04. David’s Prayer 
05. Ink Pot Eyes 
06. The Wanderer 
07. Stephanie City 
08. Little Bird 
09. Deeper Tones Of Blue 
10. Queen Of Dreams 
11. Wheel Of Fortune 
12. Evening 

Jedna z rzeczy, które sprawiają, że zainteresowanie muzyką jest wspaniałe, jest to, że w każdej chwili możesz odkryć jakiś ukryty, nieznany, kultowy album, który wywiera niesamowity wpływ na twoje życie, czyni je szczęśliwszym, sprawia, że jesteś szczęśliwy. To właśnie stało się z nieznanym mi do tej pory a odkrytym zaledwie parę tygodni temu albumem Nicka Garriego „The Nightmare of J.B.Stanislas”. 
Jest to płyta mająca piosenki pełne życia, wyprodukowana przez Eddie Vartana /brata Sylvie/, który odpowiedzialny jest za zaproszenie 56 osobowej orkiestry, której dźwięki dodały wykwintnego smaku poszczególnym kompozycjom napisanym przez Garriego. 
Witamy w koszmarach Nicka Garrie.
Brzoskwiniowe pola wypełniające początek płyty doprowadzają do młodych dziewcząt pełnych uśmiechów, które kuszą, zalotnie kręcąc się wokoło szafirowych sukienek plącząc złotą nitką wieczorne majaki. Ten tytułowy numer pojawia się przy błogim uczuciu szczęścia, jak te dźwięki pięknie idą. Oto psychodelia najlepszych zakresów i echo muzyki Donovana, ale nie tylko. Love, The Zombies również maczają tu palce i chociaż Garrie przeciwny był orkiestracji utworów, to chwała dla Vartana. Od początku płyty aranże orkiestry wspaniale wzbogacają tą muzykę czyniąc z niej folkowo-barokowy kanon epoki.
Słuchając „Can I Stay With You” natychmiast przychodzi na myśl magia eleganckich brytyjskich orkiestratorów. Dryfujące storczyki głaskane słońcem fantazji wypełniają trzecią piosenkę na płycie „Bungles Tours”. I spójrz jakie to dziwne. Minęły zaledwie trzy utwory, a ty wiesz, że jesteś przed nagraniem, które stanie się jednym z twoich ulubionych. Kolejny utwór „David’s Prayer” jest jednym z najpiękniejszych numerów na płycie. Znowu wzbogacony smyczkami wpada w wir halucynacji diabelskiego koła oferując jarmarczną przejażdżkę koła fortuny. W kolejnych utworach otwierających drugą stronę albumu „Little Bird” czy fantastycznym „Stephanie City” pobrzmiewają echa twórczości The Beatles, co w 1969 roku było prawie nieuniknione. Celnym aktem okazuje się wykorzystanie klawesynu w „Deeper Tones of Blue” co czyni ten utwór melancholijnym skarbcem do którego dobijają się ciemne upiory. Nie sposób przejść obojętnie obok „Wheel of Fortune”, jednej z tych nieodpartych piosenek, które określają czym jest pop. Spróbuj uciec przed refrenem, a jeśli ci się to uda, zapraszam na drinka.
Płytę kończy „Evening” jedyny utwór pozbawiony dźwiękowych ozdób, cichy i niepokojący, wszak koszmary Garriego w końcu go dopadły pozostawiając za sobą będący w powijakach chłód nocy.
Po ukończeniu nagrań, niestety z powodu słabych zysków szef wytwórni płytowej DiscAZ, Lucien Morrisse popełnił samobójstwo. W rezultacie przez ponad trzydzieści lat płyty „The Nightmare of J.B.Stanislas” nie można było znaleźć w żadnym sklepie a i bez odpowiedniej promocji została ona po prostu zapomniana. Sprzedano jedynie 17 kopii. Ale, jak każda dobra muzyka została ona ponownie odkryta, a jej reputacja wciąż rośnie i jak niegdyś żeglarze odkrywali nowe lądy tak koszmary Nicka Garrie powoli wychylają się nad linią horyzontu i tylko czekają abyś do nich dopłynął. 





środa, 7 lutego 2018

CHOCOLATE WATCH BAND - The Inner Mistique /1968/


1. Voyage Of The Trieste (W. Cobb) - 3:38
2. In The Past (W. Proctor) - 3:06   
3. Inner Mystique (W. Cobb) - 5:35   
4. I'm Not Like Everybody Else (R. Davis) - 3:42   
5. Medication (M. Alton, B. Ditosi) - 2:06   
6. Let's Go, Let's Go, Let's Go (H. Ballard) - 2:15   
7. It's All Over Now, Baby Blue (B. Dylan) - 3:11   
8. I Ain't No Miracle Worker (N. Mantz, A. Tucker) - 2:49   

Dave Aguilar: Vocals, Harmonica, Percussion
Mark Loomis: Lead Guitar, Vocals
Sean Tolby: Rhythm Guitar
Bill Flores: Bass
Gary Andrijasevich: Drums
Don Bennett: Vocals ("Medication", "Let's Go, Let's Go, Let's Go")

Intrygujący, chociaż niestety mało popularny zespół Chocolate Watch Band pochodzący z San Jose z Kalifornii to kwintesencja garażowego, psychodelicznego grania ale ich historia to strach i dziwność. Grupa powstała w 1965 roku w składzie Dave Aguilar, Mark Loomis, Sean Tolby i Gary Andriyasevitch. To właśnie ta inkarnacja sprawiła, że Chocolate Watch Band zyskali reputację znakomitego zespołu rozsadzającego scenę swoją drapieżnością i surową energią. Regularne występy w obrębie Zatoki, często wraz z mało znanymi grupami z Wielkiej Brytanii powodowały wzrost popularności i wypełnione po brzegi sale co szybko doprowadziło do nagrania pierwszej płyty. 
Po jej wydaniu mniej więcej w tym samym czasie muzycy zostali przedstawieni nowatorskiemu producentowi nagrań Edowi Cobbowi. Na koncertach nadal mogli grać swoje kawałki będące mieszanką eksplozji brytyjskiej inwazji ale w studio zostali pozostawieni w rękach Cobba i to on decydował o wszystkim. 
Znamy w historii muzyki parę przypadków gdy na okładce płyty pojawia się autor piosenek i ma to mały związek z muzyką zawartą na płycie. Prasa muzyczna ukrzyżowała The Monkees gdy nagrali „Last Train to Clarksville” i „I’m a Believer” bez odpowiedniej notatki na okładce. Podobnie było z płytą „Pet Sounds” zespołu Beach Boys, gdy w rzeczywistości jest to solowy materiał Briana Wilsona. Wprawdzie zespoły zrozumiały ten krok po niewczasie i muzycy The Monkees zbuntowali się przeciw temu postępowaniu i zażądali nagrania własnej muzyki a nie odgrywania ról zespołu w programie telewizyjnym. Natomiast chłopaki z Beach Boys zrozumieli geniusz Wilsona i tylko obalili go z fotela producenta przy nagrywaniu kolejnej płyty „Smile”.
Ed Cobb mający głęboki wpływ na dziedzictwo Chocolate Watch Band napisał wiele materiału i narzucił wizję delikatnej psychodelii zespołowi, który nigdy już nie wykonał tego materiału na żywo.
Ale chłopcy dorastali i mocno utożsamiali się z Latem Miłości. Loomis odszedł z grupy i stworzył psychodeliczno folkową efemerydę The Tingle Guild a i reszta muzyków kierowała swoje spojrzenia w stronę dalszego poszerzania świadomości.
Nowa płyta „The Inner Mistique” została nagrana w 1968 roku a jedynym muzykiem z poprzedniego wcielenia grupy został Sean Tolby. Ta krótkotrwała reinkarnacja zespołu wydała zadziwiającą muzykę napisaną przez Cobba, która niewiele ma wspólnego z pierwszym wcieleniem grupy ale zadziwiająco wchodzi poprzez swoje dźwięki w obszary bezgranicznej otwartości potęgując słuchanie płyty.
Pierwsza strona lp zawiera trzy utwory będące obszarem działania producenta nagrań. „Voyage of the Trieste” to psychodeliczna raga, która podobnie jak tytułowy numer jest instrumentalną podróżą tak rzadko spotykaną na ówczesnych płytach. Dodatkowo na „The Inner Mistique” mamy uroczą melodię w której dominującym instrumentem jest flet wspomagany gitarami akustycznymi. Te dwa instrumentalne utwory przedziela numer „In The Past”, miękki, wypływający z ciemnych wód sitarowo psychodelicznej ekspresji zaśpiewany łagodnym głosem przez Dona Bennetta. W sumie ta pierwsza strona albumu jest przyjemnym, falującym przystankiem łagodnej psychodelii. Moc drugiej połowy płyty otacza nas pełną głębią narkotycznych wizji. Pięć piosenek, z czego dwie „I’m Not Like Everybody Else” oraz „It’s All Over Now, Baby Blue” są niewątpliwie klasykami garażowego grania. Już choćby dla tych tylko dwóch coverów warto zapoznać się z tą płytą. Pozostałe trzy numery zachowały młodzieńczą werwę zespołu, a dominujące kwasowe gitary dopełniły pełnego obrazu drugiej płyty. Grupa Chocolate Watch Band jest dość ekscytującym i mocnym zjawiskiem na scenie psychodelicznej, ale niestety zbyt mało docenianym. Niewiele osób wymienia ich wśród grona godnych poznania psychodelicznych zespołów. Ale jeżeli lubisz muzykę tamtych czasów to nie masz żadnych powodów aby ignorować ten zespół, więc wpisz go sobie na swoją listę i zapoznaj się z ich muzyką.