niedziela, 24 lipca 2022

GRAND FUNK RAILROAD - On Time /1969/

 


1. Are You Ready - 3:28
2. Anybody's Answer - 5:17
3. Time Machine - 3:45
4. High On A Horse - 2:56
5. T.N.U.C. - 8:42
6. Into The Sun - 6:29
7. Heartbreaker - 6:35
8. Call Yourself A Man - 3:05
9. Can't Be Too Long - 6:34
10.Ups And Downs - 5:01

*Don Brewer: Drums, Vocals
*Mark Farner: Guitar, Harmonica, Keyboards, Vocals
*Mel Schacher: Bass, Vocals

Czasami przychodzi taki dzień, gdy z głośników musi coś cię kopnąć, musi dać siłę aby przetrwać. Jest wiele kapel grających ciężko i mających to coś. Ja od najmłodszych lat jestem fanem jednego z takich amerykańskich zespołów. Chodzi o Grand Funk Railroad. Zespół, który w 1970 roku był jednym z najpopularniejszych na świecie. A także jednym z najbardziej znienawidzonym. Sprzedawali miliony płyt, ale ich albumy były konsekwentnie krytykowane przez krytyków, pomimo uwielbienia przez fanów. Wyłoniony z lokalnego zespołu z Flint w Michigan, znanego jako Terry Knight and The Pack, Grand Funk w końcu zaczął żyć własnym życiem, grając w największych salach koncertowych i pokonując konkurencję, która stała pomiędzy nimi a szczytem listy przebojów. Don Brewer tak wspomina początek: „Nasz agent powiedział, że są kłopoty aby załatwić nam jakąś pracę. Ale wtedy ktoś do niego zadzwonił i powiedział: „Hej, masz tam jakiś zespół? W Atlancie odbywa się festiwal i szukamy wykonawców”. To było mniej więcej w tym samym czasie co Woodstock. Więc nasz agent powiedział temu człowiekowi, że ma nowa kapelę. Pożyczyliśmy przyczepę, pożyczyliśmy vana, pożyczyliśmy kilku chłopaków do obsługi i wyruszyliśmy do Atlanty w Georgii. Byliśmy otwieraczem festiwalu. Wyszliśmy na scenę i nikt nigdy nie słyszał o Grand Funk Railroad, ale byliśmy tam na scenie. Było ponad 20 tysięcy ludzi, patrzyli na nas, jakby chcieli powiedzieć, i co możecie zrobić aby nas porwać, a pod koniec występu zgotowali nam owację na stojąco. Wszyscy mówili: „Kim do cholery jest Grand Funk Railroad?”. Więc wrzucili nas na kolejny dzień festiwalu i potem na jeszcze jeden. Ciągle przesuwali nas na późniejsze godziny i nie byliśmy już zespołem otwierającym. Opuściliśmy ten festiwal będąc tematem rozmów na Południu. Dostaliśmy oferty występów a Capitol Records powiedziało, „Kim są ci goście?”. To było to, co naprawdę ruszyło… Atlanta Pop Festival”.

Wcześniej mieli już nagrany materiał na płytę, która ukazała się po festiwalu. Połączenie ostrego, ciężkiego rocka z odrobiną garażu i bluesa dało eksplozję pełną wybuchów od pierwszych sekund trwania „On Time”. Brewer mówi, że starali się grać naprawdę głośno, wypełniali dźwiękiem wszystkie przestrzenie, a do tego ich entuzjazm panował na wysokich obrotach. „Nie potrzebowaliśmy kolejnego gitarzysty. Nie potrzebowaliśmy klawiszowca. Po prostu wypełnialiśmy wszystko głośnością. I jako perkusista, kochałem to. Grałem z przypadkową swobodą, robiąc wszystkie wypełnienia, jakie chciałem, bo nikt mi nie wchodził w drogę. Wzięliśmy dużo materiału, który Farner napisał i wykorzystaliśmy to na pierwszym albumie. „On Time” przerobiony został na trio, by brzmiał potężnie, potężnie. To był cały pomysł”.

I tak zabrzmiał.

Żadnych wolnych, standardowych numerów bluesowych, żadnych miękkich ballad, żadnych akustycznych gitar.

Wspomagający wokalnie Farnera, perkusista Brewer, śpiewa z ikrą co stanowi miły kontrast dla melodyjnego Marka, który kopie tyłek grą na gitarze. Mel Schacher z kolei trzyma gruby basowy dół, próbując utrzymać chaos pod kontrolą… ale razem ta trójka jest nie do zatrzymania. Ściana hałasu i talerzy, z grubą, funkową gitarą wdziera się niemiłosiernie w uszy słuchacza tworząc muzyczny podgatunek, który łączy w sobie cechy boogie i garażowego rocka z twardym rhythm and bluesowym podejściem do śpiewania. Ci goście nie próbowali być kolejną blues rockową sensacją… oni chcieli połamać struny i werble… i dobrze się przy tym bawić. 

To w takim razie nie pozostaje ci nic innego jak posłuchać debiutu Grand Funk Railroad i też dobrze się przy nim zabawić.









niedziela, 17 lipca 2022

THE MOVE - Looking On /1970/

 


1. Looking On (7:49)
2. Turkish Tram Conductor Blues (4:42)
3. What? (6:45)
4. When Alice Comes Back To The Farm (3:42)
5. Open Up Said The World At The Door (7:12)
6. Brontosaurus (4:28)
7. Feel Too Good (9:36)

- Roy Wood / electric & slide guitars, sitar, bass, cello, oboe, saxes, lead (1,2,4-7) & backing (3) vocals, co-producer
- Jeff Lynne / piano, guitar, percussion & drums (7), lead (3,5) & backing (3) vocals, co-producer
- Rick Price / bass
- Bev Bevan / drums, percussion

With:
- P.P. Arnold / backing vocals (7)
- Doris Troy / backing vocals (7)


The Move jest kolejnym brytyjskim zespołem, który osiągnął status supergwiazdy w swojej ojczyźnie, ale z trudem przyciągał uwagę w Stanach Zjednoczonych. To niesprawiedliwe. Cztery płyty jakie grupa nagrała wyróżniają się swoistym podejściem do kompozycji. Są, po prostu inne, niż te które nagrali np. The Yardbirds, The Hollies czy The Kinks. A wiadomo, żeby osiągnąć pełny sukces trzeba zdobyć rynek amerykański. To wyznacznik. A jeśli Amerykanie w ogóle znają The Move, to prawdopodobnie dlatego, że za chwilę przekształcił się w Electric Light Orchestra.

Pierwsze dwie płyty grupy zaliczane są do najfajniejszych psychodelicznych, pachnących popem utworów tamtej epoki. The Move nie tylko na płytach działali należycie. Również ich występy na żywo eksplodowały szokującymi emocjami. Ubrani w dzikie kostiumy, z siekierami w ręku, zespół bezczelnie rozbijał przedmioty na scenie, od telewizorów po samochody a nawet znalazło się i popiersie Adolfa Hitlera.

„Looking On” jest pierwszym albumem gdzie dwaj wielcy szaleni naukowcy popu i rocka, Roy Wood i Jeff Lynne, połączyli siły i sprawili, że płyta ta ma więcej wspólnego z Blue Cheer niż Beatlesami.

Oryginalny wokalista Carl Wayne odszedł wcześniej w tym roku, krótko przed wydaniem „Shazam”. Był niezadowolony z przejścia na dłuższe, bardziej skomplikowane piosenki a zakulisowa kłótnia przypieczętowała jego odejście. Wood wiedział, że Lynne jest sfrustrowany brakiem sukcesu swojej grupy The Idle Race, więc poprosił go, żeby wskoczył na miejsce Wayne’a, a Lynne się zgodził. I słuchając „Looking On” mamy przedsmak tego co za chwilę się stanie. Lynne przejmie stery, pokłóciwszy się z Woodem i zmieni nazwę będąc już samodzielnym liderem bandu znanego światu jako Electric Light Orchestra.

No dobrze, ale my zajmiemy się bardzo godnym polecenia albumem „Looking On”.

Siedem utworów wypełnia całą trzecią płytę w dyskografii The Move.

Numery są zróżnicowane i pomimo, że mamy czterech muzyków, słuchając ich mamy wrażenie jakby grała cała orkiestra. A to za sprawą Roya Wooda, który do perfekcji opanował sztukę przyswajania sobie gry na różnych instrumentach. Wiolonczela, obój, saksofon a także zmodyfikowana forma banjo zwana banjar to tylko niektóre z nich. Już w tytułowym numerze otwierającym płytę słyszymy część tych instrumentów, użytych zresztą w ciekawy sposób. Zróżnicowana warstwa instrumentalna w tym trwającym ponad osiem minut utworze pięknie przechodzi do różnych stylów. Od ciężkiego bluesa do wschodnich dźwięków lawirując pomiędzy innymi nutami. Jeszcze ciężej robi się w „Turkish Tram Conductor Blues”, cudownie zamotanej ścianie dźwięku z ortodoksyjną gitarą prowadzącą Lynne’a. Wspomniany wcześniej banjar oraz saksofon to instrumenty, na których opierają się solówki w tym numerze, którego podstawą jest bluesowy feeling. Jedna z dwóch kompozycji Lynne’a pojawiających się na albumie to piosenka „What?”. Jest wolniejszym, refleksyjnym utworem, ze zniekształconym wokalem pławiącym się w dokonaniach Wielkiej Czwórki. W dalszej kolejności mamy lekkie zaznaczenie, że „Shazam” podobało się muzykom i zaznaczyli to podążając choćby przez chwilę tą ścieżką. „Open Up Said The World At The Door” misternie projektuje mieszankę efektownych melodii, kreatywnych kontrapunktów i pięknych harmonii wokalnych, które udowadniają, że Lynne był ostatecznym współpracownikiem dla podobnych wizji muzycznych Wooda. I przechodzimy teraz do jednego z moich ulubionych ciężkich rock’n’rollowych utworów wszechczasów. Genialny „Brontosaurus” Roya Wooda od początku kopie pośladki z dziką radością. Bas i gitara brzmią bardzo głęboko, jakby były przestrojone na inną tonację, Wood gra na wściekłej gitarze slide jak opętany, a pianino Jeffa płonie pod sceną. Nic dziwnego, że numer ten stał się szóstym hitem grupy w Wielkiej Brytanii. Potrzebujesz go, podobnie jak „Feel So Good”, który jest kolejnym klejnotem zmienionej świadomości zawartym na płycie, która ma wszystko, co odróżnia The Move od ich rówieśników (był na tyle trippowy, że znalazł się na ścieżce dźwiękowej do filmu „Boogie Nights”). Ta 9,5 minutowa wycieczka w stronę soulowego funku do której zaproszono P.P. Arnold i Doris Troy jest mocno zakorzeniona w ciężkim rocku. Ale kiedy z przezabawnych refrenów „Co mogę zrobić?” przechodzą w rozbudowane jam session robi się mocno odlotowo. Wężowy róg, gitara wahadłowa i pianino muszą się rozprostować, co wyściela korytarz miękkim dywanem. To taka osobliwość The Move, której raczej nie analizuję, tylko przyjmuję ją na gorąco. Po prostu trzeba iść na żywioł i nie oglądać się za siebie. Kiedy myślisz, że skończyli, dodają dziwaczny, doo-wopowy kawałek wokalny „The Duke of Ellington’s Lettuce”, który jest wrzucony dla żartu, zanim album zakończy się grą na barowym pianinie z jakimś dziwnie zapętlonym szeregiem słów.

Eklektyczna całość jest dla nieprzygotowanego słuchacza trudna do ogarnięcia ale fani nie zaakceptowaliby niczego innego.

„Looking On” odzwierciedla fascynującą rzeczywistość tego co działo się aktualnie w muzyce. Nowe gatunki znajdowały swoje miejsce w branży, a zespoły takie jak The Move robiły swoje, aby zamieszać w tym temacie. I to właśnie podczas sesji studyjnych do tego albumu Wood i Lynne zaczęli wprowadzać brzmienie orkiestrowe, które za chwilę stało się stałym elementem innowacyjnym grupy założonej przez nich za moment. „Looking On” okazał się kluczowy w położeniu fundamentów pod ten wielki eksperyment.








czwartek, 7 lipca 2022

ANGEL PAVEMENT - Maybe Tomorrow

 


1. The Man In The Shop On The Corner (Alfie Shepherd) - 3:07
2. Maybe Tomorrow (Tom Evans) - 4:11
3. Time Is Upon Us (Alfie Shepherd) - 3:32
4. Green Mello Hill (Danny Beckerman) - 2:35
5. Little Old Man (Alfie Shepherd) - 4:16
6. When Will I See June Again (Alfie Shepherd) - 4:47
7. Genevieve (Malcolm Spence, Michael Candler) - 2:36
8. Water Woman (Jay Ferguson) - 3:25
9. Napoleon (Alfie Shepherd) - 3:27
10.Socialising (Alfie Shepherd) - 4:05
11.Jennifer (Cliff Wade) - 2:19
12.Carrie (Geoff Gill) - 3:14
13.I'm A Dreamer (Alfie Shepherd) - 2:57
14.Baby You've Gotta Stay (Danny Beckerman) - 2:22
15.I'm Moving On (Alfie Shepherd) - 3:59
16.Tell Me What I've Got To Do (Danny Beckerman, Geoff Gill) - 2:30
17.Phantasmagoria (Malcolm Spence) - 2:28
18.Rooftop Memories (David Smith) - 3:24
19.Tootsy Wootsy Feelgood (Graham Harris) - 2:42
20.Flying On The Ground (Is Wrong) (Neil Young) - 4:15
21.Five Sisters (Alfie Shepherd) - 3:51
22.Desperate Dan (Alfie Shepherd) - 4:11
23.I'm Moving On (Alfie Shepherd) - 3:31

*Alfie Shepherd - Vocals, Lead, Six, Twelve String Guitars
*Graham Harris - Bass, Vocals
*Mike Candler - Drums, Vocals
*John Cartwright - Electric, Acoustic Guitars, Trumpet
*Paul Smith - Vocals
*David Smith - Vocals

Możecie sobie wybaczyć jeśli nigdy nie słyszeliście o brytyjskim psychodeliczno-popowym zespole o nazwie Angel Pavement. Powstały w mieście York w 1967 roku, po czterech latach uległ rozwiązaniu. Wydali tylko kilka singli, które nie poradziły sobie na listach przebojów, a nieporozumienia między zespołem a wytwórnią sprawiły, że ich pierwszy album nigdy nie ujrzał światła dziennego. Zespół miał zwolenników w swoim rodzinnym mieście, ale na sukces na skalę krajową nie mógł liczyć. Dobrą wiadomością jest ta, że utwory grupy zostały wydane na kompilacji zatytułowanej „Maybe Tomorrow”, która ugruntowała pozycję Angel Pavement i sprawiła, że zespół ten zdobył wreszcie uznanie – co prawda jakieś cztery dekady po tym, jak się rozpadł.

Muzyka zespołu wyraźnie nawiązuje do The Hollies i The Beatles, i muszę powiedzieć, że płyta ta jest prawdziwą ucztą, szczególnie odpowiednią dla każdego, kto kocha zgrabne psychodeliczne perełki powstające w tamtych latach.

Angel Pavement to był utalentowany zespół z bujnymi harmoniami wokalnymi i smaczną gitarą czasami w formie ładnych akustycznych zagrywek lub elektrycznych rytmów. Nazwany został na cześć powieści J.B. Priestleya z 1930 roku a swoją mieszanką popowych coverów i oryginalnego materiału przyciągnął lokalną uwagę. Gdy na zaproszenie byłego muzyka grupy Smoke, Geoffa Gilla, grupa pojechała do Londynu, gdzie dając serię występów w klubach zwróciła na siebie uwagę właściciela meksykańskiej sieci hoteli, który zaoferował im możliwość pracy w Meksyku. Zespół skorzystał z okazji i spędził pierwszą połowę 1969 roku w Meksyku. Plany odbycia trasy koncertowej po Stanach Zjednoczonych zostały odłożone na półkę, kiedy muzycy nie mogli otrzymać wizy pracowniczej, ponieważ byli za młodzi. Po powrocie do Wielkiej Brytanii zespół wznowił współpracę z producentem Gillem, nagrywając materiał na planowany album, wstępnie zatytułowany „Socialising with Angel Pavement”. W międzyczasie Fontana Records podpisała kontrakt z zespołem. I wtedy z ciężarówki odpadły koła. Studio gdzie nagrywali materiał upadło a problemy z zarządzaniem, w połączeniu ze zmieniającym się charakterem muzyki dominującej pod koniec 1969 roku sprawiło, że zarząd Fontany wycofał się z kontraktu i odłożył na półkę cały nagrany wcześniej materiał, gdzie, jak już wspomniałem przeleżał on do 2005 roku, kiedy to wydał go Tenth Planet.

Mogę tylko powiedzieć, że to bardzo niefortunne działanie, że zajęło im cztery dziesięciolecia, abyśmy w końcu mogli dostać swój wspólny odprysk słonecznych promieni.

Dwadzieścia trzy numery wydane na tym albumie tworzy całkiem imponującą mieszankę popu z wpływami psychodelii. Wszystko zostało gustownie wykonane, zaczynając od podniosłego, mocno osadzonego w klimacie numeru „The Man In the Shop On The Corner”, podkreślającego zamiłowanie zespołu do wspaniałych melodii. Dodatkowym smaczkiem utworu są meksykańskie trąbki, które swobodnie wciągają graczy w sam środek zabawy. Gdy urocza gitara akustyczna podkreśla „Time Is Upon Us” wydaje się, że znasz te numery, że już je słyszałeś. Ale, nie. To jest typowy brytyjski psychodeliczny pop, będący na topie w swingującym Londynie. Posłuchaj „Green Mello Hill”. To ociera się o Donovana i jesteś w domu. Tak. To te dźwięki. To właśnie ten smak butikowych ulic i naćpanych amfetaminą klaksonów. Czysty cukierek dla ucha „Jennifer” to miła i smaczna melodia z ładną aranżacją wokalną a podparty orkiestracją „Baby You’ve Gotta Stay” eksploduje ryczącym popem, tak charakterystycznym dla lat 60-tych. No właśnie. Słuchając tych nagrań nie sposób nie zauważyć.

Mamy 1969 rok. To wszystko jest pięknie przesiąknięte rodzimym barokowym stylem, tylko w tym samym roku świat muzyczny się zmienił. Ten materiał nie miał żadnych szans z debiutem Led Zeppelin, a przecież te bardziej ambitniejsze płyty pojawiały się prawie co godzinę. Zostający sam ze swoimi pięknymi piosenkami Angel Pavement nie miał już tu co szukać. Gdyby wydano ten materiał dwa lata wcześniej, byłby to dziś z pewnością  klasyk.

A tak odłożony na półkę i w końcu wydany po wielu latach sprawił radość (jak zwykle) najbardziej zagorzałym fanom, muzyki przesiąkniętej zabawą i kraciastą modą.